Wystarczył jeden film, by Grzegorz Jarzyna zapisał się w historii polskiego kina. "Między nami dobrze jest", brawurowa adaptacja dramatu Doroty Masłowskiej, wprawiła filmowy światek w konfuzję. Prezentowany w Karlowych Warach w jednej z konkursowych sekcji, nie znalazł się w programie Festiwalu Polskich Filmów w Gdyni. Bo Jarzyna rzucił wyzwanie materii filmowej – stworzył obraz na wskroś teatralny, pozbawiony inscenizacyjnego rozmachu, ale zarazem przypomniał, że kino może stawiać najtrudniejsze pytania i formułować odważne odpowiedzi.
"Między nami dobrze jest" – rozliczenia z polskością
"Między nami dobrze jest" opisywał polskie narodowe kompleksy i próbował zdiagnozować choroby ducha nękające naszą zbiorowość.
Trzy kobiety z trzech różnych pokoleń personifikują tu polską przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. Babcia głosi prawdy o zmitologizowanej i pięknej historii, wnuczka – ostentacyjnie odcina się od wszystkiego, co jest tradycyjnym budulcem polskiej tożsamości, a matka, zmęczona życiem pracownica jednego z supermarketów szuka ucieczki w świecie kolorowych magazynów. Gdy próbują ze sobą rozmawiać, odbijają się od niewidzialnych ścian. W filmie Jarzyny (i dramacie Masłowskiej) największą bolączką jest niemożność komunikowania się. Język, który powinien być łącznikiem między przedstawicielami różnych pokoleń i grup społecznych, rozpada się na naszych oczach. Został unieważniony. Każdy z bohaterów definiuje go na nowo, określa jego granice, nadaje nowe znaczenia słowom. Nie szuka porozumienia, lecz buduje kokon oddzielający od tych, którzy myślą i patrzą inaczej.
Debiutancki film fabularny Grzegorza Jarzyny jest w polskim kinie ewenementem. Głównie dlatego, że Jarzyna bezwstydnie czerpie z języka teatru, sięgając po umowność jako metodę budowania świata. Teatralna nierealność to nie tylko wygodny reżyserski zabieg pozwalający twórcy pozostać w jego strefie komfortu, ale też nośnik znaczeń. Oto kilka historii kilku bohaterek dzięki zawieszeniu ich poza przestrzenią i czasem staje się uniwersalną opowieścią o współczesnej Polsce i o polskości uwięzionej w romantycznych mitach i niepogodzonej ze sobą.
"Uroczystość" i "T.E.O.R.E.M.A.T" - ukryta prawda
Nie jest to jedyny przypadek, gdy Jarzyna łączy kino z teatrem, gdy miesza porządki i środki wyrazu. Autor "Idiotów" od lat sięga przecież po filmowe inspiracje i przenosi na scenę najbliższe swej wrażliwości kinowe arcydzieła.
Zaczął w 2001 roku od "Uroczystości" (Festen) Thomasa Vinterberga i Mogensa Rukova. Sięgnął po tekst scenariusza filmowego, na podstawie którego Thomas Vinterberg, jeden z najwybitniejszych reżyserów skandynawskiego kina współczesnego, zrealizował swój głośny film, nagrodzony w Berlinie i Cannes. Opowieść o rodzinnej uroczystości, która staje się pretekstem do rozliczeń z przeszłością, na scenie oddziaływała ( i oddziałuje) z nie mniejszą siłą niż na wielkim ekranie. Głównie dzięki znakomitym rolom Andrzeja Chyry, Jana Peszka czy Magdaleny Cieleckiej.
Kilka lat później polski reżyser znów zachwycił publiczność, adaptując na potrzeby sceny "Teoremat" Piera Paola Pasoliniego, film, który w 1968 roku wywołał skandal i do dziś pozostaje jednym z najbardziej niejednoznacznych obrazów w dorobku włoskiego reżysera. Sięgając po niego jako inspirację, Jarzyna wykazał się artystyczną brawurą, bo obraz Pasoliniego opowiedziany jest niemalże bez udziału dialogów, a jego atmosferę buduje muzyka, zdjęcia i sposób filmowego opowiadania. "T.E.O.R.E.M.A.T" Jarzyny z Danutą Stenką, Katarzyną Warnke i Janem Englertem w 2009 roku był jednym z najważniejszych wydarzeń w polskim teatrze.
Gęsty i skupiony spektakl Jarzyny rozlewa się w głowach widzów jak rtęć po podłodze. Nawet w najbardziej klarownej scenie jest miejsce na migotanie Boga, niejednoznaczność przesłania. Długo nie można uwolnić się od obrazów i słów, mimo że weszły w nas lekko i nieinwazyjnie." – pisał o nim Łukasz Drewniak w "Przekroju".
