Termin obchodzenia święta ustalono w 325 roku na soborze nicejskim, nawiązując do Żydowskiego Święta Pesach (Pascha), na pierwszą niedzielę po pierwszej pełni księżyca, czyli między 22 marca a 25 kwietnia. Chrześcijaństwo wyparło wiele pogańskich świąt wiosennych, często zachowując ich charakter, lecz nadając im odmienną symbolikę.
Pogrzeb żuru i śledzia
Wielkanoc poprzedza wielki czterdziestodniowy post, którego siedem ostatnich dni zwie się Wielkim Tygodniem. Umartwianie ciała ma sprzyjać porządkowaniu własnego wnętrza, jak też porządkowaniu domów i obejść.
Koniec długiego postu dawał młodzieży możliwość zemsty na uprzykrzonym żurze i śledziu. Ks. Jędrzej Kitowicz barwnie pokazał ów ceremoniał w swoim "Opisie obyczajów za panowania Augusta III":
W Piątek Wielki wieczorem, albo w sobotę rano drużyna dworska przy małych dworach, uwiązawszy śledzia na długim i grubym powrozie, do którego był nicią cienką przyczepiony, wieszała nad drogą na suchej wierzbie albo innym drzewie, karząc go niby za to, że przez sześć niedziel panował nad mięsem, morząc żołądki ludzkie słabym posiłkiem swoim. Żur wynosili z kuchni jako już dłużej niepotrzebny, co było sidłem dla zwiedzenia jakiego prostaka. Namówili go, żeby garnek z żurem w kawale sieci wziął na plecy i niósł go tak, albo na głowie trzymając kwidem [tzn. niby] do pogrzebu; za niosącym frant jeden szedł z rydlem, mający kopać dół żurowi i w nim go pochować. Gdy się wyprowadzili z kuchni na dziedziniec, ów, co szedł z rydlem, uderzył w garnek, a żur natychmiast oblał niosącego i sprawił śmiech asystującym temu zmyślonemu pogrzebowi żurowemu i patrzącym na niego.
Śledź był najczęściej z drewna lub tektury. Zdarzało się, że żartowniś wieszający gar z żurem na drzewie oblewał jego zawartością nic nie podejrzewającego pomocnika.
Podczas wielkotygodniowych nabożeństw wierni rozpamiętywali wydarzenia z ostatnich dni Chrystusa na ziemi. Święcono wodę i ogień, przygotowywano jaja wielkanocne. Już w czasach przedchrześcijańskich jajo uchodziło za symbol życia i rozrodu. U chrześcijan jest symbolem zmartwychwstania.
Tradycja malowania jaj znalazła swe odbicie w kronice Wincentego Kadłubka z początku XIII wieku: "Polacy z dawien dawna byli zawistni i niestali, bawili się panami swymi jak z malowanymi jajkami".
Tronujące prosię
Tradycyjne polskie święcone, czyli potrawy poświęcone przez kapłana w Wielką Sobotę, składało się z dań zimnych, głównie mięs, jaj gotowanych na twardo i ciast. Daniem najważniejszym była szynka, najlepiej cała i z kością, uwędzona w jałowcowym dymie oraz kiełbasa domowego wyrobu, która, jak podaje "Encyklopedia staropolska" Zygmunta Glogera: "była od najdawniejszych czasów przysmakiem polskim i zajmowała… zarówno u ludu jak szlachty pierwsze miejsce w »święconem« wielkanocnym".
Dobry kucharz, stwierdza Gloger, znał co najmniej 12 sposobów przyrządzania kiełbas zaś kuchmistrze z pańskich rezydencji nawet dwukrotnie więcej. Obok mięs i kiełbas na świątecznym stole nie mogło zabraknąć specjału podlewanego winem i opiewanego przez wieszcza Adama Mickiewicza:
…w słowach wydać trudno
Bigosu smak przedziwny kolor i woń cudną…
Bierze się doń siekana kwaszona kapusta,
Która wedle przysłowia, sama idzie w usta…
Wyszukanego cząstki najlepsze mięsiwa
I praży się, aż ogień wszystkie z niej wyciśnie
Soki żywne, aż z brzegów naczynia war pryśnie
I powietrze dokoła zionie aromatem…
Wśród świątecznych ciast najważniejsze były baby wielkanocne, zwane też "babimi kołaczami", które Gloger opisuje jako "znane ciasto z pszennej mąki, wypiekane zwykle do »święconego« na Wielkanoc… Baby zaprawiano szafranem, a miewały kształt zawoju tureckiego, wypiekano w formach miedzianych i glinianych albo w rondlach i formach papierowych. Te ostatnie miewają do dwóch stóp wysokości [ok. 60 cm], zwane są podolskimi. Co do gatunku ciasta, to znane były powszechnie: babki parzone, petynetowe, migdałowe, z razowego chleba i trókolorowe (z ciasta białego, różowego i ciemnego)".
