W komentarzu do swojej poprzedniej książki poetyckiej pt. "Poems" Andrzej Sosnowski odsyłał do książki Marvina Harrisa "Kult cargo. Kredyt i czas", "będącej swoistą polemiką z 'Sein und Zeit' Heideggera". Problem tylko w tym, że owa książka nie istnieje (mimo to w internecie można znaleźć o niej wzmianki, a nawet jedną recenzję ). Ta procedura jest może symboliczna dla całej poezji Sosnowskiego, którego wiersze poprzez swoją hermetyczność, fajerwerki erudycji (albo po prostu erudycyjne możliwości Google'a) cały czas gdzieś odsyłają, każąc myśleć, że sens jest gdzieś daleko poza nimi.
W "Sylwetkach i cieniach" Sosnowski znalazł chyba jeszcze lepszy punkt odniesienia dla swojej poezji niż w "Poems". Tę rolę pełni tu nie mniej ni więcej tylko koniec świata - czyli coś nawet bardziej nieuchwytnego, widmowego i z pewnością bardziej absorbującego niż nieistniejąca książka niejakiego Harrisa.
Centralny poemat najnowszego tomu zatytułowany "Seans po historiach" zdobią ilustracje zaczerpnięte z kalendarza Majów (pochodzące, jeśli wierzyć autorowi, z Kodeksu drezdeńskiego), a jego treść pełna jest zawoalowanych odniesień do Apokalipsy. Przy czym trzeba tu jasno powiedzieć, że mówimy tu o poezji, która od dawna i programowo dzieje się w świecie po końcu świata czy języka. Ta świadomość wyraża się także w najdłuższym utworze niniejszego tomu:
Zaraz się okaże / gdzie jesteśmy, w którym kinie, na jakiej / planecie, co to w ogóle za seans jest i co / dalej, jeśli dalej ma tu sens jakikolwiek, / bo chociaż wiele się dzieje, dalej już nie / istnieje, gdyż nie było z dawien dawna / przyszłości. ("Seans po historiach")
Czym się kończy świat w wizji Sosnowskiego? "A była nagle spora aktywność na słońcu, / entuzjazm wielu róźnych gwiazd i planet" – zaczyna swój poemat. "Wnet wybuchł Merapi, niosło nas tsunami" – czyżby więc jednak świat kończył się hukiem i katastrofą? Apokaliptycznych zjawisk zresztą nie brakuje i dalej: "furia planetoid, feeria meteorów, wstęgi rozbłysków, pióropusze ognia, szkarłatne chmury i mgły szafirowe" (w ogóle dużo tu się dzieje na niebie). Jest Behemot i Lewiatan (którzy jednak nie żyją), pojawia się dobrze wszystkim znany wulkan Grimsvotn (ale już nie wybucha), jest też powracająca postać Jam Pan, tudzież Pan Jam ("to była formacja, całkiem ostra"). Jeśli dodać raczej rozbudowane instrumentarium ("dzień był wesołego trąbienia naszego") mamy tu przynajmniej akustyczno-wizualne powidoki apokaliptycznej katastrofy. W "Seansie po historiach" ulubionym refrenem Sosnowskiego staje się Eyjafjallojoekull. To świat, w którym do językowej apokalipsy czy resetu doszło już dawno (w "Poems" centralne miejsce zajmował poemat "Dr Caligari resetuje świat").
W "Sylwetkach i cieniach" oprócz "Seansu po historiach" (sam poemat został powtórzony bez zmian – ale bez majowskiech ilustracji - w "Dodatku" jako przedostatni utwór tomiku - cokolwiek to znaczy) czytelnik znajdzie jeszcze kilka krótszych wierszy i poematów prozą, jak zwykle u Sosnowskiego mieniących się mnóstwem obcych słów i języków, tonów i dykcji, subtelnie zmieniających się i współisniejącyh często na obszarze kilku wersów.
Wiersz "Tymczasem nocujemy gdzie indziej" i poemat prozą "Sylwetki i cienie" traktują w mniej lub bardziej alegoryczny sposób o zagadnieniach nocy i dnia. W tym drugim tekście czytamy:
Oddajemy dzień po prostu en gros dziennikarzom (ech, nocnikarstwo to byłby taki dobry fach, opróżnianie nocnika na rozedrgane łby hydry dnia, żeby stygnąc wyparowywały w czarny kosmos, produkując chmury, których będzie nam odrobinę brakowało). ("Sylwetki i cienie")
W Epilogu zatytułowanym (ironicznie?) "Nadzieja" Sosnowski prezentuje swoją filozoficzną wariację na temat pojęcia ironii – i to chyba w kontekście teologicznym ("Duchem świętym wszelkich trójc i triad zawsze jest ironia"). To rodzaj agonu, w którym znawca ironii de Man mierzy się z Panem. Wiersz i cały tomik wieńczą zdania:
Czy de Man zniweczy Panu Behemota, wydobywając kości jako rury miedziane, żebra jako żelazne drągi? Przekonamy się w następnym odcinku. ("Nadzieja")
W swojej najnowszej książce poetyckiej Sosnowski nie przestaje samplować i re-samplować własnych fraz z poprzednich i obecnego tomiku. Tak więc i tutaj znajdziemy wiele powtarzających się wątków i refrenów. Można w tym widzieć objaw wyczerpywania się tej poezji czy, bardziej figuratywnie, zjadania własnego ogona przez te wiersze. Z drugiej strony ta poezja od lat sukcesywnie penetruje krańce języka - obszary wyczerpywania i kończenia się sensów - a teraz może po prostu znalazła swój doraźny i "ostateczny" kontekst. Możliwe nawet, że Andrzej Sosnowski wymyślił i realizuje w swojej poezji koniec świata na długo przed Majami - a przynajmniej na długo zanim ich proroctwo zawładnęło masową wyobraźnią.
Czytaj wiersze z tomu "Sylwetki i cienie" na stronie Biura Literackiego...
Andrzej Sosnowski
"Sylwetki i cienie"
premiera: 6 grudnia 2012
Biuro Literackie 2012
ISBN 978-83-63129-16-3
Źródło: biuroliterackie.pl, mg, 20.12.2012