#sztuki wizualne
Wytrzebić ludzkość, by ochronić dziką naturę a całą ziemię uczynić parkiem narodowym! Postulaty ekoekstremistów? Nie, hasło wystawy Agnieszki Brzeżańskiej, której prace oglądamy w warszawskiej Królikarni.
Idea parków narodowych z punktu widzenia Europy Środkowej wydaje się ze wszech miar szlachetna i godna propagowania. Jeśli jednak zmienimy nieco perspektywę, w pierwszych, amerykańskich parkach narodowych dostrzeżemy tyleż pomniki przyrody, co kolonializmu i rasistowskiej eugeniki. W pogoni za archaiczną dziś ideą zachowania nietkniętej cywilizacją natury musiano między innymi bezceremonialnie wysiedlić z terenów przyszłych parków rdzennych Amerykanów, by pejzaże uznane za dostatecznie malownicze cieszyć mogły jankeskie oczy. Z parku Yosemite pozbyto się na przykład plemienia Ahwahnneechee, które w ciągu kilku tysięcy lat współkształtowało jego bioróżnorodność. Na kilka dekad pozostawiono w parku garstkę niedobitków, by przed turystami odgrywała etnograficzną szopkę.
Agnieszka Brzeżańska, "Źródło", fot. Szymon Rogiński
Gdyby więc wezwanie Brzeżańskiej potraktować całkiem serio, oznaczałoby ono w gruncie rzeczy zachętę do globalnego ludobójstwa. Jak wyglądałaby Ziemia przywrócona do "naturalnego" stanu swego czasu pokazali zresztą inni artyści, Maciej Chodziński i Maciej Salamon w projekcie "Roboty ziemne". W myśl idei bioeutanazji postulowali przyspieszenie zmiany klimatu, by doprowadzić do wyparowania atmosfery, następnie zasypanie ziemi solą i zalanie betonem, by przywrócić planecie pierwotną, czyli skalistą powierzchnię, nietkniętą ani ręką ludzką, ani nibynóżkami pierwotniaków. Równie apokaliptyczną wizję proponuje zresztą Brzeżańska w otwierającym wystawę w Królikarni wideo "Dharma TV" z 2005 roku, montażu telewizyjnych obrazów, w którym świat sypie się na naszych oczach w serii wybuchów i do rytmu energetycznego rapu M.I.A.
Agnieszka Brzeżańska, bez tytułu, 2015, olej na płótnie, fot. Szymon Rogiński
Prolog do retrospektywy kuratorowanej przez Agnieszkę Tarasiuk, będącej drugą, poszerzoną wersją wystawy prezentowanej po raz pierwszy w zeszłym roku w Gdańskiej Galerii Miejskiej, oglądamy już w momencie zrzucania kurtek w szatni. Naprzeciwko wieszaków i szafek wiszą najstarsze prace Brzeżańskiej – malowane jeszcze na studiach małe obrazki z końmi i zachodami słońca. Z jednej strony sentymentalne i w oczywisty sposób kiczowate, z drugiej – ekspresyjne, żartobliwie archaizujące. Gdyby powstały dziś, w dobie popularności młodych malarzy ironicznie nawiązujących do nowej ekspresji lat 80., jak Mateusz Sarzyński i Konrad Żukowski, pewnie zostałyby całkiem dobrze przyjęte. Nowsze płótna, stanowiące trzon wystawy, to już inna bajka. Duże formaty i gładko wykończona, lśniąca powierzchnia. Organiczna abstrakcja, świetliste rozbłyski i ornamentalne rozetki, kształty przypominające obserwowane pod mikroskopem organizmy, gwiazdy na niebie lub monumentalne naziemne rysunki z Nazca.
Agnieszka Brzeżańska, bez tytułu, 2014, ceramika, fot. dzięki uprzejmości GGM
Brzeżańska jako swoje patronki wskazuje Emmę Kunz czy Hilmę af Kint, przez lata zapomnianą, a od kilku lat celebrowaną jako prekursorka abstrakcji. Jeśli spojrzymy na obrazy polskiej artystki nieco przymrużonymi oczami, dostrzeżemy historyczne pokrewieństwo, temperament Brzeżańskiej jest jednak mniej naukowy, a obrazy mniej rygorystycznie uporządkowane. Być może najbliższą historyczną krewniaczką artystki jest więc malarka mniej rozpoznana w Europie – Amerykanka Helen Lundeberg. Współtwórczyni "Nowego Klasycyzmu", zwanego również postsurrealizmem, od początku kariery w latach 30. śledząca aktualne odkrycia na gruncie astronomii i biologii, drogą racjonalną dochodząca do efektów równie onirycznych, co surrealiści. Kalifornijska grupa powstała co prawda w bezpośredniej kontrze do europejskiego surrealizmu, pozostawała z nim jednak w skomplikowanym związku typu love-hate relationship.
Podobnie jak Lundeberg, Brzeżańska racjonalne biologiczno-kosmologiczne kompozycje nasącza pierwiastkiem osobistym i feministycznym. A przy okazji nadaje im nieco sakralno-ezoteryczny charakter, nie wieszając obrazów na ścianach, a budując z nich w przestrzeni muzeum coś na kształt megalitycznych budowli. Duchowość prac Brzeżańskiej, badającej artefakty kultury Łużyckiej i odbywającej psychodeliczne tripy z peruwiańskimi szamanami, mocno trąci new agem. Jest to jednak new age nie przaśnie najntisowy, a whitecube'owo elegancki.
Jedną ze strategii Brzeżańskiej jest więc specyficzny etno-appropriation art. Artystka nie tylko przerabia "egzotyczne" wzorce na efektowne ceramiczne wazy, ale i włącza do swojej wystawy realizacje innych twórczyń. Jedną z najciekawszych prac na retrospektywie Brzeżańskiej w Królikarni jest więc praca wykonana nie przez samą Brzeżańską, a zamówiona u Ludgardy Sieńko z Podlasia. Sieńko, która pierwsze tkaniny dwuosnowowe wykonywała jeszcze w latach 70. na zamówienie Cepelii, to zresztą w świecie sztuki ludowej gwiazda co najmniej tego samego kalibru, co Brzeżańska w świecie muzealno-galeryjnym.
Jak wymyślano podhalańską ludowość
Agnieszka Brzeżańska, "Body of Light", 2012, olej na płótnie, fot. dzięki uprzejmości GGM
Choć Brzeżańska lato spędza spływając tratwą w dół Wisły, a resztę roku ucząc się tradycyjnych technik ceramicznych w Japonii czy malowania batików na Jawie, jedną nogą tkwi wciąż w samym środku rynku sztuki. Stojąc pośrodku pogrążonej w półmroku rotundy w Królikarni, naprzeciwko fontanny, na której szczycie znajduje się kobieca figura w kolorze rozjarzonego, gradientowego pomarańczu, z rozchyloną waginą, z której wypływa strużka wody, otoczonej ceramicznymi świecznikami przypominającymi stalagmity na lustrzanych podstawach, mamy wrażenie, że znaleźliśmy się w świecie, w którym co prawda patriarchat został wyparty przez matriarchat, ale kapitalizm nadal ma się nieźle. Finał tej duchowej podróży przez dorobek Agnieszki Brzeżańskiej przypomina więc nieco finał "Mad Mena", w którym Don Draper znajduje wreszcie spokój i oświecenie w hipisowskiej komunie wtedy, gdy wpada na pomysł jak tę energię przekuć w hitową reklamę Coca-Coli.
agnieszka brzeżańska
królikarnia
gdańska galeria miejska