Łowca nie ufając własnym zdolnościom perswazji, zwraca się z prośbą o pomoc do swojego przyjaciela, barda Jaskra. Czas nagli - południcy trzeba się pozbyć do wieczora. Jaskier narzeka, że w tak krótkim czasie nie będzie w stanie ułożyć odpowiednio przekonywającego tekstu, ale w końcu stwierdza, że jakoś sobie poradzi. Kiedy w końcu stają z Geraltem przed południcą, Jaskier zaczyna śmiało recytować tekst na tyle piękny, składny i na temat, że odbiorca może sobie zadać pytanie, po co była wcześniejsza rozmowa, z której wynikało, że Jaskier nie zdąży nic dobrego napisać. O co właściwie chodzi, może zrozumieć chyba tylko gracz polski, który zapewne rozpozna deklamowany przez Jaskra wiersz: "Serce ustało, pierś już lodowata…". Rzeczywiście, bard nie napisał własnego tekstu, tylko w słusznej sprawie wypożyczył cudzy.
Dodajmy do tego, że dziewczyna, zabita przez swoją zazdrosną siostrę w malinowym chruśniaku, ma na imię Alina. Spora część czwartego aktu jest utkana z aluzji do klasycznych tekstów polskiego romantyzmu. Dobrze współgra to ze scenerią - drewniana wioska wśród rozległych pól i łąk, gdzie za każdym drzewkiem czai się jakiś dziwny stwór z ludowej mitologii to krajobraz jakby żywcem przeniesiony z "Ballad i romansów". Wyraźnie widać, że twórcy gry w wielu miejscach puszczają oko do polskiego odbiorcy, licząc (czasami może ze zbyt dużym kredytem zaufania) na jego znajomość kanonu lektur szkolnych.
Odbiorca spoza Polski jest w dużo gorszej sytuacji. Niektórych aluzji, takich jak np. znaczenie losu Aliny, po prostu nie zauważy, a gdyby mu je wyjaśnić, pewnie wzruszyłby ramionami. Większym problemem jest wykorzystanie "Upiora". Po polsku jest błyskotliwym zaskoczeniem, ale dla odbiorcy nieznającego tekstu Mickiewicza jest dziwnym wtrętem, który nie zgadza się z wcześniejszą informacją o tym, że Jaskier nie zdąży się przygotować do konfrontacji z południcą.
Twórcy "Wiedźmina" natrafili na problem typowy dla utworów lokalnych trafiających na międzynarodowy rynek. Jak sobie poradzić z aluzją do lokalnej kultury czy historii? Czy próbować ją wyjaśniać (czasem na siłę) zagranicznemu odbiorcy? Czy zostawić ją bez zmian, nie przejmując się tym, że ktoś jej nie zrozumie? Czy w ogóle ją wyeliminować? Można odnieść wrażenie, że to pytania, na które muszą odpowiadać przede wszystkim tłumacze czy lokalizatorzy, ale w branży gier wideo często dotyczy ono samych twórców, którzy muszą od początku pracować, biorąc pod uwagę globalny rynek, bo praca nad wysokobudżetową grą przeznaczoną wyłącznie na rynek lokalny po prostu się nie opłaca.
Elementy polskiego romantyzmu pozostały więc w pierwszym "Wiedźminie" na poziomie ozdobnika, który trudno przekazać odbiorcy nieznającemu polskiej kultury. W drugiej części trylogii widać, że twórcy postanowili zredukować mało czytelne elementy lokalności. Mamy tam do czynienia z dużo bardziej konwencjonalnym wyobrażeniem świata fantasy już na poziomie wizualnym - podczas gdy w części pierwszej często pojawiały się krajobrazy i budynki ewidentnie środkowoeuropejskie, tu właściwie zupełnie ich nie ma.
Trzecia część wyraźnie powraca do elementów lokalnych. Widać to już w krajobrazach, od razu budzących skojarzenia z polskim malarstwem pejzażowym XIX wieku, na którym wzorowali się twórcy oprawy graficznej. Powraca również Mickiewicz, ale zostaje wprowadzony i wykorzystany nieco inaczej niż w pierwszej części gry.
