Dominacja science fiction na początku lat 90. była echem twórczości Stanisława Lema czy Edmunda Wnuka-Lipińskiego. Wprawdzie Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla zazwyczaj zdobywał kojarzony z fantasy Andrzej Sapkowski, gdy jednak to nie on odbierał te najważniejsze w środowisku laury, czytelnicy wyróżniali powieści fantastycznonaukowe, autorstwa między innymi Tomasza Kołodziejczaka, Rafała A. Ziemkiewicza i Marka S. Huberatha. Był to także okres popularności charakterystycznego wyłącznie dla Polski nurtu clerical fiction, odwołującego się do kwestii religijnych (obecnie sztandarowym twórcą tego typu historii jest Wojciech Szyda, przeważa ona także w powieściach i opowiadaniach Huberatha).
Na początku nowego stulecia w roli etatowego kolekcjonera Nagród Fandomu Polskiego, czyli tak zwanych "Zajdli", autora "Sagi o wiedźminie" zastąpił Jacek Dukaj. Dało się jednak zauważyć zmiany w upodobaniach czytelników. Ci, po latach fascynacji fantastyką naukową, coraz chętniej zaczęli sięgać po fantasy, a więc opowieści najczęściej rozgrywające się w nieistniejących światach, pełne magii i dziwnych istot, jak elfy czy krasnoludy. Wiązało się to przede wszystkim z ożywioną działalnością lubelskiej Fabryki Słów. Założone w 2001 roku wydawnictwo przerwało trwającą lata hegemonię SuperNOWEJ, dotychczasowego niekwestionowanego lidera na tym rynku.
Lublinianie dokonali tego, stawiając na książki wybitnie rozrywkowe. Ich sztandarowymi twórcami byli (i do tej pory są) Jacek Piekara, z niezwykle popularnym cyklem o przygodach inkwizytora Mordimera Madderdina; podbijający listy bestsellerów Andrzej Pilipiuk, którego wizytówką stały się historie o wiecznie pijanym Jakubie Wędrowyczu; a także kojarzona przede wszystkim z angel fantasy (głównymi bohaterami tych historii są między innymi archaniołowie Gabriel i Michał, a także siejący zniszczenie Daimon Frey) Maja Lidia Kossakowska oraz jej mąż, Jarosław Grzędowicz, od 2005 roku pracujący nad cyklem "Pan Lodowego Ogrodu".
Rok po założeniu Fabryki Słów powstała Agencja Wydawnicza Runa, również specjalizująca się w polskiej fantastyce i przyczyniająca się do wzrostu popularności fantasy - mowa tu przede wszystkim o powieściach Anny Brzezińskiej i Ewy Białołęckiej, ale także o książkach Marcina Mortki, Tomasza Pacyńskiego czy Krzysztofa Piskorskiego.
Jednakże jak i inne rodzaje literatury, również fantastyka ewoluowała, tym razem nie idąc w jednym określonym kierunku - każdy z twórców wolał obrać własną ścieżkę. Dlatego współczesną polską prozę fantastyczną najlepiej charakteryzuje określenie "różnorodna".
Fantasy trzyma się mocno
Należy podkreślić, że gdyby wyciągnąć średnią nakładów książek zaliczanych do fantasy, science fiction i horroru, zdecydowaną przewagę miałoby to pierwsze. To jednak trend światowy, wiążący się z faktem, iż większość czytelników fantastyki to ludzie młodzi. Cenią sobie oni prostotę, od literatury oczekują rozrywki i odprężenia, a nie stawiania nowych wyzwań, jak to ma miejsce w przypadku pozycji fantastycznonaukowych.
Nie ma jednak mowy o stagnacji, przynajmniej nie w większości przypadków. W zasadzie metody twórczej nie zmieniają tylko nieliczni autorzy. Prym wiedzie Jacek Piekara, który od ośmiu lat dopisuje kolejne tomy do wspominanego wcześniej cyklu o inkwizytorze, rozpoczętego zbiorem opowiadań "Sługa Boży". Czytelnikom nie nudzi się jednak pełen przemocy i seksu świat, w którym Chrystus nie umarł na krzyżu, a zszedł z niego, by skąpać wrogów w krwi. Do tej pory ukazało się siedem książek o Mordimerze, nikogo nie zdziwi jednak, jeżeli powstanie drugie tyle - od jakiegoś czasu autor nie popycha historii do przodu, raczej w tył (tworząc tak zwane prequele) i w bok (sidequele).
