Agata Pyzik: Mieszkasz w Wielkiej Brytanii od ośmiu lat, ale napisałaś książkę o dzieciństwie w Polsce Ludowej, wJurze Krakowsko-Częstochowskiej, we wsi Hektary. Niemal jak Lawrence Sterne, który wciąż opisuje narodziny Tristrama Shandy, opisujesz swoje pierwsze słowa, budującą się więź z rodzicami. Skąd znasz zdarzenia, których nie masz prawa pamiętać?
Violetta Grzegorzewska: W rodzinie pokoleniowej, w której żyłam osiemnaście lat, wspomnienia były wspólnie. W jednym domu mieszkały trzy generacje. Ich opowieści nakładały się, tworzyły matrycę pamięci kolektywnej. Matka i babcia tak często opowiadały mi anegdoty związane z moimi narodzinami, że ich historie stały się z czasem moimi własnymi wspomnieniami. Podczas pisania "Guguł" zdawało mi się, że wyraźnie pamiętam ten luty 1974 roku, skostniałe pieluchy w sieni, becik z porodówki w Koziegłowach śmierdzący moczem i połogową krwią, pępowinę smarowaną fioletem goryczki, chrzcielną kapkę i czerwoną wstążkę na przegubie.
Język Twojej mikropowieści jest dostosowany do wydarzeń - piszesz w końcu z dziecinnej perspektywy. Ale jakimś sposobem nie "dziecinnieje", nie staje się infantylny. Nie obawiasz się, że sztucznie "udoroślisz" swoją bohaterkę? W wieku ośmiu lat nikt nie może mieć takiego oglądu rzeczywistości.
W wieku ośmiu lat człowiek posługuje się pięknym, nieskonwencjonalizowanym językiem. Jednak czy narratorka "Guguł" jest w tym wieku? Nie. Ona jest dorosłą kobietą, która wraca do przeszłości i snuje swoje gawędy w czasie przeszłym. W jej opowieściach i obrazowaniu przenikają się perspektywy dziecka i dorosłego. Posłużyłam się takim chwytem, bo nasza pamięć składa się z wielu membran czasowych.
Akcentujesz zmysłowe doznania mieszkania na wsi, to niemal realizm magiczny, choć rzeczywistość niedoborów wdziera się do tej idylli. Przypominał mi się wczesny Stasiuk: "Przez rzekę", "Dukla", albo Olga Tokarczuk. Może rację miał Marcel Reich-Ranicki, że my nadal celujemy w poetyckim prowincjonalizmie i nasza nowoczesność nie zostaje opisana?
Moim zdaniem największym atutem polskiej literatury drugiej połowy dwudziestego wieku jest właśnie nurt "prowincjonalny" i to ten podkręcony poetycko. Weźmy chociażby powieści Zyty Oryszyn, Teresy Lubkiewicz-Urbanowicz, Edwarda Stachury, Wiesława Myśliwskiego, Tadeusza Nowaka, Mariana Pilota. Jaki przepych światów i języków. A na przykład poetyckie opowiadania Zygmunta Haupta "Dziwnie było bardzo, bo…", Lea Lipskiego czy Jarosława Iwaszkiewicza "Tatarak", "Panny z Wilka" są arcydziełami na poziomie światowym.
Chciałabym bardzo, aby najmłodsza literatura odpuściła sobie cyniczny dystans i pozwoliła na ucieczki z snobistycznego centrum na peryferie Polski. Niech pojawiają się w niej opisy różnych mniejszości narodowych, a młodzi pisarze szukają na prowincji śladów żydowskich sztetli, ciekawych miasteczek na Śląsku, języków wschodnich rubieży, pograniczy oraz małych ojczyzn. Polska literatura stanie się wtedy jedną z najważniejszych w Europie.
Napisałaś memuar PRL-owski, chcąc nie chcąc - mieszkańcy Hektarów, mimo że egzystują jakby w paralelnym świecie, są jednak włączeni w tryb życia Polski Ludowej. Dla mnie to najciekawszy element książki - jak życie w systemie politycznym odciska się na życiu zwykłych mieszkańców. Ogólne wrażenie jest takie, że mimo biedy, żyło się nieźle, ludzie wydają się jakoś tam szczęśliwi i pogodzeni ze światem. Zgodziłabyś się z tym?