Podczas włóczęgi po najbardziej środkowoeuropejskim obszarze gry "Wiedźmin 3", zarządzanej przez watażkę nazywanego Krwawym Baronem z krainy Velen, Geralt napotyka miejscowego guślarza, który zaprasza go, a jakże, na Dziady. Obrzęd ma się odbywać na ponurej, opuszczonej wyspie na środku jeziora, której połowę zajmują starożytne kurhany, a drugą - ruiny grodu z wysoką wieżą, w której w tajemniczych okolicznościach, luźno powiązanych ze stadem szczurów, zginął miejscowy możnowładca uciskający kiedyś całą okolicę. Mickiewiczowski rytuał odbywa się więc w bezpośrednim sąsiedztwie wieży Popiela.
Kiedy zapada wieczór i Guślarz rozpoczyna Dziady. Każdy, kto zna tekst Mickiewicza, szybko zauważy, że wygłaszane przez niego formuły, na które odpowiada tłum, to raczej wariacja na temat dramatu. Wariacja bardzo dobrze napisana, zachowująca to samo metrum i styl, ale bezpośrednio cytująca Mickiewiczowskie "Dziady" tylko w trzech wersach. Oparcie się na nowym tekście, a nie cytowaniu fragmentów klasyki, sprawia, że scena staje się zrozumiała bez dodatkowych wyjaśnień. Nacisk na zrozumiałość kładzie też angielska wersja językowa, która wymagającą dłuższych wyjaśnień kądziel płonącą w żarze zmienia (przypuszczalnie w ślad za tłumaczeniem "Dziadów" autorstwa Charlesa Kraszewskiego) w bardziej naturalne w tym kontekście dla zagranicznego odbiorcy kadzidło. Lokalny rytuał staje się globalny, bez potrzeby dodawania przypisów filologicznych i etnograficznych.
Warto się przyjrzeć również scenerii "Wiedźminowych" Dziadów – nie odbywają się w cerkwi, czy nawet w kapliczce, tylko w kamiennym kręgu przy kurhanie. Jeśli to miejsce przypomina jakiekolwiek miejsca z terytorium obecnej lub dawnej Polski, najbliżej mu do gockich cmentarzysk na Pomorzu. Może jednak nie warto szukać odpowiedników tego miejsca na prawdziwej mapie. „Nowe mary stoją przed tobą: oto jest wzgórze okryte zieloną murawą, na wzgórzu stoi dwanaście druidycznych kamieni i trzynasty tron z omszonego granitu” - tak okolice Gopła opisywał Juliusz Słowacki w liście do Zygmunta Krasińskiego, otwierającym "Lillę Wenedę". Oczywiście, nie jest to Gopło realne i lokalne, tylko Gopło przetworzone na modłę święcących wtedy ogromne tryumfy "Pieśni Osjana". To oparta na pseudonaukowej rozprawie "Pierwotne dzieje Polski" Henryka Lewestama, ale w gruncie rzeczy baśniowa hybryda prasłowiańsko-celtycka, dostosowana do tego, co akurat zajmowało Europę. Pierwotni mieszkańcy Polski są Celtami, a ich przywódca, Derwid – kalką Szekspirowskiego Leara. Podobnie działa "Balladyna" – lokalne jest w niej przede wszystkim miejsce akcji, ale cała reszta jest swobodnie utkana z przepływających przez kulturę europejską motywów.
Świat trzeciego "Wiedźmina" nie epatuje swoją słowiańszczyzną, tylko sprawnie wplata ją między inne wątki, odnoszące się do różnych aspektów kultury europejskiej i amerykańskiej. W lokalizacjach na najważniejsze języki widać, że tłumacze włożyli dużo wysiłku w to, żeby nazwy własne brzmiały jak najbardziej naturalnie w językach docelowych. Elementy lokalne są tu na tyle częścią większej całości, że niewtajemniczony odbiorca nie będzie ich pewnie w stanie wyłowić i oddzielić od reszty. Ale w konsekwencji właśnie takiej strategii Dziady odprawiane nad jeziorem, które mogłoby być (choć nie jest) Gopłem nie są dla zagranicznego odbiorcy rytuałem cudzym i egzotycznym, tylko własnym i zrozumiałym. Może taki jest właśnie najciekawszy sposób pokazywania swojej kultury – sprawienie, by ktoś rozpoznał ją jako w pewnym sensie własną?