Podobnie Jacek Komuda. Choć rzadko pisze cykle - jak już, to dwu-, trzytomowe - a kolejne historie zazwyczaj nie są fabularnie powiązane, czytelnicy doskonale wiedzą, czego mogą się po nim spodziewać. Autor "Diabła łańcuckiego" i "Samozwańca" wyspecjalizował się w fantasy i horrorach osadzonych w realiach Rzeczypospolitej szlacheckiej, w większości rozgrywających się w XVII wieku. Miłośnicy jego twórczości cenią go przede wszystkim za bogate w szczegóły i bezpretensjonalne odwzorowywanie ówczesnej rzeczywistości, z dużą dozą akcji i efektownych pojedynków.
Innym przypadkiem jest niezwykle popularny Andrzej Pilipiuk. Podobnie jak dwaj wyżej wymienieni autorzy - Komuda i Piekara - związany jest z wydawnictwem Fabryka Słów. Choć kojarzy się go przede wszystkim z kipiącymi humorem opowieściami o Wędrowyczu (kolejne książki ciągle powstają), nie ogranicza się wyłącznie do jednej estetyki. Fascynują go także Skandynawia (trylogia "Norweski dziennik" oraz sześciotomowe "Oko Jelenia") oraz historia Polski i Rosji (zbiory opowiadań, na przykład "Czerwona gorączka"), napisał również trylogię o wampirach ("Kuzynki", "Dziedziczki", "Księżniczka").
Co znamienne, spośród opisywanej trójki jedynie Piekara tworzy klasyczne fantasy (osadzone w nieistniejącym, realiami zbliżonym do naszego średniowiecza świecie). Nie jest na tym polu osamotniony, prawda jest jednak taka, że - jeżeli obecna tendencja się utrzyma - klasycznego, post-tolkienowskiego fantasy przyjdzie czytelnikom szukać ze świecą.
Nie oznacza to jednak, że nurt ten całkowicie zaniknie, tego możemy być pewni. Choć w 2009 roku koniec kariery pisarskiej ogłosił Feliks W. Kres, szeregi tej grupy wzmocnił fenomenalny Robert M. Wegner. Jego zbiór opowiadań "Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ - Południe" momentalnie podbił serca polskich czytelników, zachwyconych rozmachem w kreacji świata, żywym językiem i pełnokrwistymi bohaterami. W 2010 roku ukazała się kontynuacja, "Wschód - Zachód", w tej chwili autor pracuje nad pierwszą w cyklu powieścią.
Są także inni. Czytelnicy od 2005 roku wciąż czekają na kolejny tom "Kronik Drugiego Kręgu" Ewy Białołęckiej. Marcin Mortka, autor "Ragnaroku 1940" i trylogii "Miecz i kwiaty", po przygodzie z fantastyką historyczną wraca do klasycznego fantasy. Aczkolwiek jego "Martwe jezioro" jest wyraźnie słabsze od poprzednich powieści.
Pisać nie przestaje również Anna Brzezińska, określana mianem pierwszej damy polskiej fantastyki. Słusznie zresztą, ponieważ jej książki spotykają się z uznaniem zarówno czytelników, jak i krytyków. W 2009 ukończyła "Sagę o zbóju Twardokęsku" (za drugi tom w 2001 roku otrzymała Nagrodę im. Janusza A. Zajdla). W przerwach w pracy nad tym cyklem napisała doskonały zbiór "Wody głębokie jak niebo" ("Zajdel" 2005 za tytułowe opowiadanie) oraz - razem z mężem, Grzegorzem Wiśniewskim - dwuczęściową "Wielką Wojnę" (mikropowieść "Ziemia niczyja" została wyróżniona przez jury Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego, przyznawanej przez krytyków i literaturoznawców). W dorobku Brzezińskiej znajdują się także dwa tomy popularnych wśród czytelników opowiadań o Babcinie Jagódce, a także mikropowieść "Żar", otwierająca jej najnowszy projekt - osadzoną w realiach carskiej Rosji historię "Za rzeką, w głębi lasu".
