Studiował w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych; dyplom otrzymał w pracowni Tadeusza Dominika w roku 1984. Od roku 1996 w tejże Akademii prowadzi Gościnną Pracownię Malarstwa.
Zwrócił na siebie uwagę tuż po studiach, ponieważ jego obrazy różniły się znacznie od malarstwa "nowej ekspresji" uprawianego przez rówieśników. Już wówczas miał przekonanie, że "obraz [...] powinien zawsze bronić się malarstwem i tylko malarstwem", a nie dodanym sensem, pozaartystycznym kodem. Od chwili debiutu jest wyrazistą postacią życia artystycznego, chociaż za główny punkt na mapie świata uznaje rodzinne białostockie Waliły. Podkreśla białoruskie korzenie, identyfikuje się z zamieszkującą tamte tereny mniejszością białoruską w Polsce. Wielokrotnie wypowiadał się publicznie o sprawach tejże mniejszości. Sprzyja inicjatywom mającym na celu ożywienie białoruskiej kultury. W roku 1999 nie przyjął Nagrody Artystycznej Prezydenta Białegostoku - w proteście wobec prowadzonej przez tamtejsze władze polityki podsycającej, jego zdaniem, spory między ludnością białoruską i polską.
Waliły są dla Tarasewicza stałym punktem odniesienia. Podtrzymuje emocjonalną więź z tym, co stanowi o charakterze stron rodzinnych - naturą. Przygląda się jej pokornie, rejestrując albo rytmy, albo zestawienia barw. Tak mówi o tym ostatnim doświadczeniu, od wielu lat kluczowym dla jego sztuki:
[...] często obserwuję w przyrodzie niezwykłe zestawienia barw. [...] Chciałbym na przykład zestawić zieleń z błękitem w taki sposób, aby to w którymś momencie stało się prawie świecące. [...] Czasami uzyskanie takiego świecącego zderzenia kolorów jest możliwe poprzez przełamanie – a więc przekształcenie naturalizmu zaobserwowanego zjawiska. [...] Ale jak to zrobić, jeszcze tego nie wiem.
Krótkotrwałym epizodem we wczesnej twórczości Tarasewicza było malarstwo figuratywne. Szybko jednak z niego zrezygnował; obrazy, jak twierdzi, zniszczył. Kategorycznie odrzucił wszelką aluzyjność dzieła, unika "literatury" (w tym autokomentarza), nie nadaje obrazom tytułów. Oryginalna formuła jego malarstwa zrodziła się ze wspomnianej obserwacji pejzażu (pozbawionego ludzkiej obecności, mającego natomiast wewnętrzną rytmikę) - lasów, pól, ptaków.
W obrazach z lat 80. nie krył tego faktu, ale już wtedy przypominały one raczej abstrakcyjne, regularnie skomponowane, wypełnione powtarzającymi się motywami (pnie drzew, szkółki leśne, bruzdy przeoranych pól, ptaki krążące nad ziemią) dekoracyjne dywany (czasami ogromnych rozmiarów), niż odbicia rzeczywistości. Ważne były przede wszystkim ich wartości czysto malarskie – kolor, faktura, światło. Zarazem prostota języka malarskiego bliska była – i do dzisiaj jest – swoistej ortodoksji: Tarasewicz stosuje głównie kolory podstawowe, czasem kontrasty barw dopełniających, niekiedy kontrapunktowanych czernią.
Jego wczesne prace znamionowała oszczędność kolorystyczna. Z czasem ich zbyt wyraźny rygoryzm został złagodzony. Malarz ograniczył także biel, która początkowo niekiedy gasiła u niego pozostałe barwy. Wrócił do jaskrawego koloru – z nieomal nieskazitelną, po dziecinnemu pierwotną radością. I jest to tyleż próba odnalezienia "własnej" tradycji, co odkrycie nowej witalności. W tym jednym jego sztuka wydaje się "zaprogramowana" – w dążeniu do maksymalizacji barwy, tak od strony jej natężenia, jak świetlistości. Jednocześnie, przez swoją otwartą strukturę (zasadniczo malarz unika dominant w obrazie, traktując go jako fragment, kadr większej całości), niektóre jego "ornamentalne" kompozycje mają walor prefiguracji niewidzialnego.