"Wielkanocne święta były przeobfite, jak w każdym polskim domu. Pośród bab, placków, tortów i mazurków, pieczeni różnych, szynki, kiełbas tronowało, oczywiście, pieczone prosię, a niekiedy też głuszec, zdobny brodatą głową, wachlarzem ogona i rozpiętymi skrzydłami" – wspominała Maria Czapska w "Europie w rodzinie".
Śmiganie w łóżku
Z drugim dniem Wielkanocy związany jest obyczaj zwany śmigusem-dyngusem lub lanym poniedziałkiem. Gloger stwierdza:
Początek tego zwyczaju musi być starożytnym, skoro widzimy go zarówno w Azyi u kolebki ludów aryjskich, jak i w Słowiańszczyźnie. Anglik Symes w opisie podróży z roku 1796 do Bengalu i króla Birmanów w Pegu powiada, że Budaizm tamtejszy około 10 kwietnia obchodzi wesołą trzydniową uroczystością zakończenie starego roku. Drugiego dnia świąt, Birmanowie mają zwyczaj "obmywania się z grzechów starego roku" przez oblewanie wzajemne wodą. Nawet wice-król nie jest od tego wolnym a wody leją się niespodzianie z okien i dachów na głowy przechodniów. W pałacu wice-króla, po odbytej poważnie ceremonii i oddaleniu się tegoż, goście zostawieni byli na pastwę 30 panien dworu, które, wpadłszy na salę z konewkami i sikawkami, zaczęły niemiłosiernie oblewać. "Oddaliśmy im za swoje – powiada Symes – aż wody zabrakło, ale przemokliśmy do nitki". Oczywiście u chrześcijan zwyczaj stary musiał przekształcić się. W Polsce narzucono mu nazwę niemiecką i przywiązano do wiosennego święta Wielkiejnocy. Już [Karol] Libelt zwrócił uwagę, że dyngus może być spolszczeniem niemieckiego wyrazu "Dünnguss", znaczącego cienkusz, polewkę wodnistą, wreszcie chlust wody. Znakomici językoznawcy [Aleksander] Brückner i [Jan Aleksander] Karłowicz powiadają, że słowo dyngować pochodzi z niemieckiego "dingen", wykupywać się, umawiać, szacować. "Dingnus, dingnis" znaczy wykupno w czasie wojny, jako obrona od rabunku. Szacunkiem takim czyli dingusem okupowano się żakom i młodzi, składając im do kobiałek jaja i małdrzyki [placki z serem], aby nie oblewali wodą. Śmigus zaś przerobiono ze "Schmackostern", gdy śmigano palmą lub prętem i zlewano wodą, kogo w łóżku zastano.
Nieskoro do Emaus
Dokumenty synodu diecezji poznańskiej z 1420 roku potwierdzają, że pierwotnie dyngus był wymuszaniem datków, przede wszystkim jajek, pod groźbą przymusowej "kąpieli". Uchwała pod nazwą "Dingus prohobeatur" nakazywała księżom: "Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet, a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarki, co pospolicie nazywa się dyngować, ani do wody ciągnąć".
W naszym kraju zabawa przebiegała nieco łagodniej w wytwornym towarzystwie niż na wsi, jednak Jędrzej Kitowicz nie ukrywał, że "gdy się rozswawolowała kompania, panowie i dworzanie, panie, panny, nie czekając dnia swego, lali jedni drugich wszelkimi statkami jakich dopaść mogli; hajducy i lokaje donosili cebrami wody, a kompania dystyngowana, czerpając od nich, goniła się i oblewała od stóp do głów, tak iż wszyscy zmoczeni byli, jakby wyszli z jakiego potopu".