Największą popularnością fantasy cieszy się jednak wśród autorów, którzy dopiero rozpoczynają swoje pisarskie kariery. Obecnie są to chociażby Róża Jakobsze, Wojciech Zembaty, Marcin Pągowski czy Dawid Juraszek (teksty tego ostatniego wyróżniają orientalne realia). Z czasem, w kolejnych powieściach spora część tych twórców stara się szukać innej drogi. Przykładem jest Adam Przechrzta, który zaczynał od sztampowego "Pierwszego kroku", by później znaleźć swoją niszę, czyli mieszankę prozy historycznej i militarystycznej ("Chorągiew Michała Archanioła", "Białe noce" i najnowsze - "Demony Leningradu"). Podobnie było z Rafałem Dębskim. Obecny redaktor naczelny miesięcznika "Science Fiction, Fantasy i Horror", który w bogatym dorobku ma nawet kryminały, zaczynał od "Łez Nemezis" i "Czarnego Pergaminu", czyli fantasy. Również Maja Lidia Kossakowska zaczynała od fantasy. Najpierw pisała o aniołach, a z wykorzystywania mitologii do budowania swoich światów uczyniła znak firmowy, by wszystkich zaskoczyć najnowszą powieścią "Grillbar Galaktyka", będącą space operą, czyli rozgrywającą się w kosmosie pełną akcji historią, od klasycznego science fiction odróżniającą się małą dbałością o naukowe podstawy. Jej najlepszą książką pozostaje jednak "Ruda sfora", przybliżająca wierzenia Jakutów.
Co było kiedyś oraz co by było, gdyby...
W Polsce, co odróżnia nas od innych rynków literatury fantastycznej, na przykład w Wielkiej Brytanii, silnym nurtem jest fantastyka historyczna, zdecydowanie rozwijająca się zwłaszcza w ostatnich kilku latach. Niewątpliwie ma to związek z burzliwą przeszłością naszego kraju, która stanowić może świetne tło dla porywających opowieści.
Popularnością cieszą się zwłaszcza czasy szlachty, bo oprócz wspominanego wcześniej Komudy, nazywanego "nowym Sienkiewiczem", tego typu książki w dorobku mają Jacek Piekara ("Charakternik"), Rafał Dębski ("Wilkozacy. Wilcze prawo") i Konrad T. Lewandowski, który niedawno opublikował pierwszy tom cyklu "Diabłu ogarek".
Sukcesy odnoszą jednak również książki fantastyczne nawiązujące do innych momentów polskiej historii, jak "Cykl krzyżacki" Dariusza Domagalskiego, a także baśniowy "Wroniec" Jacka Dukaja, opisujący pierwsze dni wprowadzenia stanu wojennego. Niedawno zaś ukazała się "Nadzieja czerwona jak śnieg" Andrzeja W. Sawickiego, której akcja osadzona jest w realiach powstania styczniowego.
Niezwykle istotnym wydarzeniem było zaangażowanie się Narodowego Centrum Kultury w wydawanie książek z serii "Zwrotnice Czasu. Historie alternatywne". Są to pozycje ambitne, podchodzące do przeszłości Polski w sposób nietypowy, doceniane nie tylko wśród miłośników fantastyki. Pierwszą była wyróżniona w 2010 roku przez jury Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza "Burza. Ucieczka z Warszawy '44" Macieja Parowskiego, w której punktem wyjścia było powstrzymanie przez Polaków ofensywy Hitlera we wrześniu 1939 roku. Najgłośniej dyskutowano jednak o niezwykłym "Wiecznym Grunwaldzie. Powieści zza końca czasów" Szczepana Twardocha. Ten jeden z najciekawszych twórców młodego pokolenia, jak nikt przed nim opowiedział historię Polski i Niemiec, połączonych bezustannie trwającą tytułową bitwą oraz, symbolicznie, osobą głównego bohatera, Polaka i Niemca zarazem.
Oczywiście polscy twórcy fantastyki nie ograniczają się jedynie do rodzimych realiów. Dawid Juraszek - o czym wspominałem - inspiruje się Chinami i okresem podbojów mongolskich, Jarosław Błotny - Imperium Rzymskim, z kolei najnowsza powieść Domagalskiego przybliża losy Wołoszczyzny za panowania Vlada Draculi.