Nie, ludzie z Hektarów w latach osiemdziesiątych XX wieku nie żyli w arkadii, byli naznaczeni okrutnymi wydarzeniami. Ojciec po ucieczce z wojska trafił do więzienia. Dziadek Władek brał udział w kampanii wrześniowej, przetrwał rok w stalagu w Sudetach, skąd uciekł tuż przed wywózką jeńców do obozu koncentracyjnego i prawie dwa lata ukrywał się w jaskiniach i ziemniakach na Jurze Krakowsko - Częstochowskiej.
Ludzie z Hektarów funkcjonowali w schizofrenicznej, biednej rzeczywistości schyłku pewnej epoki. Czasem w drobnych gestach czy słowach pokazywali swoje rozczarowanie życiem w peerelu. Dziadek bohaterki nakłada na dziesięciozłotowy banknot z generałem Bemem ziarna kawy - jakby ciemne okulary i tworzy w ten sposób groteskową postać Jaruzelskiego. Takie banknoty przygotowywała Solidarność. Dziadek używa też powiedzonka: "chuje muje, żółte kaczeńce i czerwone pomidory".
Wiolka nie rozumie, co się wokół niej dzieje, bo przecież nie wolno jej o tym w domu rozmawiać. Dziewczynka pyta ojca: - A kto był twoim wrogiem w tym stanie wojennym?
Fascynuje mnie, że w książkowej rodzinie panują relacje, o których możemy pomyśleć, że wyglądały w ten sam sposób od kilkuset lat, te same hierarchie i zachowania. Czy miałaś wrażenie, że jako kobieta musisz się stamtąd wyrwać?
W tej wiosce, gdzie nie było biblioteki, dwudziestoletnie kobiety nazywano starymi pannami, a po transformacji przybyło tylko zanieczyszczających środowisko kurzych ferm. Młodzi zatracali się w pijaństwie pod sklepem i w dyskotece w remizie, ludzie utrzymywali się z wyplatania igielitowych choinek i wieńców cmentarnych. Byłam zbuntowana wobec tej rzeczywistości i wobec tego, jak przedmiotowo traktowane były w niej kobiety, nie chciałam tak jak moja mama i babcia stać się jak maszyną do rodzenia. Musiałam wyjechać do miasta, pójść na polonistyczne studia, poznać innych ludzi, doświadczyć nowych rzeczy.
Przed napisaniem "Guguł" opublikowałaś kilka tomików wierszy w emigracyjnym wydawnictwie OFF. Czy zostałaś poetką w Anglii?
Nie, Anglia nie uczyniła ze mnie poetki (śmiech). Pierwszą książkę poetycką wydałam w Polsce tuż przed obroną pracy magisterskiej i po narodzinach mojego pierwszego dziecka pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Potem latami szlifowałam w sobie poetkę, publikowałam wiersze prawie we wszystkich krajowych czasopismach literackich i na stronach internetowych. Gdy wydawało mi się, że już do końca życia będę układać w głowie wiersze, moje źródło wyschło, bo straciłam kontakt z żywym językiem polskim.
Po opublikowaniu w Off_Press dwujęzycznego wyboru "Pamięci Smieny" z angielskimi przekładami Marka Kazmierskiego napisałam jeszcze ze dwadzieścia wierszy. Podczas maratonu pisarskiego "Once Upon a Deadline" w Southend on Sea postanowiłam, że będę pisać opowiadania i nowelki.
Mieszkasz na wyspie Wight, z dala od wielkich miast - jakie wyrzeczenia się z tym łączą?
Autorzy starych przewodników turystycznych żartowali sobie, że wyspa Wight znajduje się trzy godziny i trzydzieści lat od Londynu. Dzisiejsi mieszkańcy z Wight nie hodują już tylko owiec, nie uprawiają poletek lawendy, pod względem mentalności dogonili stolicę, podróżują, prowadzą nowoczesny styl życia. Z drugiej strony jest to konserwatywne, białe i dość bogate Południe Anglii, gdzie urządza się pikniki na starych cmentarzach, czterysta osób popiera polowania na zwierzęta i jedna jest przeciw, gdzie nie stracił na znaczeniu podział na prowincję i centrum.
Może nieprzypadkowo właśnie tutaj umieścił akcję swojej antyutopii "Anglia, Anglia" Julian Barnes. U niego wyspa Wight to taka Anglia w pigułce i brytyjski skansen. Te białe klify i wąwozy porośnięte łopuchami i skrzypem przypominały mi Jurę. Tu zaczęłam pisać o moim dzieciństwie, dorastaniu i o moich wszystkich zmarłych.
