W tym natłoku obowiązków udało się też panu wraz z żoną napisać książkę "Uniwersytecki zodiak", która ukazała się w lutym.
Książka ukazała się 19 lutego, w urodziny Mikołaja Kopernika i święto naszej uczelni, co było zresztą pewnym perfidnym zabiegiem marketingowym, wymyślonym razem z naszym wydawcą. Dla mnie – i jak mogę przypuszczać, dla mojej żony Moniki – "Zodiak" był rodzajem wyzwolenia. Pozwoliliśmy sobie na inny sposób artykułowania myśli, na zdystansowanie się od własnego środowiska i od przesadnego zaangażowania w pracę, którego ono wymaga. Lubimy z Moniką podkreślać, że "Zodiak" jest wart zero punktów ministerialnych. Nasz przyjaciel, autor wspaniałych rycin w książce, profesor Nikodem Pręgowski, będzie mógł niestety swoją pracę wykazać w swoim dorobku, my natomiast nie, i sprawia nam to szczególną frajdę. Mam wrażenie, że bardzo późno, jak na moją metrykę, odkrywam, że czasami można odmówić na przykład recenzowania artykułu czy udziału w konferencji, zrezygnować z pisania kolejnego artykułu, a zamiast tego poszukać nowych sposobów wyrażania myśli, i z dystansu spojrzeć na robotę naukową i dydaktykę – tak jak w podcaście. Przede wszystkim jednak bardzo nas ucieszyło, że wiele osób, nie tylko z kadry, ale też osób studiujących, zareagowało na nasz "Zodiak" bardzo pozytywnie w tym sensie, że rozpoznało w nim swoje własne obserwacje i doświadczenia – zarówno w Toruniu, jak i innych miejscach. Na jednym ze spotkań autorskich w Warszawie pewien student powiedział: "Kiedy zaczynałem studia na uniwersytecie, wydawało mi się, że będą one takim jednym wielkim seminarium". A potem pojawił się USOS, dziwnie pokręcone osobowości, wymogi biurokratyczne, koterie, i wszystko to, co staraliśmy się "Zodiaku" opisać. Mamy więc wrażenie, że dotknęliśmy jakiejś czułej struny i że taka książka może mieć pewien emancypacyjny charakter, nie tylko dla nas samych. Napisanie jej było bowiem na swój sposób przepaleniem tego wszystkiego, co się w nas latami zbierało i szkodziło nam samym. Można oczywiście powiedzieć, że większość paszkwili powstaje prawdopodobnie z takich pobudek. "Zodiak" jednak nie jest paszkwilem – naszym celem było znalezienie formuły na nazwanie pewnych rzeczy, które dostrzegamy w akademii, ale także w nas samych, i które nas bolą.
A jak państwo na to patrzycie – czy akademia jest w kryzysie, a jej hierarchiczna struktura generuje schematy zachowań, które humorystycznie przedstawiliście z pomocą wymyślonych astrologicznych figur?
Tu się trochę z Moniką różnimy. Dla mnie ta książka jest jednak głosem z wnętrza akademii, a to oznacza, że z tą akademią nie jest tak źle. Nikt nas z pracy za nią nie wyrzucił; nie spotykają nas żadne sankcje; nikt się nie obraził. Ale kiedy tak mówię, to zarówno Nikodem Pręgowski, autor rycin i współautor całego tego "astrologicznego" projektu, jak i Monika ripostują: "zaraz, zaraz, ale wydaliśmy książkę niezależnie, poza obiegiem akademickim, więc nie do końca w ramach akademii". Ale i tak broniłbym swojej tezy, bo jednak autorami książki są ludzie uniwersytetu, którzy przecież się z nim nie żegnają, nie piszą żadnego postscriptum. Wręcz przeciwnie – to aktualny i perspektywiczny "głos z wnętrza instytucji". Monika może trochę mniej, ale ja wciąż głęboko wierzę w akademię. Wierzę, że ten splot wartości, który ją funduje, jest absolutnie do uratowania i rozwijania. I że jest to świetne miejsce na ziemi. Natomiast co do struktury akademii, to oczywiście jej hierarchiczność i ta cała celebra, często drażnią młodsze studiujące osoby, które chciałyby na przykład mniej folwarku, a więcej demokracji. Nie jestem jednak pewien, czy można z tym wiele zrobić, bo obecna struktura uniwersytetu przeszła już różnego rodzaju bolesne modernizacyjne zabiegi i może nie znieść wiele więcej. Z drugiej strony wciąż funkcjonują w niej tradycyjne bezpieczniki, być może słabe, ale jednak skuteczne.
Akademia jest ponadto ciekawym laboratorium, w którym możemy uczyć się różnych ról. Uczy nas jak być studentami, doktorantami, wykładowcami, ale także, że my też kiedyś będziemy odchodzić na emeryturę. Być może będziemy mieli swoich uczniów, którzy tak czy inaczej nas zapamiętają. Na swojej drodze spotkałem bardzo wiele życzliwych osób, od których się mnóstwo nauczyłem i bardzo chcę o tym pamiętać. Zdarza się oczywiście podejście, że skoro już zrobiłem doktorat, habilitację, jestem profesorem, nic już nie mogą mi zrobić, więc teraz to ja będę tym złym. To jest jednak po prostu paskudna postawa i dla mnie kompletnie nie do przyjęcia.
Niestety ostatnie zmiany strukturalne bardzo osłabiły uniwersyteckie ciała kolegialne i mam wrażenie, że przez to zakłócono pewną równowagę. Nadal działa oczywiście samorząd czy inne instytucje demokratyczne, ale obecnie egzekutywa obwieszcza im różne kwestie spływające z góry i cała struktura stała się dużo bardziej feudalna niż jeszcze 5-10 lat temu. A to bardzo niedobrze, bo powinniśmy wzmacniać te komponenty, które wypracowaliśmy w toku wielowiekowej ewolucji uniwersytetu. Bo nie jest on przecież średniowieczną przykatedralną szkołą, przechodził wiele fal reform, został przysposobiony do mechanizmów demokratycznych. Wybory rektora, dziekana i władz są lepiej lub gorzej zdemokratyzowane.
Zapewne tych wszystkich negatywnych zjawisk, o których mówimy, czyli feudalności, folwarczności całkowicie nie da się wyeliminować, ale uświadomienie sobie ich, przepracowanie, dostrzeganie ich znamion w sobie jest jak najbardziej możliwe. I w naszym "Zodiaku" nie chodzi o to, by komuś przyklejać łatkę, mówić, że jest astrologicznym Pawiem, Hieną czy Patyczakiem, tylko by samemu się napominać i nie popadać w pewne schematy zgubnych zachowań.