Dla chwały
Wiele ciekawych pozycji, mimo wyraźnego spadku popularności wśród czytelników, wciąż ukazuje się pod szyldem fantastyki naukowej. Dość powiedzieć, że science fiction tworzy Jacek Dukaj, uznawany za najwybitniejszego współczesnego polskiego pisarza fantastycznego, autor zbioru "W kraju niewiernych" i pochodzącego z niego opowiadania "Katedra", na podstawie którego Tomasz Bagiński nakręcił w 2002 roku ubiegający się o Oscara film animowany. Wprawdzie autor nominowanego do Nike 2008 "Lodu" nie stroni od literackich eksperymentów, wciąż jednak najbardziej interesują go post-humanizm i - zwłaszcza ostatnio, co widać w najnowszych "Linii oporu" i "Science Fiction" - rosnąca rola mediów elektronicznych oraz to, jak zmienią one niemalże każdy aspekt naszego życia. Nie jest to futurologia, bo ze względu na mnogość czynników twórcy fantastyki dawno już zaprzestali stanowczego wyrokowania na temat przyszłości, wizje Dukaja zachwycają jednak całościowym ujęciem tematu. Obejmują one ekonomię, kulturę, zmiany relacji społecznych, języka i wiele innych aspektów rzeczywistości, co rzutuje przede wszystkim na objętość kolejnych książek (wydany w 2010 roku "Król Bólu" to de facto zbiór powieści, nie opowiadań).
Zastanawiający jest fakt, że wbrew ogólnym trendom, czyli coraz niższym nakładom pozycji spod znaku science fiction, popularność książek Dukaja rośnie. Zdaje się, że w jego przypadku to, co normalnie stanowi wadę fantastyki naukowej (hermetyczność, wynikająca z potrzeby posiadania specjalistycznej wiedzy), stało się zaletą - "Lód", "Czarne oceany" czy "Inne pieśni" czytane są nie pomimo, ale ze względu na trud lektury. Jacek Dukaj stał się synonimem czytelniczego wyzwania.
Nie przekłada się to jednak na innych twórców, którzy choć piszą na podobnym poziomie, nie mogą liczyć na dotarcie do tak szerokiej grupy odbiorców. Pocieszeniem dla nich może być fakt, że najważniejsze branżowe wyróżnienia zazwyczaj wędrują właśnie w ręce autorów science fiction.
I tak w roku 2009 za powieść "Kameleon" Rafał Kosik otrzymał zarówno Nagrodę im. Jerzego Żuławskiego, jak i przyznawaną w głosowaniu uczestników konwentu Polcon Nagrodę im. Janusza A. Zajdla. Jednakże to nie ta książka, a wydany w 2006 roku fenomenalny "Vertical" ugruntował pozycję Kosika wśród rodzimych pisarzy fantastyki. Twórczość autora, znanego także z bestsellerowej serii dla młodzieży "Feliks, Net i Nika", określa się mianem science fiction w "starym stylu" - w jego opowieściach wciąż żywe są marzenia o podboju kosmosu, kolonizacji Marsa i inne tematy, charakterystyczne dla tak zwanego Złotego Wieku fantastyki naukowej (okres od późnych lat 30. do lat 50. ubiegłego wieku, kiedy to science fiction zyskało uznanie szerokiej publiczności). Nie oznacza to jednak lekceważenia warstwy naukowej. Rafał Kosik opiera się po prostu presji tworzenia science fiction jedynie w wersji hard SF, czyli skoncentrowanej na konceptach, w dużej mierze przypominającej fabularyzowane artykuły popularnonaukowe.
To jednak wyjątek, zdecydowana większość twórców fantastyki naukowej stara się być na bieżąco z postępem technologicznym. Kimś takim jest Michał Protasiuk, laureat Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego 2010 za powieść "Struktura". Autor ten specjalizuje się w fantastyce bliskiego zasięgu, opisuje wydarzenia, które mogą stać się rzeczywistością za kilka lat, miesięcy, choćby jutro. Jest niezwykle wnikliwym obserwatorem, własne przemyślenia popiera badaniami marketingowymi, obejmującymi klasyfikowanie ludzi, a raczej klientów. Doskonale opisuje prawidłowości rządzące społecznościami, podobnie jak Dukaj zajmuje się stale rosnącym wpływem technologii na nasze życie. Często porównuje się go Williama Gibsona, autora kultowego "Neuromancera".