Pomimo identyfikacji z miejscem, Tarasewicz systematycznie, dążąc do realizacji swojej wizji malarstwa jako sztuki oka, starannie zaciera ślady, które mogłyby wskazywać na genezę twórczości. Stopniowo zasugerowana przez naturę struktura obrazu stała się obszarem urzekającej, zmysłowej gry czystych, intensywnych kolorów, nakładanych na płaszczyznę równoległymi pasami lub drobnymi plamkami. Połyskliwość, migotliwość i żywiołowa ekspresja barw (niekiedy bardzo silnie kontrastowanych: czerwień połączona z zielenią, zieleń z żółcieniem, żółcień z fioletem) przywodzi na myśl tradycję francuskich postimpresjonistów (zwłaszcza silnie oddziaływające na emocje obrazy Vincenta van Gogha). Z drugiej jednak strony, malarz zafascynowany jest malarstwem Jerzego Nowosielskiego, będącym przykładem święto-świeckiej ikony.
Od wielu lat, posługując się typowymi dla siebie środkami, Tarasewicz rozwija działania z pogranicza konceptualizmu oraz instalacji. Malując bezpośrednio na ścianach sal wystawowych, zamalowując je od góry do dołu, wraz ze znajdującymi się w tych salach elementami (piec, przewody elektryczne), tworzy "obrazy", które - podobnie jak prace na papierze i płótnie - wpisują się w obszar jego zainteresowań przestrzenią i powietrzem. Wnętrze galerii, pozbawione tradycyjnej funkcji wystawienniczej, zostaje tutaj sprowadzone przede wszystkim do roli i rangi malarskiego podłoża. Pełni zarazem rolę pracowni artysty, który nie przynosi do galerii dzieła gotowego, tylko realizuje je na miejscu – na drodze analizy charakteru przestrzeni zastanej. Przejaw tych poszukiwań stanowią monumentalne rozwiązania (pomalowane filary w Muzeum Sztuki w Witebsku, 1995; 27 filarów regularnie ustawionych, Centrum Sztuki Współczesnej - Zamek Ujazdowski, Warszawa 1997), w których Tarasewicz połączył instynkt malarza ze zmysłem architektonicznym. Trwanie przy malarstwie w jego przypadku oznacza bowiem zawsze poszukiwanie nowej formuły obrazu:
[...] marzy mi się obraz, w którym mógłbym całkowicie się zanurzyć i brodzić w cementowym kolorze, swobodnie go kształtując, by później to wszystko mogło zastygnąć.
Formuła ta wpisuje się właśnie w specyfikę "sztuki miejsca", instalacji.
W większości "obrazy" artysty powoływane są do istnienia tylko na moment, na czas konkretnego przedsięwzięcia (część jednak powstaje nadal z intencją zawieszenia na ścianie). Ich żywot przedłużają dokumentacje - fotograficzne bądź filmowe. Malarz wykonał jednak kilka przestrzennych dzieł trwalszych - głównie w prywatnych wnętrzach mieszkalnych we Włoszech.
