Mikołaj Gliński: W jakich okolicznościach znalazłeś się w Anglii?
Marek Kazmierski: To był 1985 rok, mój ojciec wyjechał do Anglii w 1981 roku, miesiąc przed stanem wojennym. Potem z matką i młodszą siostrą walczyliśmy przez cztery lata o paszporty, w końcu je dostaliśmy, po cichu wyjechaliśmy i dołączyliśmy do ojca w Londynie.
Ile miałeś wtedy lat?
Dwanaście. W Londynie skończyłem szkołę i studia (literaturę i religioznawstwo). Przez długi czas nie miałem w ogóle kontaktu z Polską - to się zaczęło odświeżać później. W każdym razie od 30 lat mieszkam w Anglii.
A jak wyglądała twoja sytuacja językowa?
Jak wyjechałem z Polski nie znałem w ogóle angielskiego. Zostałem wysłany do specjalnego instytutu, gdzie uczono dzieci uchodźców. Po 3 miesiącach poszedłem do normalnej szkoły i po jakimś czasie procesem wchłaniania zacząłem mówić.
I mówisz do dziś...
Mówię, ale prawie nie piszę. Dużo czytam, słucham, tłumaczę na angielski, w ogóle zaś nie piszę - jeśli ktoś mnie prosi o przetłumaczenie czegoś z ang. na polski, to kompletnie leżę - polska gramatyka, interpunkcja - to jest zupełnie inny wymiar lingwistyczny.
Kiedy zacząłeś tłumaczyć?
Studiowałem literaturę europejską, polską literaturę czytałem dla przyjemności. W pewnym momencie odkryłem Andrzeja Stasiuka, czytałem jego "Mury Hebronu" potem "Tekturowy samolot", "Duklę", "Przez rzekę" - i po prostu zakochałem się w tej literaturze. Zacząłem to tłumaczyć nie mając o tym pojęcia. Chciałem opublikować tłumaczenia tych etiud, które kończą książkę "Dukla" na nowym portalu, który wtedy tworzyłem. No ale wydawnictwo w Niemczech, które jest właścicielem praw do tłumaczeń Stasiuka, nigdy nie odpowiedziało. Więc do dziś leżą w wirtualnej szufladzie mojego laptopa.
Wtedy postanowiłeś założyć własne wydawnictwo? Według jakiego kryterium wybieraliście autorów?
"Młodzi gniewni", np. Grzegorz Kwiatkowski, który ma też zespół Trupa Trupa, pracuje w PR teatru czy Jakobe Mansztajn, laureat nagrody Silesiusa za debiut (2009), ale też bloger, animator kultury, redaktor magazynu literackiego. To osoby, które nie tylko siedzą w poezji, ale działają też w innych sferach kultury i rozumieją, że to jest potrzebne. Ja nie lubię poezji - kocham doskonałą poezję. W Polsce wydawanych jest co roku 2500 nowych tomików poetyckich, więc ja jako wydawca i tłumacz mam do wyboru bardzo dużo nowych autorów. Ale w większości to jest poezja poetów dla poetów, a ja szukam tej wyjątkowej poezji, która jest pisana przez ludzi, którzy żyją czymś więcej niż, co pomyśli krytyk o moim nowym tomiku, czy mnie zaproszą na Festiwal, czy wygra nagrodę literacką, etc.
- Czy to się jakoś przekłada na promocję?
Bardzo nas interesuje przenikanie się różnych sfer: muzyka, film, poezja, poezja śpiewana. Dlatego do każdej książki, którą żeśmy wydawali, zrobiliśmy film dokumentalny z muzyką i fajnymi zdjęciami, żeby ludzie dowiedzieli się też czegoś więcej o tych poetach i o ich kraju.
Kiedy wydawaliśmy tomik Grzegorza Kwiatkowskiego i ja się z nim spotykałem przygotowując tłumaczenia – nagraliśmy też filmik dokumentalny. Żeby to nie było takie talking heads, poszliśmy na spacer – tam gdzie on chodzi, gdzie się szwenda – po cmentarzach, stoczniach. W ten sposób dajemy czytelnikowi, który nie ma pojęcia czym jest Polska, tło – pokazujemy Gdańsk, Polskę, a nie tylko wiersze.
Fragment filmu dołączanego do książki "Should Not HAve Been Born" Grzegorza Kwiatkowskiego
Co jeszcze zdążyliście wydać?
