Woluminy kolekcji z życzeniami przeleżały zapomniane w zbiorach Biblioteki Kongresu przez prawie siedem dekad, aż do połowy lat 90. ubiegłego wieku. Ponownie "odkryli" je mający polskie korzenie pracownicy Biblioteki Kongresu. Podjęto wówczas decyzję o digitalizacji, ale tylko pierwszych 13 tomów, zawierających życzenia i podpisy najwyższych rangą przedstawicieli władz i instytucji państwowych. Z powodów finansowych zrezygnowano z digitalizacji reszty.
20 lat później tego zadania podjęła się Biblioteka Polska w Waszyngtonie, organizacja non profit, która od 25 lat promuje polską literaturę i kulturę w stolicy USA. Projekt nazwany "Class of 1926" (Klasa z 1926 roku) finansowo wsparł polski MSZ i poparli amerykańscy kongresmeni z grupy parlamentarnej ds. Polski (Polish caucus).
O planach w ramach procesu digitalizacji mówiła dyrektorka Biblioteki Polskiej w Waszyngtonie Grażyna Żebrowska.
"Chcemy zakończyć proces digitalizacji 3 maja i udostępnić kolekcję online 4 lipca. Następnie chcemy znaleźć partnera w Polsce, jakąś dobrą firmę IT, która stworzy software do rozpoznawania podpisów. Tak, by każdy mógł wpisać w wyszukiwarkę imię i nazwisko i zobaczyć, czy występuje w kolekcji".
Na pomysł zdigitalizowania kolekcji wpadł kilka lat temu Sam Ponczak, Amerykanin, który wyemigrował z Polski w 1957 roku, przyjaciel Biblioteki Polskiej.
"Chcemy po pierwsze uratować tę kolekcję, bo z biegiem lat atrament, którym wykonywano podpisy, zanika, a po drugie udostępnić ją dla świata. Tak, by umożliwić wszystkim chętnym znalezienie podpisów członków rodziny".
Kilka lat temu przyjaciel z Polski poprosił Sama o odnalezienie i skopiowanie podpisu Brunona Schulza, który przed wojną był nauczycielem w Drohobyczu. Szukając go, Ponczak spędził w bibliotece Kongresu USA kilka dni i zachwycił się kolekcją.
"W 1926 roku Polska była bardzo zróżnicowana i ta kolekcja to pokazuje. Są podpisy nie tylko Polaków, ale także polskich Żydów czy Ukraińców".
Dla niego, Żyda z Polski, ma to niezwykłe znaczenie, bo wśród uczniów, którzy podpisywali życzenia, były też dzieci żydowskie. Większość z nich zapewne zginęła w czasie Holokaustu.
"Jest takie powiedzenie między Żydami, że każdy człowiek ma swoje imię. A ja, oglądając tę kolekcję, pomyślałem sobie, że tu do każdego imienia należy jakiś człowiek. Każde imię, każdy podpis reprezentuje jakąś postać. Myśląc dalej o wieku tych dzieci doszedłem do wniosku, że to być może jest jedyny ślad ich istnienia. I ten ślad może siedzieć w tych księgach przez kolejne 100 lat i nikt o nim nie będzie wiedział. A jeśli zeskanujemy te księgi, to przynajmniej damy ludziom na całym świecie możliwość, że jeśli będą chcieli, to mogą znaleźć krewnych, rodzinę czy przyjaciół" .
Źródło: PAP, oprac.: KM, 17.12.2015 r.