Oryginalne dokonania artystyczne zapewniły mu udział między innymi w Biennale w São Paulo w roku 1987 i w "Aperto '88" w ramach weneckiego Biennale. Szczególnie zaskakująca była realizacja pod wymownym tytułem Malować w ramach głównego pokazu tegoż Biennale w 2001 roku: "obraz-dywan", "obraz-do-deptania", który zarazem można określić jako "obraz-do-bezpośredniego(fizycznego)-odczucia". Materię i jednocześnie strukturę tego niekonwencjonalnego obiektu stanowiły głębokie bruzdy jaskrawie barwionego tynku akrylowego, szczelnie pokrywającego podłogę polskiego pawilonu. Podobnie maksymalistyczne okazało się przedsięwzięcie w przestrzeni miejskiej – rozległego barcelońskiego Plaza Real (2002). Kulminacją dotychczasowych poszukiwań Tarasewicza stała się jednak realizacja pokazana latem 2003 roku w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej: w znacznej części tamtejszej przestrzeni wystawienniczej malarz wybudował skomplikowaną konstrukcję, złożoną ze sztucznych ścian, korytarzy, pomostów itp., którą wraz z – również przekształconą – podłogą i pozostawionymi w galerii narzędziami pracy (betoniarkami, kilofami) pokrył masą z intensywnie zabarwionego cementu, nadając pojęciu "obraz" nowy sens. Zachował jednocześnie te wartości, które zawsze cechowały jego twórczość: wiarę w siłę czystego, świetlistego koloru, a przede wszystkim – w sens malowania (więcej o wydarzeniu...). Pisał przy tej okazji w krótkim tekście pod znamiennym tytułem "Obecność koloru...":
...malarstwo było i jest papierkiem lakmusowym kondycji społeczeństwa. [...] ...gdy gasło malarstwo, bardzo szybko upadała cywilizacja.
I rekonstruował swoją drogę od obrazu olejnego na płaszczyźnie do "obrazu", który "...z galerii zaczął [...] wychodzić w zastane przestrzenie, adaptując elewacje budynków, chodniki, place, miasta", do dzieła "malowanego" tynkiem akrylowym czy - w ostateczności - cementem.
W Polsce Tarasewicz stale współpracuje z warszawską Galerią Foksal, gdzie w roku 1984 zadebiutował, a także z lubelską Galerią Białą. Wielokrotnie pokazywał prace w Centrum Sztuki Współczesnej (kilka znajduje się w kolekcji). Jednym z ciekawszych tamtejszych przedsięwzięć była ekspozycja Jerzy Nowosielski – Leon Tarasewicz – Mikołaj Smoczyński (1997), zderzająca trzy silne artystyczne indywidualności, opierając się na pozornie zaskakującym kluczu – prawosławiu. Analogiczny kontekst zainspirował artystę do projektu (na razie będącego w planach) związanego z lubelską kaplicą św. Trójcy, usytuowaną na wzgórzu zamkowym.
Na zewnętrznej ścianie centrum handlowo-rozrywkowego Gemini Park w Bielsku-Białej malarz wykonał monumentalny mural upamiętniający nieistniejącą mozaikę Ignacego Bieńka. Nad tym obrazem, o powierzchni blisko 450 metrów kwadratowych, Tarasewicz pracował od maja do września 2009 roku.
Idący chodnikiem widz lub jadący rowerzysta obserwował będzie zmieniające się kolory malowane długimi, przenikającymi się pasmami. Kolory rozpoczynają się od czystych błękitów, przez brązy i czernie, różne odcienie zieleni i żółcieni, a kończą się ciepłymi oranżami z akcentem pomarańczowych brązów. Przywołują cztery pory roku i wprowadzają świeży powiew natury w industrialną przestrzeń nowoczesnej architektury - opisywała przesłanie projektu Agata Smalcerz z Galerii Bielskiej BWA.
Z kolei powstała we wrześniu 2011 roku na kieleckim Placu Artystów konstrukcja o powierzchni 200 metrów kwadratowych i prawie trzech metrach wysokości, kryjąca wewnątrz labirynt malarstwa i luster, to największa realizacja Tarasewicza w przestrzeni publicznej. Wchodząc do środka, odnosiło się wrażenie "bycia w obrazie" (podobną iluzję artysta uzyskał w 2005 roku w Galerii Sztuki Polskiej XX wieku Muzeum Narodowego Krakowa). Instalację tworzyło kilka rzędów pomalowanych w kolorowe pasy słupów odbijających się w zwierciadłach.