Oba te podejścia połączył Wawrzyniec Podrzucki, jeden z nielicznych w Polsce naukowców tworzących fantastykę. Struktura jego trylogii "Yggdrasill" jest tak pomyślana, by stopniowo wprowadzać czytelnika w niezwykle skomplikowaną, zachwycającą rozmachem i bogactwem wyobraźni wizję dalekiej przyszłości. Tom pierwszy, "Uśpione Archiwum", to powieść przygodowa z elementami science fiction. W części drugiej, "Kosmicznych ziarnach", proporcje rozkładają się mniej więcej równo. Zamykające cykl "Mosty Wszechzieleni" stanowią natomiast jedno ze szczytowych osiągnięć współczesnej fantastyki naukowej, a do ich pełnego zrozumienia niezbędna jest szeroka wiedza z zakresu nauk biologicznych i informatyki.
Tego typu książki, wymagające od czytelnika wysiłku w postaci przyswajania mnóstwa nowych informacji, nie mają jednak wielkich szans na przysporzenie ich autorom niczego poza chwałą. Z czego oczywiście zdają sobie sprawę wydawcy, zdecydowanie chętniej inwestujący w fantasy. Odbija się to na rynku i sprawia, że najciekawsze science fiction publikowane jest w formie opowiadań, czy to w czasopismach, czy w antologiach. Stąd też dość duża grupka autorów, którzy choć w dorobku nie mają żadnej powieści, cieszą się sporym uznaniem wśród czytelników. Zaliczają się do nich Janusz Cyran (ostatnio ukazał się jego zbiór "Teoria diabła i inne spekulacje"), Andrzej Miszczak, Paweł Majka, Michał Cetnarowski (chociaż w jego przypadku nie może być mowy o ograniczaniu się jedynie do fantastyki naukowej) oraz Cezary Zbierzchowski - najbardziej obiecujący twórca fantastyki naukowej młodego pokolenia, autor wyśmienitego zbioru "Requiem dla lalek" oraz zamieszczonego w antologii "Science Fiction" opowiadania "Smutek parseków", jednego z najlepszych w fantastyce tekstów ostatnich lat. W większości to w ich krótkich tekstach poruszane są najtrudniejsze tematy, rozważane są możliwe scenariusze rozwoju ludzkości. Czasopisma przyjmują to, czego rynek książkowy nie chce, bo uważa za zbyt hermetyczne.
Warto dodatkowo zaznaczyć, że tworzyć nie przestają również autorzy "starszego pokolenia", jak Marek Oramus (chociaż jego "Trzeci najazd Marsjan" nie był szczególnie udany), Marek S. Huberath (niedawno otrzymał Srebrne wyróżnienie Nagrody im. Jerzego Żuławskiego za powieść "Vatran Auraio") i Marek Baraniecki. Ten ostatni, autor kultowej "Głowy Kasandry", jakiś czas temu powrócił ciepło przyjętym opowiadaniem "Wesele dusz", zapowiedział także nową powieść - "Astralis".
Niespecjalnie lubimy się bać
Jeszcze inaczej sprawa ma się z horrorem, który jest prawdziwą niszą w niszy. Nie licząc Stefana Grabińskiego, Polacy nie mają tradycji powieści grozy i przejmują ją od zagranicznych twórców. Wzorują się więc na Grahamie Mastertonie, zwłaszcza zaś na Stephenie Kingu.
Porównywanie do tego ostatniego jest oczywiście popularnym zabiegiem marketingowym - w przypadku Stefana Dardy jest w tym jednak sporo racji. Autor powieści "Dom na wyrębach" oraz dwutomowego "Czarnego wygonu" (trzecia część powstaje) wyraźnie czerpie z twórczości Amerykanina, opisuje wschodnią Polskę tak, jak King pisze o swoim stanie Maine.
Jeżeli jednak ktoś mówi: "Polski horror", wszyscy myślą: "Łukasz Orbitowski". To jeden z najzdolniejszych rodzimych pisarzy, autor powieści "Tracę ciepło", "Święty Wrocław" i "Nadchodzi". Jeszcze do niedawna kojarzony był przede wszystkim z opisami życia blokowisk - czytelnicy uznali to za cechę rozpoznawczą jego prozy - w najnowszej książce pokazał jednak, że potrafi także pisać o trudnej historii Polski. Każda jego kolejna powieść jest wydarzeniem.
