Z Robertem Więckiewiczem rozmawia Konrad J. Zarębski.
Kadr z filmu "W ciemności", reż. Agnieszka Holland, fot. Robert Pałka/Fotos-Art/Studio Filmowe Zebra
Konrad J. Zarębski: Należy pan do najpopularniejszych aktorów w Polsce. Kiedy przegląda się pakiety składane przez producentów w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej, pańskie nazwisko pojawia się niemal w każdym z nich.
Robert Więckiewicz: To miłe, że reżyserzy chcą mnie widzieć w swoich filmach, choć - z drugiej strony - w większości odbywa się to poza mną. Ubolewam nad tym, bo chciałbym wiedzieć, kto i w jakim projekcie oferuje mi współudział. Kiedyś było mi to obojętne, teraz jednak nie chciałbym, by posługiwano się moim nazwiskiem jako wytrychem. Dlatego chcę wiedzieć, w jakim kontekście moje nazwisko jest używane.
K.J.Z.: Wydaje mi się, że po trzech dużych rolach, jakie pan zagrał ostatnio - "W ciemności" Agnieszki Holland, "Wymyk" Grega Zglińskiego i "Baby są jakieś inne" Marka Koterskiego - pana aktorstwo uległo jakościowej przemianie. Odnoszę wrażenie, że pan już nie gra, ale staje się swoimi bohaterami. Słyszałem, że nawet pańscy najbliżsi nie wiedzą, jak pan to robi?
R.W.: Ja też nie wiem.
K.J.Z.: Czy to sprawa mentalnego przygotowania do zawodu, do konkretnej roli? Szuka pan nowej techniki, czegoś, co zaskoczy pana samego?
R.W.: Naprawdę nie wiem. Po prostu staram się jak najlepiej zagrać rolę. Mnie to samego zadziwia, że jest jakiś rodzaj energii, która się nagle pojawia. Scenariusz "Wymyku", na przykład, dawał fantastyczny materiał, zobaczyłem tam człowieka, który mnie zafascynował. A kiedy człowiek mnie fascynuje, chcę go jakoś rozgryźć. No i zaczynam próbować. Zadaję sobie parę pytań, często są to pytania idące pod prąd tego, co jest zapisane w tekście. Szukam jego myśli: o czym on myśli w momencie, kiedy robi to czy tamto? To dla mnie najważniejsze. Najbardziej istotne i prawdziwe jest zazwyczaj to, co głęboko ukryte, czasami w ogóle nieuświadamiane. Interesuje mnie, co jest gdzieś głęboko w tyle głowy, czego w pierwszej chwili nie potrafię nawet w sobie zidentyfikować. A najciekawsze jest, czego bohater sam o sobie nie wie. Najbardziej podoba mi się, jak bohater sam siebie zaskakuje.
K.J.Z.: Tak jak Leopold Socha, bohater "W ciemności", który nieoczekiwanie dla samego siebie zmienia się z antysemity w człowieka gotowego ryzykować życiem za ukrywanie Żydów podczas okupacji?
R.W.: Socha jest bardzo prostym człowiekiem, niewykształconym robotnikiem, który nie zastanawia się nad funkcjonowaniem świata. Działa instynktownie, wręcz impulsywnie. Pod względem etycznym daleko mu do kryształowego charakteru. To nie jest ktoś, kto pewnego dnia zadecyduje: "od dzisiaj jestem porządnym człowiekiem". Ale ma w sobie zdolność czynienia dobra, która na przestrzeni 14 miesięcy pozwoliła mu się przekształcić w kogoś zupełnie innego. Na tym polega tajemnica ludzkiego serca. Nawet dziś, w czasach pokoju, nie będzie nam spieszno otworzyć drzwi przed kimś pukającym z prośbą o talerz zupy czy drobny datek. Dlatego tak bardzo zafascynowali mnie ludzie, którzy w warunkach wojennych, pod groźbą śmierci, na każdym kroku wyciągali pomocną dłoń w stronę innych. To fantastyczny sekret, którego zapewne nigdy nie uda mi się rozwikłać.