Marek Kępa: Spotykamy się już po pierwszych sesjach nagraniowych do Waszego ósmego albumu studyjnego, które miały miejsce w studio Polskiego Radia w Warszawie. Ile jeszcze pracy przed Wami? Kiedy spodziewacie się premiery? Macie już tytuł?
Sylwia Światkowska: Jeszcze jest trochę przed nami pracy – trochę dogrywek, stworzenie okładki, na pewno cały mix, mastering, postprodukcja. Tak naprawdę dopiero mamy nagraną podstawę i jeszcze chwilę nam to zejdzie. Myślimy, że album będzie gotowy pod koniec października. Będzie miał tytuł "Re: Akcja Mazowiecka".
Maciek Szajkowski: Dla nas ta płyta jest wyjątkowa z kilku powodów. Pierwszym z nich jest to, że obchodzimy w tym roku dwudziestolecie. Generalnie unikamy rocznic, ale 20 lat to jest dobry asumpt, aby taka płyta powstała. Po drugie, wymyśliliśmy, żeby była ona ukłonem w kierunku przewodników po rdzennej kulturze i filozofii. Tak, jak przy pierwszej płycie bardzo ważnym aspektem był bezpośredni kontakt – poznawanie ludzi, melodii, rytmów, instrumentów, historii – tak i teraz stwierdziliśmy, że żywe słowo i żywy kontakt są szalenie ważne. Dlatego zaprosiliśmy mistrzów muzyki ludowej – przewodników, którzy w sposób naturalny dziedziczą tę muzykę i dzielą się nią z przyjemnością i entuzjazmem.
MK: Muzyków, którzy są dla Was szczególnie ważni?
MSz: Najważniejsi. Muzyka ludowa charakteryzuje się w moim pojęciu m.in. pokoleniowym dziedziczeniem i przekazywaniem oraz kontekstem użytkowym. Ta muzyka służyła różnym obrzędom, zabawie, przeżywaniu i opisywaniu świata. Niesie ze sobą ogromy przekaz, taki ładunek doświadczeń i mądrości pokoleniowych. Jej wykonawcy są niesłychanie otwarci. Mają świadomość, że kultura ludowa zmieniła się na wsi, naturalny pejzaż został dramatycznie zmieniony. Ta dawna akustyczna muzyka polna, leśna i taneczna została wyparta przez disco-polo. Oni zostali zmarginalizowani, odeszli gdzieś w cień i chcą zrobić tyle, ile jeszcze mogą, żeby po nich coś pozostało.
MK: Kogo wymienilibyście wśród polskich muzyków tradycyjnych, którzy wywarli na was największy wpływ i których zaprosiliście na nadchodzącą płytę?
MSz: Na początku dla Kapeli najważniejsi byli państwo Janina i Kazimierz Zdrzalikowie (śpiewaczka i skrzypek) ze Strykowic Górnych z Puszczy Kozienickiej. Na początku lat 90. miałem przyjemność ich poznać na festiwalu folklorystycznym w Radomiu. Kazimierz zaprosił mnie do Strykowic, długo opowiadał o swojej historii i muzyce, wywarł na mnie ogromne wrażenie. Swoim charakterystycznym graniem, ale też pewnym wyobcowaniem… Nie zależało mu na laurach w konkursach, w których uczestniczył, nie zabiegał o rozgłos, raczej szukał zainteresowania dla swojej muzyki wśród młodych, liczył na następców. I dostrzegł ich w nas. Przyjął nie tylko jak swoich uczniów, ale z czasem traktował jak wnuków. Ta pierwsza płyta jest historią, która została w ogromnej części od nich zaczerpnięta i przez nas zinterpretowana. Tych naszych mistrzów było więcej. Wspominam o rodzinie Zdrzalików, bo oni byli najważniejsi, dali nam asumpt do grania. Powiedzieli tak: cieszymy się, że się uczycie i że chcecie poznawać historię, ale dobrze by było, jakbyście sami zaczęli też grać, chcielibyśmy was po prostu usłyszeć. Albo Stanisław Stępniak, harmonista i akordeonista z Radomia, Marian Pełka ze swoją kapelą z Kłudna czy Józef Lipiński – doskonały bębniarz, bluesman. Górale z Lipnicy Wielkiej z Orawy uczyli nas śpiewać w latach 90. białymi głosami, zaprosili na Święto Pasterskie, imprezę dedykowaną tylko góralom; to był ewenement i ogromne wyróżnienie, więc muszę wspomnieć o Muzyce Orawy.