Wydawaliśmy też Bargielską, Dehnela, Wiedemanna, Grzebalskiego. W antologii "Free Over Blood" zderzyliśmy młodych z bardziej uznanymi: Joannę Lech, Jakobe Mansztajna, Kwiatkowskiego, z Sosnowskim, Tkaczyszynem-Dyckim, Podgórnik. To była trochę taka próba redaktorskiej konceptualizacji, o co chodzi w polskiej poezji, kojarzonej na świecie z walka o wolność, tożsamość, prawdę historyczną – zastanawialiśmy się, czy to interesuje polskich poetów współczesnych czy tak naprawdę walczą z tym obowiązkiem walki.
- A co było waszym największym sukcesem wydawniczym?
Ciężko powiedzieć, wspomniana "Free Over Blood" bardzo ładnie wydana książka, ale 30 poetów to nawet dla ludzi, którzy się nie boją poezji, to jest to trochę dużo. Największym sukcesem okazała się Wioletta Grzegorzewska, polska poetka, która wyjechała siedem lat temu i mieszka na wyspie Wight - jej poezja jest bardzo dostępna, dociera do wszystkich, nie wymaga od czytelnika wielkiego zaplecza. Dwa lata temu wydaliśmy książkę "Pamięć Smieny" - też w dwóch językach. Ta książka jest rozpoznawana w świecie literatury tłumaczonej nie tylko poetyckiej. Cały czas spotykam w Anglii osoby, które jak się dowiadują, że jestem polskiego pochodzenia, mówią, że czytały ostatnio książkę poetki której nazwiska nie są w stanie wymówić – nie wiedząc, że byłem jej tłumaczem i wydawcą.
Jak podsumowujesz te dotychczasowe doświadczenia wydawnicze?
Zakładając nowe wydawnictwo, wchodzisz oczywiście w świat Don Kichota – jest bardzo duża konkurencja, w Anglii co roku wydawane jest 100 tys. nowych tytułów, więc to jest trochę takie rzucanie się z szablą na słońce. Zrozumiałem, że wydawanie kilku książek w dużym nakładzie jest przepisem na samozagładę. Zdecydowałem więc, że wejdziemy w poezję, która się nie sprzedaje, ale ma intelektualny czy kulturalny koudos – tutaj łatwiej dotrzeć do autorów, uzyskać prawa do publikacji w językach obcych. I to naprawdę jest literatura światowej klasy, więc nagle wydawnictwo, chociaż cały czas niszowe, zaczyna być rozpoznawane i szanowane.
Wydaliśmy kilku poważnych autorów w dobrych tłumaczeniach w książkach, które też świetnie wyglądają (ręcznie zszywane starą japońską techniką). Mamy małe nakłady, ale dzięki temu w ciągu kilku lat udało nam się wydać ponad 15 książek. Te pierwsze trzy lata to był taki proces "research and development" – większość wydawnictw jak przez pierwsze trzy lata nie zacznie robić profitów, a oczywiście jest to prawie niemożliwe, ma problem z przepływem pieniędzy i po prostu padają.
- No właśnie, jak wam się udało przetrwać na rynku wydając poezję - do tego w przekładach, do tego polską, do tego w małych nakładach?
Są dwie drogi, żeby stworzyć projekt artystyczno-kulturalny. Piszesz aplikacje na granty, dostajesz pieniądze, zaczynasz coś robić. W tym wypadku pieniądze masz w zasadzie za nic właściwie – oczywiście musisz się z nich rozliczyć – ale nikt nie liczy, że to będzie inwestycja. Ja poszedłem drugą drogą, czyli wpakowałem w to swoje pieniądze – dzięki temu mam nóż na gardle i muszę chcieć, żeby te pieniądze były przynajmniej dobrze wydane, a może się zwróciły.
- Czyli zainwestowałeś własne pieniądze w niezbyt dochodowy interes?
Kilka lat temu pracowałem jako dyrektor oddziału antydyskryminacyjnego w największym więzieniu w Europie na zachodnim Londynie. Pieniądze, które wtedy zarobiłem, walcząc o prawa człowieka, zainwestowałem w wydawnictwo. Więc pieniądze były moje i może dzięki temu wychodzimy na razie jakoś na równo...
- To już coś...
Sprzedaż książek poetyckich w Anglii jest na bardzo niskim poziomie, z drugiej strony odbywa się w niszowym terenie, gdzie i tak wiesz, że ktoś to kupi, więc nie musisz się bardzo wysilać, żeby to wypromować.
Liczę z czasem na więcej grantów, ale też interesuje mnie problem niezarabiania przez wydawnictwa na swojej działalności. Zarabiają duże koncerny z dużymi nakładami i dużą siecią dystrybucji – ja chcę zobaczyć, czy da się zarobić na wydawaniu książek na mniejszą skalę. Jest parę takich przykładów: w Polsce wydawnictwo Czarne, w Stanach "McSweeney's" Dave'a Eggersa, ale jest ich mało i to jest trudna przygoda... Zobaczymy, na razie rozwijamy skrzydła.