W 2013 roku Tarasewicz przygotował wystawę malarstwa… bez obrazów. Podłogę lubelskiej Galerii Białej przykrył różnobarwnymi kwadratami, podobnie jak wcześniej posadzkę miejscowej Kaplicy św. Trójcy. "Malowanie to nie jest tylko pędzelek i farba. To jest jakiś kolorowy element, którym stwarzamy iluzje. Tak było w przeszłości i tak jest dziś" – mówił.
"Sztuka do miejsca. Modry" to z kolei swoisty hołd artysty dla Śląska – jego mieszkańców, wielokulturowości. Instalacja powstała specjalnie na otwarcie nowego gmachu Muzeum Śląskiego w Katowicach (czerwiec 2015). Wykonana z kilku ton drewna wieża, nawiązująca do wieży górniczej, wypełniła cały hol budynku.
Myślę, że sztuka zawsze odzwierciedla miejsce. I czas. To jest nieodłącznie związane z tworzeniem, chociaż sam artysta nie zawsze zdaje sobie z tego sprawę. Nie jest świadomy tego związku. (…)Nie ma na moich obrazach rzeczy, które nie miałyby odniesienia do rzeczywistości. Często osoby działające w opozycji do zastanych idei powracają do klasyki. Artyści, którzy tworzą – wydawałoby się – abstrakcyjne obrazy, wcale nie wywodzą ich z idei abstrakcji – mówił Tarasewicz w rozmowie z Elżbietą Dzikowską ("Artyści mówią. Wywiady z mistrzami malarstwa", wyd. Rasikon Press).
Tarasewicz wielokrotnie brał udział w zbiorowych prezentacjach sztuki polskiej za granicą, niekiedy w interesujących kontekstach: z Andrzejem Szewczykiem i Krzysztofem M. Bednarskim (Berlin, 1989), z Karolem Broniatowskim, Edwardem Dwurnikiem, Izabellą Gustowską i Jerzym Kaliną (Luksemburg, 1992). Indywidualnie wystawiał między innymi kilkakrotnie w Springer & Winckler Galerie w Berlinie (1998, 2001) i we Frankfurcie nad Menem (1992, 1996), w Galerie Nordenhake w Sztokholmie (1989, 1991, 1993, 2001), w Galleria del Cavallino w Wenecji (1986, 1989, 2001).
Otrzymał Paszport "Polityki" (2000), Nagrodę im. Jana Cybisa (2000) oraz Nagrodę Fundacji Zofii i Jerzego Nowosielskich. Najobszerniejszą bibliografię poświęconych mu publikacji (i filmografię) zawiera katalog ekspozycji w Zamku Ujazdowskim w 2003 roku. W 2005 roku został odznaczony przez Ministra Kultury Srebrnym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Za rok 2006 otrzymał Wielką Nagrodę Fundacji Kultury za "konsekwentne rzucanie wyzwania zarówno tradycyjnemu rozumieniu malarstwa, jak i wszelkim konwencjom rozumienia sztuki". W 2011 roku został Kawalerem Orderu Odrodzenia Polski.
Tarasewicz ma również pasję pozaartystyczną - jest prezesem Związku Hodowców Kur Ozdobnych i posiadaczem przedstawicieli rzadkich gatunków tegoż ptactwa.
Artyści mieli, mają i będą mieć to samo miejsce. Ludzie posługujący się jakimkolwiek medium, czy farbą, czy piórem, czy komputerem - nawet nie chcę mówić o jakimś medium, bo drażni mnie samo określenie "nowe media" - będą zawsze forpocztą kultury, bo rozbijają zastane schematy, co później kulturowość adaptuje wzbogacając swoje potrzeby. Gdyby nie było nas z przodu, to ludzie nie wiedzieliby, że "tam" można wejść... – skomentował sytuację ludzi sztuki w rozmowie z Olafem Cirutem dla "Czasopisma o kulturze wizualnej – grafia.