SŚ: Jeśli chodzi o muzyków ludowych, których usłyszymy na nadchodzącej płycie, to ja szczególną estymą darzę panie śpiewaczki – kobiety o niezwykłej mądrości życiowej, które zajmują się nie tylko śpiewaniem czy muzykowaniem, ale też ogólnie artystyczną oprawą życia. Robią np. cudowne ozdoby choinkowe, kwiaty z bibułek, pająki, czyli wiszące pod sufitem ozdoby ze słomy, tkają, snują opowieści o dawnych czasach. Pani Maria Bienias, pani Marianna Rokicka, czy panie z zespołu Bandysionki – osobowość tych kobiet jest już niezwykle interesująca. To jest wielka otwartość i olbrzymia chęć przekazania ich tradycji, by ta nie umarła. Przyjmują ludzi, którzy chcą się uczyć śpiewu, naprawdę są wspaniałymi przekazicielkami.
MK: A instrumentaliści?
MSz: Na płycie gra z nami pan Stefan Nowaczek, ostatni skrzypek Powiśla Maciejowskiego. Pochodzi z klanu fenomenalnych skrzypków rzecznych, mieszkających wzdłuż Wisły, gdzie gra się trochę inaczej niż w Puszczy czy na Radomszczyźnie. W Puszczy częściej usłyszysz rytmy rubato; skrzypkowie rzeczni grają równiej, formy są troszeczkę bardziej ułożone i niesamowicie melodyjne.
Będzie też kapela Zdzisława Kwapińskiego, który jest łącznikiem z rodem Zdrzalików. Można powiedzieć, że jest on muzycznym spadkobiercą tego rodu. Jest multiinstrumentalistą (gra na skrzypcach, saksofonie, bębnie), który dużo muzykował z Kazikiem. Mamy tutaj punkt, który łączy nas z prapoczątkami Kapeli, czyli z rodziną Zdrzalików. I nie zabraknie zespołów śpiewaczych z Kurpii – Carniaków i Bandysionek, męskiego i żeńskiego chóru z Kurpi.
Wasze dwa ostatnie albumy są połączeniem polskiej muzyki tradycyjnej i muzyki ludowej z innych krajów, która pojawia się na nich za pośrednictwem gościnnych występów zagranicznych artystów. Tym razem jest powrót do Waszych inspiracji muzyką Mazowsza. Stąd ten tytuł: "Re: Akcja Mazowiecka"?
MSz: Ten przekaz jest wieloznaczeniowy. W terminologii politologicznej reakcja oznacza coś z gruntu konserwatywnego, przesilenia reakcyjne odwołują się do dawnych wartości, które uległy zmianom. Ostatnio Filip Łobodziński świetnie opowiadał o sztuce i filozofii Boba Dylana, którego postawa jest właśnie reakcyjna, tzn. przypominająca o pewnych fundamentalnych kwestiach, które na skutek modernizmu czy też rozwoju cywilizacji zostały zmarginalizowane albo odrzucone. My robimy to bardzo selektywnie – wskazując na tradycję, opowiadamy ją w sposób autorski, subiektywny, a jednocześnie doszukujemy się w niej pewnych treści, które są ważne dla, mówiąc górnolotnie, ludzkości, a dla nas mają znaczenie ponadczasowe. Czymś takim jest powrót właśnie do serca Polski, do tych nizin mazowieckich, dzikiej i nieokrzesanej muzykę i historii tego regionu, który do XVI-wieku nie wchodził w skład Korony, był niezależną dzielnicą zamieszkiwaną przez wolnych chłopów, banitów, rozbójników, pogan, różne szalone duchy i indywidua. Jest to fenomen w skali Polski. Chcemy opowiedzieć o Mazowszu, które wymyka się koturnowej, akademickiej historii, które pokazuje to, co my w muzyce cenimy najbardziej, czyli aspiracje wolnościowe, anarchistyczne.
MK: Wspomnieliście, że w tym roku w marcu minęło dwudziestolecie działalności zespołu. Które momenty w życiu zespołu i anegdoty związane z jego działaniem uznajecie za szczególnie godne zapamiętania?