Co jest teraz w waszych planach wydawniczych?
Zostawiamy na jakiś czas poezję, chociaż na pewno do niej wrócimy. Wchodzimy w prozę – tłumaczoną ale nie tylko, już teraz tylko w języku angielskim, czyli na razie porzucamy dwujęzyczne tytuły.
Czy Polska cały czas jest w centrum waszych zainteresowań?
Off-Press nigdy nie był pod hasłem tylko Polska. To że większość rzeczy, które do tej pory wydaliśmy było związanych z Polską, wynika raczej z tego, że z tego wychodzimy i to było możliwe. Nigdy nie promowaliśmy polskiej kultury czy literatury per se, ponieważ nie interesują nas działania pod jedną flagą. To, co wydaliśmy, to są po prostu światowej rangi autorzy i koniec.
Wiesz, kto kupuje wasze książki? Polacy na Wyspach?
Polacy na Wyspach, ale wysyłamy je do Ameryki, Australii, były zamówienia z Bałkanów. To są na pewno ludzie, którzy się interesują kulturą polską i te tytuły im odpowiadają.
A jakie są problemy z promocją polskiej literatury – czy jacyś autorzy są bardziej predestynowani w tym kierunku?
Pytanie raczej, czy w polskiej prozie dzieją się rzeczy które warto eksportować. Ostatnia książka Masłowskiej miała być bardziej uniwersalna, ale chyba skończyło się, że była to książka jednak dla Polaków.
Problem z polską literaturą jest też taki, że często przekłady wydawane są bez pomysłu. Jak wydawać "Dziewięć" czy "Białego Kruka" Stasiuka po angielsku, to na pewno nie bez kontekstu – bez informacji kiedy powstała ta książka, kim jest Stasiuk, dlaczego to jest literatura warta czytania.
Fragment filmu dołączanego do książek OFF_Pressu
Ja bym zupełnie inaczej wydał Stasiuka – wziąłbym wybór jego prac, taki the best of, wydał to jako zupełnie nowy tytuł, z wywiadem, ze zdjęciami – i dopiero później wydawal kolejne jego prace. A tak mamy sytuację kiedy niszowe wydawnictwa wydają autorów, którzy nie powinni być niszowi. Dlatego w Londynie na spotkania ze Stasiukiem przychodzi mało osób, podczas gdy w Niemczech są tłumy. Na spotkania literatury międzynarodowej w UK zawsze przychodzi bardzo mało ludzi, mam nadzieję, że z czasem jak wydawnictwo OFF-Press będzie się rozkręcało i wydawało książki różne, to się zmieni.
Problem z promocją to jest też problem, który nie ma nic wspólnego z Polską – to raczej problem specyfiki małych wydawnictw. Ktoś powiedział: "Jesteśmy najgorszą branżą, ponieważ nie interesuje nas klient". I rzeczywiście w tej branży nie interesuje nas sprzedaż, opinia klienta, naszymi decyzjami sterują nasze wykształcenie, nasze gusta.
- Z drugiej strony co jakiś czas pojawiają się fenomeny literatury w przekładzie, która jest popularna, staje się bestsellerem – ostatnio skandynawskie kryminały...
Tak, tylko na Zachodzie nikogo nie interesuje, kto przetłumaczył. Ale może dzięki temu Nesbo czy Larsson mogli zaistnieć w ten sposób. Te książki stały się gigantycznym hitem i nikt nie martwi się tym, że czyta coś co zostało napisane w innym języku, nikt nie martwi się o kontekst kulturowy, do którego nie mają dostępu – ten aspekt "the otherness", inności jest tak ustawiony, że ludzie biorą to jako pozytywny atut, a nie to, że to będzie więcej dla mnie pracy. Nie można dziś wydawać polskiej książki z brzydką okładką, z cytatem na okładce człowieka, którego nikt w Anglii nie zna i jeszcze z kiepskim tytułem, jak na przykład brytyjskie wydanie Masłowskiej (nazywało się "White and Red"). Dziś sprzedanie książki wymaga podobnej kreatywności, jak jej napisanie…
- Jaki był w ostatnich latach największy sukces literatury polskiej na Wyspach?