"Druga kobieta" i "G.E.N", czyli gdzie jesteśmy
W 2014 roku Jarzyna ponownie przeniósł na ekran filmową klasykę, która w Polsce nigdy nie była tak znana, jak na to zasługuje. Mowa o filmie "Premiera" Johna Cassavetesa z 1977 roku, z mistrzowską kreacją Geny Rowlands jako starzejącej się gwiazdy teatralnej mierzącej się z własnymi demonami.
To właśnie ten film stał się punktem wyjścia dla "Drugiej kobiety" Jarzyny. Wiktoria, grana tu przez Danutę Stenkę, to kobieta, która nie potrafi zaakceptować nadchodzącej starości i boryka się z problemem alkoholowym. Gdy w jej życiu pojawi się (i zniknie) egzaltowana fanka, gwiazda sceny znajdzie się na krawędzi schizofrenii.
Pulsujący niepokojem film Cassavetesa nie poddał się teatralnej adaptacji.
„Druga kobieta” w TR Warszawa staje się opowieścią o rozkapryszonej gwieździe, która czuje oddech starości na karku, a tajemniczy, u Cassavetesa rozgrywany na granicy psychozy, związek Wiktorii z Talią zmienia się w banalną konfrontację starości z młodością" – pisał Paweł Soszyński w Dwutygodniku.
Witold Mrozek z "Gazety Wyborczej" notował zaś, że "W "Drugiej kobiecie" przekroczona została granica między autoironią czy autorefleksją a najzwyczajniejszą kokieterią".
Nie zmieniło to nastawienia Jarzyny do filmowych inspiracji. "G.E.N", którzy w 2017 roku zadebiutują na deskach TR Warszawa to kolejna wycieczka Jarzyny w kierunku X muzy i kolejne spotkanie reżysera z filmową Dogmą, awangardowym nurtem duńskiej kinematografii z lat 90-tych. Tak jak w 2001 roku Jarzyna sięgał po "Festen" Vinterberga, tak dziś przenosi na scenę "Idiotów" Larsa von Triera, wielkiego prowokatora europejskiej kinematografii.
Całkowicie odcinam się od Dogmy. Film mnie tylko zainspirował, był punktem wyjścia. (…)Nie chcę polemizować ani z Dogmą, ani z Larsem von Trierem, natomiast oddaje mu szacunek jako artyście – to człowiek który przekracza granice i prowokuje" – mówił Jarzyna w rozmowie z Anną Legierską z Culture.pl.
Świat jest teatrem, a życie - kinem
Jarzyna nie tylko kocha kino, ale jak żaden inny polski twórca sceniczny ma odwagę czerpać z niego tematy i teksty. I tę odwagę rozbudza w innych autorach. To właśnie w jego teatrze odbywały się premiery "Aniołów w Ameryce" Tony'ego Kushnera w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego (wcześniej służących za kanwę wybitnego serialu), a także "Wiarołomnych" w reżyserii Artura Urbańskiego według filmu Liv Ulmann ze scenariuszem Ingmara Bergmana.
Jak zatem wygląda filmowy pejzaż widziany okiem Grzegorza Jarzyny? Co łączy filmowe opowieści, które stają się dla niego inspiracją?
Na pewno kontrowersja, która wpisana jest w każdy z adaptowanych tytułów. Bo Jarzynę w kinie pociąga przekroczenie, łamanie zasad, prowokacja. "Teoremat" Pasoliniego po premierze określany był przez Kościół jako film demoralizujący, "Festen" było brutalnym ciosem wymierzonym mieszczańskiemu etosowi Skandynawów, porównywalnym z dziełami Strindberga czy Hjalmara Bergmana. Także "G.E.N" von Triera byli przedmiotem filmowego skandalu, a film trafił do amerykańskich i australijskich w okrojonej wersji z powodu zarzutów o pornograficzny charakter niektórych scen.
Jarzyna, który sam także przez lata przecierał nowe szlaki polskiego teatru, sięga więc po teksty artystów-prowokatorów. Przygląda się ich językowi i sprawdza, czy to, co oburzało przed laty, wciąż może budzić emocje, na ile rewolucyjna sztuka jego mistrzów zmieniła odbiór sztuki, na ile udało się jej przesunąć granice.
Wracając do klasycznych filmów sprzed dekad, Jarzyna pokazuje jednocześnie ich uniwersalny charakter. Przenosząc na scenę obraz Cassavetesa pokazuje, jak w dzisiejszej kulturze przybrał na sile lęk przed starością, w "Uroczystości" mówi o ponadczasowej sile kłamstwa, w które chcemy wierzyć, by nie konfrontować się z bolesną prawdą o świecie, a w "T.E.O.R.E.M.A.C.I.E" stawiał pytania o wartości w świecie późnego kapitalizmu. Filmowe wycieczki Grzegorza Jarzyny to dowód na to, że prawdziwa sztuka nie znosi ograniczeń – formy, czasu, ani kulturowego kontekstu. I może właśnie dlatego kino, sztuka z natury swej masowa i uniwersalna, jest dla Jarzyny pomostem pozwalającym przekroczyć bariery teatralnej przestrzeni.