MSz: Na pewno czymś takim było w ogóle powołanie Kapeli do życia, pomimo dramatycznie innej sytuacji sceny muzycznej. To było coś odważnego wtedy i szalonego jednocześnie. Nie chcieliśmy ani niczego udowadniać ani się ścigać.
MK: Co Was skłoniło do pochylenia się nad polską muzyką tradycyjną i chwycenia za takie niszowe instrumenty jak lira korbowa czy fidel płocka?
MSz: Najkrócej mówiąc fascynacja kulturą, o której wiedzieliśmy, że jeszcze żyje, ale przemija albo się zmienia, oraz niesamowity potencjał tkwiący w tej muzyce. Mnie zachwyciła energetyczność, szaleństwo tańców i dzikość melodii granych na akustycznych instrumentach. A ponieważ wywodzę się ze sceny punk-rockowej, porównywałem to, dostrzegając wiele analogii, z muzyką punk-rockową, muzyką zelektryfikowaną.
Ale wracając do poprzedniego pytania, ważnym momentem było nagranie pierwszej płyty, która dodam, była zrealizowana w ciągu 6 godzin, bo studia były drogie i na tyle było stać naszego wydawcę – jednoosobową firmę Kamahuk. Poznaliśmy wtedy jej założyciela, Włodka Kleszcza, i ekipę radiowej Dwójki, którzy nam pomogli. Bardzo ważny był też pierwszy wyjazd zagraniczny, dlatego, że on uświadomił nam, jaki potencjał tkwi w tej muzyce oraz jak bardzo jest ona oryginalna.
Przyjęcie na festiwalu Tanz&Folk w Rudolstadt w Niemczech podczas naszego pierwszego zagranicznego wyjazdu również było niezwykle istotne. Granie dla kilku tysięcy ludzi, którzy totalnie zatracali się razem z nami, ta transowość, która bardzo mocno na nich oddziaływała, wybuchy euforii, szaleństwa i entuzjazmu spowodowały, że pozbyliśmy się wszelkich kompleksów. Trzeba pamiętać przy tym, że wiejskość była i trochę dalej jest w Polsce czymś napiętnowanym, gorszym… Druga rzecz, to że zdecydowaliśmy się grać muzykę akustyczną w latach, kiedy był świetny czas dla muzyki gitarowej, elektrycznej. Był wtedy boom muzyki post-punkowej, grunge’u, a my zaczynaliśmy w kontrze do tego wszystkiego.
MK: Czyli wyjeżdżaliście do Niemiec ze świadomością, że gracie wiejską, akustyczną muzykę, która jest zupełną odwrotnością tego, co u nas w kraju jest na topie i tam okazuje się, że jest na to szał i wracacie, jesteście tym naładowani…
MSz: Jesteśmy naładowani i dwa lata później nagrywamy "Wiosnę Ludu", od której zaczyna się, można powiedzieć, cała historia obecnej Kapeli. "Wiosna Ludu" z roku 2001 jest odważnym, progresywnym zmierzeniem się z muzyką ludową w autorskich, innowacyjnych interpretacjach. Tam pojawiają się elementy dubu, naturalnych pętli, repetetywności, kontrapunktów, szalonego grania, dzikich głosów, "szarże smyków, galopady bębnów", jak to mówił Włodek Kleszcz. I ta płyta wydana w gdyńskiej oficynie Orange World, rok czy dwa lata później ukazuje się na Zachodzie w prestiżowym wydawnictwie JARO. Od tego momentu zaczynają się nasze ekspedycje w świecie…
MK: No właśnie, skoro mowa o dubach. Mimo, że określacie siebie mianem "rootsowej" kapeli i odbywacie etnograficzne podróże w poszukiwaniu tradycyjnych polskich melodii, to cechą charakterystyczną waszego stylu jest, oprócz mieszania wpływów z różnych krajów, wkomponowywanie elementów nowoczesnych do waszej muzyki, np. scratchowanie czy rytmy rodem z techno. Jak pogodzić Waszą rootsowość z progresywnością?
