W relacjach wiele mówi się o licznych punktach kontrolnych, które mają na celu zapobiec przenikaniu do miasta rosyjskich dywersantów, barykadach. Jak to wpływa na twoją pracę, jak przebiega teraz dokumentowanie wojny w Kijowie?
Są dwie rzeczy, które mocno utrudniają prace. Jedna rzecz to właśnie punkty kontrolne, czyli tzw. blokposty. Pojawiają się sukcesywnie. Gdy przyjechałem do Kijowa w zeszły piątek, 25 lutego, to było ich bardzo mało, a teraz ulice się nimi zapełniają. Czasem jest tak, że wyjeżdżasz gdzieś rano i w danym miejscu punktu kontrolnego nie ma, a gdy wracasz popołudniu, to już jest. Widać, że to się zagęszcza. Spowodowane jest to m.in. rosyjskimi grupami dywersyjnymi, które próbują przedostać się do miasta. W perfidny sposób, bo podszywali się pod wolontariuszy, pod dziennikarzy czy sanitariuszy z karetki. Nie da się cenzuralnymi słowami określić takich działań, które na dodatek sprowadzają zagrożenie na służby i prasę.
To wszystko wytwarza w Kijowie gęstą, paranoiczną atmosferę. Szczególnie można odczuć to w kontaktach z obroną terytorialną. Trafiają tam w większości osoby, które nie były wcześniej żołnierzami. To jest jak pospolite ruszenie: cywile, którym, zgodnie z dekretem prezydenta, rozdano broń. Nowa sytuacja u wielu z nich wywołuje mieszankę strachu, nieprzyzwyczajenia do pełnionej funkcji i nagłego poczucia władzy. Dochodzi do tego chaos informacyjny co do wytycznych, jak mogą pracować media, dlatego nieraz ciężko się z nimi współpracuje.
Ale chyba chaos w wojennej rzeczywistości jest nieunikniony? W Polsce bomby nie spadają, zaangażowanie i poświęcenie ludzi w pomoc uchodźcom z Ukrainy jest ogromne, ale i tak w organizowaniu pomocy nieraz nie udaje się uniknąć chaosu.
To nieraz demotywuje, bo zamiast skupić się na pracy, musimy wpierw skupić się na przezwyciężeniu logistycznych trudności. Ważne jest to, żeby zrozumieć, że zagraniczni dziennikarze, jeśli wykonują swoją pracę rzetelnie, też pomagają Ukrainie.
Już nawet nie patrząc na narodowe barwy i sympatie, to dla większości opinii światowej jest jasne: jeden kraj napadł na drugi i zrobił to bez żadnego powodu. Nie ma tu miejsca na żaden symetryzm: to jednostronna agresja, Rosjanie ostrzeliwują miasta, więc jesteś po stronie tych, którzy są ostrzeliwani.
Tu też trwa przecież wojna informacyjna, każda strona ma swoją agendę propagandową. Ale praca zagranicznych dziennikarzy nie zakłóca agendy ukraińskiej, tylko jest działaniem w interesie państwa. Oczywiście ukraińska strona nie stosuje bezczelnej propagandy, tak jak strona rosyjska. Ale rolą prasy jest pewne fakty weryfikować. Chodzi o to, żeby dokumentować te zbrodnie wojenne, ostrzeliwanie budynków mieszkalnych. Z punktu widzenia przyszłych procesów, to może mieć znaczenie, czy zdjęcie zostało zrobione przez wojsko, czy niezależną prasę.
A jak wygląda teraz sytuacja na dworcu w Kijowie?
Pociągi mają nieraz wielogodzinne opóźnienie, ale transport kolejowy wciąż funkcjonuje – nieraz na, wydawałoby się, nieprawdopodobnych trasach. Byłem wczoraj i przedwczoraj na dworcu i można było wciąż dojechać pociągiem do oblężonego Charkowa, do Sum czy Mariupola. I są pasażerowie, którzy jadą do tych ciężko ostrzeliwanych miast, np. wczoraj pan na dworcu pytał mnie, którym pociągiem dojedzie do Sum. Pytam go, po co tam jedzie, tam są straszne walki. Odpowiedział, że pracował we Wrocławiu, a tam ma rodzinę i jedzie się nią zaopiekować. Powody tych powrotów do Ukrainy z zagranicy są teraz zazwyczaj dwa: albo żeby zadbać o rodzinę, albo żeby walczyć. Z tego powodu przyjeżdżają też ludzie z zachodniej Ukrainy. Wczoraj poznaliśmy młodych chłopaków, którzy przyjechali stamtąd, żeby w Kijowie zgłosić się do obrony terytorialnej.
Trudno mi to ocenić, ale wydaje mi się, że największa fala wyjazdów z Kijowa była w pierwszych dniach inwazji. Gdy tu jechałem, sznur samochodów ciągnął się w przeciwnym kierunku aż do Żytomierza, sto trzydzieści kilometrów od stolicy. Ale teraz ludzie wciąż wyjeżdżają, codziennie widuje się grupy z plecakami. Niektórzy chcieli zostać, ale już nie wytrzymują tego, boją się, co będzie dalej. Do niektórych pociągów, np. do Warszawy, bardzo trudno jest wsiąść.