Wydaje mi się, że jedynym takim sukcesem polskiej literatury na Wyspach ostatnich lat było Witkowskiego "Lovetown" – dobrze przetłumaczone, ładnie wydane, z fajną okładką, miało dużo dobrych recenzji w opiniotwórczej prasie. Tak samo z "White Fever" Hugo-Badera. Ja mam duże nadzieje związane z prozatorska twórczością Wioletty Grzegorzewskiej – przetłumaczyłem jej książkę z opowiadaniami emigracyjnymi, a niedługo ukaże się w Czarnym jej debiutancka powieść ["Guguły" Wioletty Grzegorzewskiej ukażą się w lutym 2014 - MG]. Nie mogę się doczekać.
- Tłumaczysz nie tylko współczesną literaturę. Przetłumaczyłeś m.in. wiersz "Do prostego człowieka" Juliana Tuwima. To musi być bardzo trudne, przełożyć wiersz napisany prawie 100 lat temu na inny język, inny kontekst, no i zupełnie inną rzeczywistość...
Tak naprawdę tamten wiersz był łatwy do przetłumaczenia. Trudniej było z "Całujcie mnie wszyscy w dupę" – już pierwsza fraza – "absztyfikanci Grubej Berty” – nie do przeskoczenia; ja to przetłumaczyłem na ludzi z korporacji, które produkują drony. I nie naftowierty – tylko fracking. Nie warszawska-kawierenkowa społeczność pustogłów - tylko hipsterzy, którzy siedzą na Placu Zbawiciela ze swoimi Iphonami. Jednym słowem adaptacja. Wierniejsze próby tłumaczenia nie są ani możliwe ani zgodne z duchem oryginału.
Zobacz przekład "Do prostego człowieka" Tuwima na stronie Solidarity Park...
Tamten wiersz opublikowałeś na stronie Solidarity Park Poetry z tagami #direngeziparki, #occupygezi, #resistanbul – to było przy okazji protestów w Turcji. Jak ma się Tuwim do occupygezi?
Myślę, że dopiero w ten sposób można wrócić do Tuwima, zadać sobie pytanie kim był ten człowiek, po co on pisał te wiersze? Bo to nie były wiersze pisane z jakiejś intelektualnej potrzeby pokonania siebie – to były wiersze pisane dla ludzi, czytane w gigantycznej ilości, zaangażowane. I dziś w XXI wieku takich utworów i takich artystów potrzebujemy. Jak to zrobić, żeby to nie była propaganda, to jest problem...
Tacy autorzy jak Szlengel czy Tuwim mają w sobie tak ogromny ładunek jakości i też wartości kulturalno-społecznej, że po prostu zbrodnią by było wziąć ich i przetłumaczyć, wydać w niszowym wydawnictwie w Anglii, dostać parę grantów, a te książki i tak do nikogo nie dotrą. To jest święta misja, żeby ten człowiek jakoś istniał i żeby wszyscy o nim wiedzieli.
- Jesteś też redaktorem magazynu, w którym publikowane są utwory literackie więźniów?
Tak, pracujemy teraz nad nową wersją strony – the Arts of the Unfree – chcemy tę całą sztukę ze świata niewolnych wziąć i wysłać w świat. Chcemy wydawać e-booki, będziemy kręcili filmy – będziemy robili różne rzeczy, żeby ludzie chętniej sięgali po te informacje.
Rozmawiał Mikołaj Gliński, jesień 2013
- Londyńskie wydawnictwo OFF_Press istnieje od 2009 r.; do tej pory ukazały się w nim dwujęzyczne wersje książek poetyckich m.in. Jakobe Mansztajna, Grzegorza Kwiatkowskiego, Wioletty Grzegorzewskiej, Joanny Lech, Rafała Gawina, Genowefy Jakubowskiej-Fijałkowskiej. Przygotowana we współpracy z "Zeszytami Poetyckimi" antologia "Free over Blood" (pod red. Dawida Junga i Marcina Orlińskiego) była rodzajem panoramy nowszej poezji polskiej, reprezentowanej przez wiersze, m.in Andrzeja Sosnowskiego, Joanny Mueller Mariusza Grzebalskiego, Romana Honeta, Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego - w przekładach Marka Kazmierskiego, Karen Kovacik, Benjamina Paloffa i Katarzyny Szuster (dowiedz się więcej...). W "Anthologii #2" (2010) powstałej także we współpracy z "Zeszytami Poetyckimi" znalazły się najciekawsze wiersze debiutantów. W 2013 roku w wydawnictwie ukazała się autorska książka Marka Kazmierskiego "Damn the Source", a ostatnio wybór wierszy izraelskiej pisarki Irit Amiel "Dark Flashes".
Książki OFF-Press można kupić na stronie wydawnictwa oraz w wybranych księgarniach w Polsce - ich listę znajdziesz tu...