Jaka jest historia wietnamskiej diaspory w Polsce? Polakom kojarzy się ona zazwyczaj z latami 90., chociaż migracje Wietnamczyków nad Wisłę zaczęły się znacznie wcześniej…
Tak, zaczęły się wtedy, gdy byliśmy "bratnimi krajami" – były to przede wszystkim wyjazdy akademickie, pierwsze wymiany studentów rozpoczęły się już w latach 50. Po transformacji ustrojowej część Wietnamczyków została w Polsce, część wyjechała i to oni byli pierwszymi informatorami o Polsce w Wietnamie. Po osiemdziesiątym dziewiątym roku Polska przyciągała Wietnamczyków już poza systemowymi strukturami. Liczne grupy osób dostawały się wówczas do Polski przez zieloną granicę i to przede wszystkim oni budują obecnie społeczność Wietnamczyków w Polsce.
W ostatnich latach formalna sytuacja wizowa, jak i nastawienie do migracji Wietnamczyków, zaczęły się zmieniać. Polska stała się członkiem Unii i częściowo zaczęła dostrzegać swoją atrakcyjność w oczach Wietnamczyków, jak i dostrzeżono ich pracowitość, bezkonfliktowość i chęć zintegrowania się z polskim społeczeństwem. To było okupione ogromem pracy różnych organizacji pozarządowych, ale jakoś się udało uzyskać mocną pozycję Wietnamczyków w oczach urzędów, administracji i polityków. Także historia tej społeczności ukształtowała się z tych trzech warstw.
Wracając do tej pierwszej emigracji studenckiej z czasów PRL, to czytałem, że władze wietnamskie nie miały wtedy zbyt dużego zaufania do społeczeństwa polskiego, jeśli chodzi o jego "ideologiczną czystość" i nie pozwalały studentom na nawiązywanie bliższych relacji z polskimi kolegami i koleżankami…
Zresztą to nie jest wyłącznie opowieść z przeszłości, to nadal oficjalnie jest tak postrzegane, że im więcej kontaktów, im więcej swobody, tym gorzej. Wyjeżdżający Wietnamczycy z czasem wywalczyli względną swobodę dla siebie, aczkolwiek było bardzo dużo dramatycznych i komiczno-dramatycznych historii studentów, którzy próbowali wyrwać się z tego systemu.
O tych pierwszych wyjazdach opowiadała Lệ Tân Sitek w swojej książce "Na rozdrożu". Przyjechała w 1955 roku na studia na Politechnice Gdańskiej (została skierowana na wydział budowy okrętów, co niezbyt ją interesowało, więc w tajemnicy przed ambasadą studiowała też architekturę) i próbowała wyrwać się z tej opresji – z zakazów oglądania zachodnich filmów czy nawiązywania kontaktu z Polakami.
W czasie studiów poznała przyszłego męża i za to, że nawiązała bliższy kontakt z Polakiem próbowano ją deportować do Wietnamu. Z pomocą Polaków udało jej się uciec spod eskorty, a pół wieku później opisała to we wspomnieniach, które ukazały się po polsku i po wietnamsku.
Wietnam jest krajem bardzo zróżnicowanym regionalnie i etnicznie. Czy polska społeczność wietnamska również jest taką mozaiką czy jednak Polska stała się popularnym kierunkiem migracji wśród przedstawicieli jednego regionu?
Wietnam jest bardzo różnorodny, ale rzeczywiście w Polsce przeważają Wietnamczycy z północy kraju – dlatego, że im łatwiej było przedostać się przez zieloną granicę: do Rosji i stamtąd do Polski. Mówimy tu o emigracji z lat dziewięćdziesiątych czy wczesnych dwutysięcznych. W ostatnich latach coraz częściej wśród Wietnamczyków w Polsce można usłyszeć akcenty południowe.
Spotkałem się ze stwierdzeniem o "nadreprezentacji inteligencji" wśród wietnamskiej emigracji w Polsce – że do Polski przyjeżdżały często osoby z wyższym wykształceniem, które w Wietnamie były inżynierami czy pracowały na uniwersytetach, a w Polsce musieli się przebranżowić i pracowali później w handlu czy gastronomii.
Z tą nadreprezentacją to może lekka przesada, ale rzeczywiście w latach 90. istniało takie zjawisko: po prostu osobom lepiej sytuowanym społecznie łatwiej było wyjechać. Natomiast nie powiedziałabym, że współcześnie jest to większość społeczności wietnamskiej w Polsce.
A jaka jest pani historia, kiedy przyjechała pani do Polski?
Przyjechaliśmy z rodzicami na początku lat dziewięćdziesiątych, miałam wtedy trzynaście lat. To była decyzja rodziców, którzy chcieli zapewnić mi i bratu dobrą przyszłość. Mieliśmy szczęście, że mogliśmy dostać się do Polski legalnie, ale dla rodziców emigracja wiązała się z wieloma wyrzeczeniami. Pamiętam, że sama byłam w szoku, jak widziałam, że rodzice handlowali na chodniku: w Wietnamie nie zajmowali się handlem, byliśmy taką, powiedzmy, wyższą klasą średnią. A tutaj walczyliśmy o to, żeby mieć gdzie mieszkać, żeby mieć gdzie się uczyć. Ale nie żałowaliśmy tej decyzji.