Swawolna i nie pozbawiona zalotów zabawa młodzieży praktykowana była od wieków i na wsi, i w mieście. Brały w niej udział wszystkie stany, co ks. Kitowicz opisał z właściwą sobie dbałością o szczegół:
Była to swawola powszechna w naszym kraju tak między pospólstwem, jako też między dystyngowanymi; w Poniedziałek Wielkanocny mężczyźni oblewali wodą kobiety, a we wtorek i inne następujące dni kobiety mężczyzn, uzurpując sobie tego prawa aż do Zielonych Świątek… Oblewali się rozmaitym sposobem. Amanci dystyngowani, chcąc tę ceremonię odprawić na amantkach swoich bez ich przykrości, oblewali je lekko różaną lub inną pachnącą wodą po ręce, a najwięcej po gorsie, małą jaką sikawką albo flaszeczką. Którzy zaś przekładali swawolę nad dyskrecją… oblewali damy wodą prostą, chlustając garnkami, szklanicami, dużymi sikawkami, prosto w twarz od nóg do góry… po ulicach zaś w miastach i wsiach młodzież obojej płci czatowała z sikawkami i garnkami z wodą na przechodzących i nieraz chcąc dziewka oblać jakiego gargasa, albo chłopiec dziewczynę, oblał inną jaką osobę, słuszną i nieznajomą, czasem księdza, starca poważnego lub starą babę.
Włoch Giovanni Paolo Mucanti opisał w swojej relacji z podróży do Polski w 1596 roku krakowski zwyczaj "noszenia tegoż dnia (to znaczy w poniedziałek wielkanocny) różdżek wierzbowych, na których rozwinięte są bazie – w drodze na Emaus bito nimi dziewczęta, mówiąc: »Cóż tak nieskoro idziesz na Emaus«". Krakowski odpust zwany Emaus odbywa się od wieków w poniedziałek wielkanocny przy klasztorze Norbertanek na Zwierzyńcu, na pamiątkę wędrówki zmartwychwstałego Chrystusa do biblijnego miasteczka Emaus z dwoma uczniami, którzy go nie rozpoznali.
Z nadmiaru sprosna utrata
Brak umiaru w jedzeniu i piciu, nader częsty w Polsce, zwłaszcza w okresie wielkanocnym, już w XVI wieku wyśmiewał Mikołaj Rej z Nagłowic, drwiąc z żarłoków i opojów:
W dzień wielkanocny, kto święconego nie je jaja, a kiełbasy dla węża, chrzanu dla pcheł, jarząbka dla więzienia już zły chrześcijanin… że z tego nadmiaru… jeno sprosna utrata, a potym łakomstwo, a potym różność wrzodów a przypadków szkodliwych i rozlicznych.
Trzysta lat później w sukurs Rejowi przyjdzie obyczaj włoski. Ambroży Grabowski, księgarz i kronikarz XIX-wiecznego Krakowa, odnotował wspomnienie swojego znajomego, który jako duchowny część nowicjatu odbył we Włoszech. Karmiony głodowymi racjami, ośmielił się w Niedzielę Wielkanocną zwrócić do przełożonego z pytaniem, czy nie mógłby na świąteczne śniadanie otrzymywać nieco więcej pożywienia, niż tylko jedno jajko. Zapanowała konsternacja, gdyż wszyscy dotąd zaspokajali głód równymi porcjami. Patron, okazując daleko idące zrozumienie dla potrzeb cudzoziemca, zwrócił się do brata wydającego posiłki z poleceniem: "Przydaj temu Polakowi jeszcze jedno jaje. Niech się obeżre, aż pęknie".
Bibliografia
Zygmunt Gloger, "Encyklopedia staropolska", przedruk fotooffsetowy wydania z 1900–1903, Warszawa 1978
Renata Hryń-Kuśmierek, Zuzanna Śliwa, "Encyklopedia tradycji polskich", Poznań 2000
Władysław Kopaliński, "Słownik mitów i tradycji kultury", Warszawa 1987
Barbara Ogrodowska, "Święta polskie. Tradycja i obyczaj", Warszawa 2000