Wtedy, na początku solowej kariery Ani Rusowicz, jej podobieństwo do matki było uderzające. Nie chodzi tylko o głos, który dostała razem z genami. Młoda wokalistka świadomie ubierała się i malowała podobnie, nawet jej ruch sceniczny do złudzenia przypominał to, co robiła na scenie Ada Rusowicz.
Jednak szybko po pierwszej płycie przyszły pomysły na drugą. Tu już nie miało być bigbitu, co przecież byłoby pewnym strzałem, tym bardziej że w 2012 roku za debiutancką płytę Rusowicz zebrała cztery Fryderyki, nagrody polskiego przemysłu muzycznego. Jednak zrezygnowała ze śpiewania utworów z repertuaru matki.
W 2013 roku ukazał się drugi album Ani Rusowicz – tym razem zawierający wyłącznie premierowe piosenki. Producentem płyty został Piotr "Emade" Waglewski, kochający stare brzmienia, ale z trochę innej bajki niż bigbit. Emade płytami nagranymi z zespołem Kim Nowak dał raczej wyraz miłości do cięższych, riffowych brzmień kojarzonych z grupami typu power trio: gitara, bas, perkusja.
Rzeczywiście płyta Rusowicz okazała się ostrzejsza od debiutu. Bardziej psychodeliczna i bluesowa, ale wciąż zorientowana na lata 60., częściowo 70. – słychać to było zwłaszcza w śpiewie wokalistki. Instrumenty zabrzmiały szorstko, a dawny, oryginalny sprzęt nagraniowy zdziałał cuda. Koniec końców artystka znalazła się bliżej takich artystów jak The Black Keys, przetwarzających muzyczną tradycję, niż samych lat 60. z Niebiesko-Czarnymi (w których śpiewała Ada Rusowicz), Breakoutem czy Czesławem Niemenem, autorem części piosenek Ady.