Makbet ćwiczy Aikido
Założony w 1996 roku przez Grzegorza Brala i Annę Zubrzycki Teatr Pieśń Kozła renomę w Wielkiej Brytanii zyskał po sukcesie inspirowanego eposem o Gilgameszu spektaklu "Kroniki - obyczaj lamentacyjny". Był rok 2004. Wcześniej zespół wybrał się na pogranicze Grecji i Albanii po to, by badać szczególny rodzaj muzyki - stare pieśni pogrzebowe. Bo historia Gilgamesza jest dla Pieśni Kozła tylko impulsem do poruszającej refleksji o umieraniu. Jak mówią twórcy, ważniejsza jest pieśń – przejmująca oczyszczająca, oraz ciało – z całą swoją energią, ekspresją, szczerością i obecnością. O "Kronikach..." krytycy pisali, że już po kilku minutach przestają być zwykłym spektaklem. Dziś to już legenda światowej alternatywy z długą listą polskich i zagranicznych nagród na koncie, które otwierają m.in. wyróżnienie Guardiana i trzy najważniejsze nagrody Edinburgh Festival Fringe.
Międzynarodowy status zespołu kilka lat później potwierdziła głośna premiera muzycznego "Makbeta". "Mocna magia. Efekt, podobnie jak w "Kronikach", hipnotyczny" - zachwycali się krytycy. Bo Szekspir zderzony najpierw z polifonicznym chórem z Irkucka, a potem z antycznymi pieśniami z Korsyki musiał porwać publiczność. Grzegorz Bral w wywiadzie dla e-teatru tłumaczył:
"Zdecydowałem się zrobić "Makbeta" w oryginale, ponieważ Szekspir ma tą nieprawdopodobną siłę onomatopei, gdzie słowa i myśli są tak skrócone i ekonomiczne, a jednocześnie oddają dźwięk emocji. Posługujemy się kluczem japońskim, wykorzystujemy w spektaklu miecz aikido. Właściwie to jest poemat o mieczu"
Po prezentacji na szkockim Fringe'u Giles Broadbent na łamach "The Warf" notował:
"Urzekający teatr. Fascynująca interpretacja "Macbetha" (…) To zupełnie nowy sposób rozkoszowania się lirycznością Szekspira. Omija zawiłości tekstu, a koncentruje się na poszukiwaniu samej esencji magiczności. (…) Czar nigdy nie mija. Pozaziemskie, prawdziwie hipnotyczne doświadczenie. (…) Ta fragmentaryczna, rozsypana, czasem niejasna do odczytania interpretacja jest, przewrotnie, idealnym punktem wyjścia dla osób niezaznajomionych z dramatmi Szekspira. Przepięknie przedstawiony tekst wymaga niewiele uwagi. Zamiast tego, widz może nieco rozluźnić kontrolę własnego umysłu i instynktownie zanurzyć się w rytmiczności sztuki. Być może uda nam się doświadczyć tego, co czuł wielki bard u samego źródła, kiedy kiełkowała w nim bezwstydna, iskrząca inspiracja. Rezultat to najbardziej kręte i mgliste doświadczenie."
Pieśni Leara jak "Krzyk" Muncha
O Polakach głośno zrobiło się w Edynburgu także w 2012 roku podczas wielkiej prezentacji polskiej kultury w Wielkiej Brytanii przygotowanej i wspieranej przez Instytut Adama Mickiewicza. Najpierw pierwszy raz w historii Edinburgh International Festival imprezę otworzył spektakl z Polski - "2008: Macbeth" w reżyserii Grzegorza Jarzyny, a dwa dni później 11 tys. widzów z całego świata obejrzało przedstawienie dzięki transmisji dziennika "The Guardian". Potem serca publiczności skradły kameralne "Pieśni Leara".
"Gdyby ta recenzja była pieśnią, byłaby pieśnią dziękczynną" - napisała Mary Brennan w "The Herald" tuż po szkockiej premierze tego wybitnego spektaklu w edynburskim Summerhall. Był sam środek lata, gdy najbardziej wymagająca teatralna publiczność świata codziennie przez 13 dni grania spektaklu nagradzała go owacjami na stojąco. Magia Szekspira działała, a prasa rozpisywała się o "jednym z najbardziej poruszających dzieł teatru ostatnich lat", "występujących z brzegów emocjach", "chwytającym za serce krzyku lamentu" i o tym, że Grzegorz Bral i jego aktorzy przywracają Europie umiejętność lamentowania. "Wydaje się, że spektakl już stał się legendą, choć pracę nad nim jeszcze trwają" - podsumowywał Guardian.
Komplementy i zachwyty publicznośći nad "tragicznym teatrem potężnej mocy" wkrótce uruchomiły lawinę nagród. To bez wątpienia jeden z największych sukcesów polskiego teatru na zagranicznych scenach.