MSz: W sposób naturalny, dlatego że muzyka nie zna żadnych granic. Jeżeli na etapie tworzenia jakiegoś przedsięwzięcia i komponowania muzyki zakładasz sobie jakieś ograniczenia, to właściwie możesz od razu strzelić sobie w łeb albo iść zająć się przerzucaniem gruzu, a nie muzyką. Muzyka po prostu jest czymś tak szalenie nieokiełznanym, uniwersalnym, otwartym i wspaniałym, że wszystko to, co dzieje się w jej ramach, jest inspirujące i dla nas zawsze było. Myśmy nigdy nie zamykali się w żadnych gettach mentalnych czy ideologicznych. Staraliśmy się inspirować wszystkim, co było ciekawe, i zapraszać tych ludzi, którzy byli dla nas w jakiś sposób fascynujący. To oczywiste, że korzystamy z elementów muzyki współczesnej, dlatego, że tak jak powiedział Zdrzalik, my nadajemy w ten sposób muzyce tradycyjnej nowe życie. Dopisujemy naszą autorską kontynuację. Dokładnie tak, jak robili to przez wieki muzykanci, korzystając z rozwoju technologii oraz dobrodziejstw epoki, w której żyli.
MK: Wśród tradycyjnych instrumentów używanych przez Was jest m.in. fidel płocka na której grasz Ty, Sylwio. Czy opanowanie techniki gry na tym zamierzchłym, zrekonstruowanym i bardzo rzadkim instrumencie strunowym stanowiło dla Ciebie wyzwanie?
SŚ: Tak. To jest rekonstrukcja i nikt tak naprawdę nie wie, jak się na tym grało, czy się tylko basowało i do tego śpiewało, czy też grało się melodie. Ucząc się gry, korzystałam z wielu doświadczeń Marysi Pomianowskiej, bo ona pierwsza zrekonstruowała fidel płocką i zaczęła grać na niej tak, jak na naszej biłgorajskiej suce oraz wielu innych azjatyckich instrumentach – techniką paznokciową. Akurat zdarzyło się tak, że Marysia była wtedy w Japonii, więc nie bardzo mogłam się u niej uczyć bezpośrednio, ale może to i dobrze, bo wypracowałam sobie własny styl. Jasne, trochę czasu wymagało, żeby opanować technikę paznokciową.
MK: Długo byliście i chyba nadal jesteście lepiej rozpoznawalni za granicą niż w Polsce. Jakie to było i jest dla Was uczucie?
MSz: Nie napinaliśmy się jakoś z tego powodu. Wiesz, my nigdy nie przywiązywaliśmy wielkiej wagi do rozpoznawalności, do tzw. kariery, to nie motywowało nas do grania. Mówię to zupełnie szczerze dlatego, że mieliśmy świadomość, że sięgając po taką muzykę raczej nie będziemy konkurować z gwiazdami pop czy rocka. Chcieliśmy opowiedzieć pewną historię, zaciekawić nią ludzi i to w ogromnej mierze się udało. Świadczy o tym m.in. to, że na naszej drodze pojawiło się tyle wspaniałych osób. Nie mówię tylko o słuchaczach, ale też o muzykach, z którymi współpracowaliśmy.
Nigdy nie marzyliśmy, że uda nam się nagrać muzykę do kultowej gry komputerowej "Myst 4", a tak się wydarzyło przy okazji spotkania ze znakomitym hollywoodzkim kompozytorem Jackiem Wallem. Albo do japońskiego filmu manga "Moondrive". Nie marzyliśmy, że wystąpimy na Broadway’u, a tutaj pojawił się Andy Teirstein, fantastyczny muzyk i reżyser, który zaprosił nas do specjalnie dla nas napisanej sztuki "A Blessing on the Moon" na podstawie książki Josepha Skibella. To są cudowne sytuacje, które nas spotkały i za które jesteśmy wdzięczni. Co do rozpoznawalności w świecie, to jest tak, że pokutuje w Polsce od wieków taka zasada, która jest trochę przekleństwem dla tutejszych twórców, że jeżeli robisz coś w opozycji, co wychodzi poza pewien schemat, coś nieszablonowego, to jest to często nierozumiane. Dopiero po tym, jak twórcy zdobędą uznanie na świecie, Polacy zaczynają się tym interesować. Ale to nie jest tylko polska specjalność, to jest coś charakterystycznego dla wielu krajów.
MK: Po sukcesie międzynarodowy zainteresowanie Wami w kraju jest większe?
MSz: Jest, zdecydowanie. Koncertujemy, gramy na dużych festiwalach, publiczność też jest większa.
MK: W tym roku graliście koncerty w Australii, Nowej Zelandii, Hiszpanii, Francji, Niemczech i w Polsce. Czy rosnące zainteresowanie Wami bywa męczące?