Mieszkaliśmy wcześniej w Czeladzi i Sosnowcu, na studia socjologiczne przeniosłam się do Warszawy. Gdy opanowałam polski w stopniu umożliwiającym załatwianie spraw, to zaczęłam pomagać Wietnamczykom. I wtedy zaczęły się schody – moja działalność społeczna nie uzyskała sympatii wietnamskiej ambasady. Oczywiście znałam ich nastawienie do mnie, bo przekazywano mi informacje, że to, co robię jest niemile widziane, ale nie sądziłam, że reakcja ambasady będzie tak jednoznaczna – gdy kończyła mi się ważność paszportu odmówiono wydania mi nowego, a bez tego nie mogłabym dalej przebywać legalnie w Polsce.
Sytuacja była krytyczna. Za namową kolegów i polskich działaczy, złożyłam wniosek o nadanie polskiego obywatelstwa – i otrzymałam je od prezydenta Komorowskiego w trybie ekspresowym. Czułam się bardzo dumna, chociaż tego nie planowałam i nie sądziłam, że przyjdzie taki dzień, w którym będę musiała zmienić obywatelstwo. Ale tak się stało i od dwunastu lat jestem polską obywatelką, chodzę na wybory. Na pewno wpłynęło to pozytywnie na moje psychiczne samopoczucie – nawet koledzy mówią mi, że od tamtej pory lepiej i pewniej mówię po polsku.
Pracowała też pani przez wiele lat jako dziennikarka i zaczynała od wietnamskiej prasy emigracyjnej w Polsce.
Tak, to zaczęło się od tego, że polonista, który pomagał mi w nauce języka, zapytał mnie, czy utrzymuję kontakt z językiem wietnamskim. Powiedziałam, że właściwie prawie nie – skupiłam się wtedy wyłącznie na nauce polskiego. I on wtedy uświadomił mi, że właściwie dlaczego miałabym to tracić. Ale jednocześnie bardzo mnie wtedy fascynowała polska literatura. Zaczęłam więc tłumaczyć na wietnamski co ciekawsze wiersze, które znałam choćby z podręczników do nauki polskiego: Leśmiana, Szymborską, Poświatowską.
Ambitnie – ten Leśmian szczególnie trudny, wiele u niego neologizmów…
No właśnie słyszałam to od Polaków, ale te tłumaczenia sprawiały mi na tyle dużą przyjemność, że nie odczuwałam szczególnie tych trudności. Wysyłałam tłumaczenia poezji i opowiadań do niezależnej gazety wietnamskich studentów w Warszawie. Bardzo się ucieszyłam z tej możliwości łączenia dwóch kultur i w ten sposób weszłam w ten obieg redakcyjno-gazetowy.
Później pracowałam przez wiele lat w sekcji wietnamskiej Radia Wolna Azja jako korespondentka z Polski. To było bardzo ciekawe doświadczenie, bo mogłam obserwować, jak Polska zmienia się przez ten czas.
A czy te wietnamskie wydawnictwa emigracyjne, o których pani wspomniała, trafiały potem do Wietnamu czy miały lokalny zasięg?
Teraz dzięki internetowi mają większy zasięg. Wtedy to była rewolucja, że w ogóle wydawana jest jakaś gazeta zagranicą, na dodatek robiona przez Wietnamczyków z Polski, ze wschodniej Europy. To było zaznaczenie, że istnieje też nowa fala migracji z północy Wietnamu, zupełnie inna od tej w Stanach Zjednoczonych czy we Francji, gdzie wyjeżdżali przede wszystkim ludzie z południa, która była bezpośrednio spowodowana wojną. Także to ożywiło ten rynek prasowy, chociaż wydawanie papierowych gazet było trudnym i kosztownym przedsięwzięciem. Ukazywała się m.in. gazeta "Phương Đông" ("Ku wschodowi"), ja wydawałam gazetę "Cầu Vồng" – "Tęcza". Bardzo ważnym pismem stało się opozycyjne "Đàn Chim Việt" ("Klucz wietnamskich ptaków"), dziś jest to portal internetowy, i właśnie ono miało zasięg międzynarodowy. W ogóle opozycja wietnamska w Polsce, mimo że nie jest liczna, jest znana na świecie wśród diaspor wietnamskich ze względu na swoją skuteczność. Wydaje mi się, że nasiąkła takimi polskimi cechami, determinacją i chęcią działania. Dlatego też wiele z największych zjazdów wietnamskiej opozycji odbywało się właśnie w Warszawie.
W ostatnich latach zaczęły się także ukazywać książki napisane przez Wietnamczyków w Polsce: "Słodko-kwaśna historia" Ngo Van Tuonga czy "Mozaika smaku", książka kucharska napisana przez Olę Nguyen, która wygrała MasterChefa. Ja napisałam wspólnie z Moniką Utnik-Strugałą książkę dla dzieci "Xin Chào! Wietnam dla dociekliwych", która została także przetłumaczona na koreański.