Stanowi on jednak wyjątek. Książki innych polskich autorów grozy przechodzą raczej bez większego echa, niewielu czytelników kojarzy Pawła Palińskiego, Dawida Kaina czy Łukasza Śmigla. Miłośnicy fantastyki powoli zaczynają zauważać jedynie wybijającego się Jakuba Małeckiego. Autor wydanej niedawno powieści "W odbiciu" doskonale portretuje współczesnych dwudziesto- i trzydziestolatków, jego książki wyróżnia niezwykle plastyczny język oraz mnogość literackich nawiązań. Twórca ten większą popularnością cieszy się jednak chyba poza szeregami odbiorców fantastyki.
Często natomiast zdarza się, że horrory piszą autorzy na co dzień kojarzeni z innymi nurtami fantastyki. Jarosław Grzędowicz ma w dorobku zbiór "Księga jesiennych demonów", Maja Lidia Kossakowska napisała czterotomowego "Upiora południa", Jakub Ćwiek rozwinął w powieść opowiadanie "Liżąc ostrze", w serii Narodowego Centrum Kultury ukazał się w 2011 roku "Miraż" Zbigniewa Wojnarowskiego, który należy zaklasyfikować jako horror historyczny.
Osobnym przypadkiem jest z kolei Magdalena Kozak, autorka bestsellerowego cyklu o pracujących dla ABW wampirach, na który składają się powieści "Nocarz", "Renegat" i "Nikt". Znamienny jest jednak fakt, że książki te nie mają nikogo przerazić, najważniejszym ich elementem jest zaś pieczołowite odwzorowanie realiów działań grup specjalnych. W efekcie spod pióra kobiety wyszły najbardziej "męskie" książki na rynku literatury fantastycznej.
Iść własną drogą
Zdecydowanie najliczniejszą grupą są jednak autorzy, którzy wymykają się powyższym klasyfikacjom, szukają własnych ścieżek. Dzięki temu polska fantastyka, choć nie tak licznie reprezentowana jak anglosaska, szczycić się może zbliżoną różnorodnością - trudno wymienić podgatunek fantastyki występujący na Zachodzie, a niereprezentowany przez żadnego z rodzimych twórców. Osobną kwestią pozostaje pytanie, czy polscy twórcy literatury fantastycznej kopiują dokonania zachodnich kolegów. Poza nielicznymi wyjątkami, odpowiedź brzmi: nie.
Najlepiej ilustruje to przykład Rafała W. Orkana i Anny Kańtoch. Wprawdzie twórczość obojga klasyfikowana jest jako New Weird (zapoczątkowany przez Chinę Miéville'a nurt fantastyki przekraczającej gatunkowe schematy), dzieje się tak jednak wyłącznie z braku innej, bardziej odpowiedniej szufladki. Tak naprawdę należałoby wymyślić dla nich nowe terminy, nowe podgatunki fantastyki, wygodniej jest jednak odwoływać się do tych już znanych. Stąd mylne wrażenie, że rodzimi pisarze naśladują popularne w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii trendy.
Tymczasem oni kroczą własną ścieżką. Książki Rafała W. Orkana to tygle, w których autor miesza magię, technologię i horror. Autor ten rzeźbi nie tylko w materii nieożywionej, ale także w ludzkich ciałach (stąd hybrydy i stwory) i języku (liczne neologizmy). Kańtoch z kolei w uhonorowanej w 2010 roku Nagrodą im. Janusza A. Zajdla oraz wyróżnionej przez jury Nagrody im. Jerzego Żuławskiego powieści "Przedksiężycowi. Tom I" jedynie "przyprawia" fantastykę naukową odrobiną charakterystycznej dla fantasy niezwykłości.
Również inni twórcy w oryginalny sposób łączą ze sobą elementy fantasy i science fiction. Najlepiej, jeżeli wnioskować by po listach bestsellerów, robi to Jarosław Grzędowicz. Jego "Pan Lodowego Ogrodu" (dotychczas ukazały się trzy tomy, czwarty - ostatni - zapowiadany jest na rok 2012) to rozgrywająca się na obcej planecie fantastycznonaukowa historia Ziemianina. Autor wykorzystuje jednak stylistykę i schematy fantasy. Podobnie jak Tomasz Kołodziejczak, autor uznawanych za najlepszą polską space operę "Kolorów sztandarów". W swojej najnowszej powieści, "Czarnym horyzoncie", miesza on Tolkienowskie elfy i balrogi z fantastycznonaukową rzeczywistością walczącej o utrzymanie niepodległości Polski.