SŚ: Mnie to w ogóle nie męczy. To, że jedziemy gdzieś za granicę i mamy możliwość zwiedzić świat, jest dla mnie absolutnie cudowne. Ciekawe jest to, że niesiemy ze sobą jakąś muzykę, przejaw czegoś bardzo archaicznego, ale wypowiedzianego naszym, bardziej współczesnym językiem i że możemy się tym podzielić z kimś, kto w ogóle o Polsce nawet nie słyszał. Tak że to, że mam możliwość zwiedzania świata jest dla mnie wartością, absolutnie mnie to nie męczy. Oczywiście mamy swoje rodziny, nie jest to łatwe zostawić dzieci i pojechać na 3 tygodnie gdzieś w świat.
MK: A ciągłe udzielanie wywiadów nie bywa męczące?
SŚ: A to już pytanie do Maćka, on udziela ich znacznie więcej ode mnie…
MSz: Nie, dlatego że często trafiają się ciekawi ludzie i z takich wywiadów możemy się sami wiele dowiedzieć. O różne rzeczy pytają dziennikarze w różnych krajach. Japończyków frapowała historia tej muzyki i jej związki z Chopinem. Nie byli w stanie uwierzyć, że Chopina inspirowały te same formy, co nas. To był dla nich szok kulturowy.
SŚ: We Francji często pytają o technikę białego śpiewu (przyp. red.: rodzaj mocnego, ludowego śpiewu pełną piersią) i jego pochodzenie. Chcieliby znać korzenie, wiedzieć, dlaczego u nas się tak śpiewa. Tam wydaje się to niesamowite, że ten śpiew jest taki głośny, mocny.
MK: Ostatnio Iggy Pop w swojej audycji muzycznej puszczał waszą piosenkę "LuLuLabby" o której mówił, że to najświeższa i najlepsza rzecz, którą słyszał od dłuższego czasu.
MSz: Dwukrotnie nas grał, ostatnio ponownie. Jest to szalenie miłe, dla mnie jest to coś ujmującego, bo Iggy jest jednym z herosów w mojej bajce o poznawaniu muzyki, ojcem chrzestnym punk-rocka, bez wątpliwości kultową postacią, która dokonała nie jednej, ale kilku rewolucji w muzyce. Pamiętajmy o jego spotkaniach z Jimem Jarmuschem na niwie filmu, o tym, że z Goranem Bregovicem tworzył takie fuzje etniczne, niesamowita postać. Nie wspominając o tym, co wyrabiał z The Stooges...
SŚ: Jego pierwsze produkcje są w ogóle niesamowicie transowe… Ja myślę, że on odnalazł w naszej muzyce pewną transowość, czyli coś, co chyba jest mu bliskie.
MK: W tym roku macie zagrać podczas Jazz Jamboree w Warszawie koncert z Billem Laswellem, basistą i producentem, znanym między innymi z nietuzinkowych remixów Milesa Davisa. Czego można się spodziewać po tym występie?
MSz: Szaleństwa…
SŚ: Nie wiadomo jeszcze, dokąd pójdą nasza myśl i nieokiełznanie, i co się wydarzy z jego strony, czy będzie grał na basówce, czy innym instrumencie. Jeszcze nic nie wiemy.
MSz: Teraz jeszcze przygotowujemy się do wcześniejszego koncertu, który odbędzie się w ramach festiwalu Skrzyżowanie Kultur. Pojawi tam się wielu gości zaangażowanych w nadchodzącą płytę. Wprowadzanie kolejnych muzyków na scenę będzie poprzedzane opowiadającymi o nich krótkimi formami filmowymi.
MK: Rozważaliście już, hipotetycznie rzecz jasna, jak będzie wyglądało 40-lecie pracy zespołu?
MSz: 40 lat minęło, jak jeden dzień… puścimy tę piosenkę.
SŚ: Będziemy wtedy kompletnie siwi, łysi… Stworzymy komunę albo każdy się rozjedzie w swoją stronę i będziemy umawiać się na granie przez internet.
MSz: Będziemy korzystać z funkcji teleportacji i będziemy dalej pitolić na skrzypeczkach i bębenkach, ku ogólnej radości naszych wnuków.
Rozmawiał Marek Kępa, wrzesień 2017