Jak to się stało, że wyjechałaś do Anglii?
Na wyspę Wight trafiłam przypadkowo. Mieszkając w Polsce, nie miałamzielonego pojęcia o tym skrawku lądu w kształcie diamentu na kanale La Manche. Do tej pory nie potrafię podać konkretnego powodu emigracji. Na moje wychodźstwo miały wpływ zawirowania zawodowe, emocjonalne. Do wyjazdu namawiał mnie mąż, który nie wytrzymał życia w postkomunistycznym kraju i wyprowadził się do brata za granicę. Zgodziłam się, ponieważ tak jak kiedyś Hektarami, byłam zmęczona Polską, codzienną pracą w księgarni od dziesiątej do osiemnastej, mieszkaniem na poddaszu w częstochowskiej kamienicy. W roku 2006 roku wsiadłam do samolotu tanich linii lotniczych. Miałam mieszkać w Anglii kilka miesięcy, zostałam kilka lat.
Dlaczego jak dotąd się nie opisałaś swojego doświadczenia w Anglii?
Przypuszczam, że potrzebna mi jest dłuższa perspektywa czasowa. Pewne tematy muszą się ułożyć w głowie, nabrać nowych znaczeń. Częściowo opisałam już emigrację w wierszach i zbiorze notatek wydanym w Częstochowie pod tytułem "Notatnik z wyspy". Przedstawiam w nim wychodźstwo jako niejednoznaczny i dziwny stan umysłu, próbę zatarcia różnych granic w sobie.
Czy czujesz, że tutaj jest teraz umocowana Twoja egzystencja? Jakie elementy sobie cenisz, jakie były dla Ciebie trudne, jakie są Twoje relacje z Polską?
Na wyspie poczułam się bezpieczniej jako kobieta i matka, dojrzałam w kontekście społecznym, jestem teraz bardziej świadoma swoich praw. W Polsce z powodu wielu negatywnych doświadczeń z urzędnikami, miałam uczulenie na państwowe instytucje, czułam się tam zagrożona, dyskryminowana, nie potrafiłam prosić o pomoc.
W Anglii nauczyłam się rozmawiać z przyjaznymi organizacjami, które pomagają kobietom, poznałam od podszewki wspaniałą działalność lokalnej organizacji Island Women’s Refuge/ Schronisko dla Kobiet na wyspie Wight, która chroni samotne matki i pomaga im w sytuacjach zagrożenia i przemocy domowej. Na oddziale położniczym szpitala St. Mary‘s w Newport zrozumiałam, co to znaczy naprawdę "rodzić po ludzku", kiedy ordynator nie wyzywał mnie, tak jak zdarzyło się w Polsce, od cip, położna nie kazała zdejmować na obchód majtek, rozstawiać nóg przed studentami ginekologii i spacerować z zakrwawioną ligniną po szpitalnym korytarzu.
Opowiadam o tych trudnych doświadczeniach, ponieważ one też kształtują osobowość pisarską, wpływają na kreatywność, bo kiedy nie czuję się stłamszona społecznie, lepiej funkcjonuję jako pisarka. Z daleka Polska mnie fascynuje i inspiruje. To świat głębokich kontrastów, taki pogańsko-katolicki. Chciałabym żyć teraz pomiędzy Anglia i Polską, bo na tym etapie mojego życia obydwa kraje są mi bliskie.
Rozmawiała Agata Pyzik
Przeczytaj recenzję Aleksandry Lipczak z "Guguły"
Violetta Grzegorzewska: Urodzona w 1974 roku w Koziegłowach, wychowała się na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej we wsi Rzeniszów-Hektary. Po ukończeniu studiów filologicznych mieszkała kilka lat w Częstochowie, a w 2006 roku wyemigrowała do Anglii, aby po trzech przeprowadzkach osiąść w wiktoriańskim miasteczku Ryde na wyspie Wight. Opublikowała tomy poetyckie: "Wyobraźnia kontrolowana" (1998), "Parantele" (2003), "Orinoko" (2008), "Inne obroty" (2010), "Ruchy Browna" (2011), dwujęzyczny wybór wierszy "Pamięć Smieny/Smena’s Memory" (2011) oraz tom zapisków "Notatnik z wyspy" (2012). "Guguły" (2014) są jej debiutem prozatorskim.