To jednak nie wszyscy
Krzysztof Piskorski, choć zaczynał od klasycznego fantasy, obecnie kojarzony jest przede wszystkim z coraz popularniejszym w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii nurtem steampunku. Charakteryzuje się on nawiązaniami do estetyki wiktoriańskiej Anglii (choć to nie reguła, autor "Zadry" swoje historie osadza w epoce napoleońskiej), przede wszystkim jednak do wieku pary. Katarzyna Berenika Miszczuk natomiast tworzy osadzone w polskich realiach romanse paranormalne (popularność gatunek ten zyskał dzięki serii "Zmierzch" Stephanie Meyer). Joanna Skalska zadebiutowała zaś nawiązującą do realizmu magicznego powieścią "Eremanta", a Paweł Matuszek z kolei niedawno opublikował pierwszą polską fantastyczną powieść konceptualną, "Kamienną Ćmę", w której istotna jest nie tylko treść, ale także forma (krój czcionki, wielkość liter, ilustracje). Podbijający listy bestsellerów Jakub Ćwiek ma natomiast w dorobku, oprócz wspomnianego wcześniej horroru, między innymi porównywany do twórczości Neila Gaimana cykl "Kłamca" oraz osadzony w realiach wojny secesyjnej "Krzyż Południa. Rozdroża", a w "Ofensywie szulerów" przenosi z kolei czytelników w czasy drugiej wojny światowej, w której wygraną aliantom zapewnić mają magicy.
Jest także dwóch twórców, których książki bez wątpliwości klasyfikowane są jako fantasy, niemniej autorzy ci tworzą historie tak wyjątkowe, że nie sposób włożyć je między post-tolkienowskie opowieści o herosach. Pierwszym jest Maciej Guzek, autor zbioru opowiadań "Królikarnia" oraz powieści "Trzeci świat", osadzonych w rzeczywistości, w której Polska odkryła portal prowadzący do fantastycznych krain, co momentalnie wykorzystano do drastycznego przyśpieszenia rozwoju gospodarczego naszej ojczyzny. Jednak to nie rzadko spotykane opisywanie Polski jako międzynarodowej potęgi wyróżnia prozę Poznaniaka, a jego podejście do fantastyki, którą tworzy z głęboką świadomością literackiej spuścizny Tolkiena i jego następców ("Trzeci świat" to reportaż z wyprawy do magicznej krainy, będący hołdem dla Ryszarda Kapuścińskiego).
Drugi to Wit Szostak, również miłośnik Tolkiena. Zaczynał od baśniowych "Wichrów Smoczogór", w których przeplatał fantasy i kulturę ludową (wiele uwagi poświęcał zwłaszcza muzyce). Przez kolejne lata, w powieściach "Poszarpane granie", "Ględźby ropucha", a także w wydanych poza cyklem "Smoczogóry" "Oberkach do końca świata", pozostawał wierny tej metodzie, która jednak ostatecznie ewoluowała. Tak powstały łączące fantasy i realizm magiczny wydane w 2010 roku "Chochoły" (rok później ukazał się "Dumanowski", będący czymś w rodzaju kontynuacji), uhonorowane Nagrodą im. Jerzego Żuławskiego 2011.
Czas stabilizacji
Kiedyś na polskim rynku literatury fantastycznej dominowało science fiction, później przyszedł czas fantasy, obecnie - choć najwięcej sprzedaje się tej drugiej - żadna z frakcji nie może wywiesić nad innymi swojego sztandaru. Można więc powiedzieć, że po latach przekształceń polska fantastyka okrzepła. W naszym kraju, jak to ma miejsce także na rynku anglosaskim, autorzy preferują szukanie własnych nisz i nawet jeżeli tworzą w istniejącym już nurcie, starają się wnieść do niego coś od siebie. Dzięki temu cechą charakterystyczną rodzimej literatury fantastycznej stał się brak cechy charakterystycznej, co jest najlepszą możliwą sytuacją.
Na tle napływającej do nas prozy zagranicznej nie tylko nie mamy się czego wstydzić, możemy wręcz zaskoczyć innych bogactwem wyobraźni i niezwykłym kunsztem pisarskim polskich twórców literatury fantastycznej.
Autor: Marcin Zwierzchowski, grudzień 2011