Pitcairn, najodleglejsze z czternastu zamorskich terytoriów Wielkiej Brytanii, leży 15 tys. kilometrów na południowy wschód od Londynu, Mieszkańcy są poddanymi królowej Elżbiety II i przysługują im prawa obywateli Unii Europejskiej. Statek w pobliże wyspy podpływa sześć razy w roku, niekiedy zawija jacht.
Odizolowani od świata wyspiarze żyją w swoistej komunie, rządząc się według własnych praw i rytuałów. Zewnętrzną ingerencję w ich byt traktują jako atak na własną suwerenność. Ostentacyjnie manifestują niechęć wobec "Brytoli" i pozostałych obcych.
Dziennikarzy, reporterów czy pisarzy, którzy chcą zatrzymać się na Pitcairn, wita się z reguły pogróżkami: "Powiesimy cię, jeśli o nas źle napiszesz". Korespondentkę australijskiego "The Independent" uhonorowano na forum internetowym postem: "Kathy Marks powinna być zastrzelona". Groźba pozbawienia życia nie ominęła także Macieja Wasielewskiego, który znalazł się na wyspie podając za antropologa poszukującego żeglarskich opowieści.
Tylko nieliczni z jego rozmówców zostali wtajemniczeni w kwestii rzeczywistych zamiarów reportera. Nie uchroniło go to jednak od kilku ryzykownych konfrontacji z podejrzliwymi tubylcami.
Większość wyspiarzy nie chce ze mną rozmawiać, bo konsekwencje rozmów z obcymi mogą być poważne. Może dojść do samosądu. Dowiedziałem się, że kilkoro Pitcairneńczyków obawia się przypadkowej śmierci. Tu rządzą mężczyźni szybkich decyzji, tacy, którzy się nie zawahają. Mówią na nich Chłopcy. Stoją na straży tajemnicy, budują strach. Kto złamie ciszę, ten Judasz. Ten skończy marnie.
Wasielewski ma świetne pióro i rzetelnie się przygotował, ale trzeba go docenić przede wszystkim za odwagę podjęcia trudnego tematu i niebagatelne zdolności psychologiczne oraz rodzaj szpiegowskiego instynktu. Chcąc opuścić wyspę cało, musiał właściwie oceniać sytuację i podejmować ryzyko, komu może ufać. Udało się – uniknął najgorszego, powrócił, napisał książkę.
Lektura dzieła pozwala się przekonać, że rozmowy na wyspie autor podejmował z każdym. Oczywiście nie wszyscy udzielali mu satysfakcjonujących odpowiedzi, zwłaszcza, że mało komu mógł zadawać pytania wprost. Z pozostałych niektórzy milczeli, inni odpowiadali półgębkiem, część nie kryła wrogości.
Geny wyspiarzy pochodzą od sześciu angielskich mężczyzn, jednego Celta, jednego Amerykanina i dwunastu tahitańskich kobiet. Zbuntowani marynarze z fregaty Bounty nie należeli do towarzyskiej śmietanki, wręcz przeciwnie. Poza dowódcą spisku, pierwszym oficerem Fletcherem Christianem, byli na ogół analfabetami i zbirami.
Zasady wspólnoty, jakie sobie zafundowali na niezamieszkałej przed ich przybyciem wyspie, choć nieprzydatne i martwe, ("Jeśli dziecko zabije kota, zostaje poddane karze cielesnej. Dorosły za to samo przewinienie uiszcza grzywnę. Musi też samodzielnie wyłapać dwadzieścia szczurów"), nadal są co jakiś czas odczytywane na placu Głównym.
Bajkowa wyspa, która była schronieniem dla buntowników, to dla dzisiejszych Pitcairneńczyków pułapka. W niewielkiej społeczności, gdzie wszyscy wzajemnie mają się na oku, pozostaje dostosować się do miejscowych rytuałów – nawet jeśli z europejskiego punktu widzenia są godne napiętnowania i przykładnego ukarania.
Jednak w pojęciu Chłopców, terroryzujących pozostałych wyspiarzy, zbiorowe gwałty na nastoletnich albo i kilkuletnich dziewczynkach, naganne bynajmniej nie są. W przeciwieństwie do opowiadania o tym ludziom spoza Pitcairn, co uczyniła jedna z poszkodowanych, składając na swoich gnębicieli pozew do sądu.
Chłopcy dostali śmiesznie niskie wyroki: od dwóch lat do sześciu i pół, choć w Wielkiej Brytanii w takim przypadku nie wychodzi się z sądu z wyrokiem mniejszym niż dwunastoletni. Skazani nie przyjęli ich zresztą do wiadomości, kwestionując "stronniczość" brytyjskiego składu sędziowskiego. Na wyspie nie było dotąd więzienia, więc sami je sobie wystawili, za pieniądze z podatków "Brytoli", dopilnowując wszystkich udogodnień socjalnych, co sprawiło, że mieszkało im się odtąd znacznie lepiej od ich ofiar.
Odbywanie kary od początku było zresztą fikcją, bo skazani stanowili główną siłę roboczą na wyspie. Więzienie okazało się więc bardziej noclegownią czy świetlicą, niż zakładem karnym.
Dzięki kilku odważnym kobietom, które odważyły się przemówić we własnej sprawie, Wielka Brytania przypomniała sobie o kilkudziesięciu zaoceanicznych obywatelach. I otworzyła kiesę: wysłała specjalistyczny sprzęt budowlany, zadbała o szkołę, ośrodek zdrowia, sklep, udostępniła łączność satelitarną. Wszystko to ma w założeniu poprawić morale i wizerunek Pitcairn w oczach cywilizowanego świata.
Zmiany szybko jednak nie nastąpią. Podczas procesu niektóre kobiety wycofywały zeznania, bo przecież ich gnębiciel "mógł być bardziej brutalny, a nie był. Mógł pobić, a tylko wykorzystał". Taki model traktowania kobiet od pokoleń był na wyspie zwyczajową normą. Nowozelandzka dziennikarka rozmawiała o tym z jedną z miejscowych kobiet:
– Urodziłaś dziecko w wieku dwunastu lat. Naprawdę mogłaś już uprawiać seks?
– Nie przygotowałaś się do rozmowy, co? To moje drugie dziecko. Pierwsze zmarło.
Książki Macieja Wasielewskiego nie można nie znać. Jest nie tyle do czytania, ile do odchorowania, podobnie jak powieści Dostojewskiego czy filmy Bergmana.
Maciej Wasielewski urodził się w 1982 roku w Warszawie. Był ulicznym grajkiem w Nowej Zelandii, kopał rowy na warszawskich budowach i patroszył ryby na Wyspach Owczych. Jest finalistą pierwszej edycji konkursu stypendialnego Fundacji "Herodot" im. Ryszarda Kapuścińskiego i współautorem z Marcinem Michalskim książki "81:1. Opowieści z Wysp Owczych", nominowanej między innymi do Nagrody im. Beaty Pawlak.
-
Maciej Wasielewski
"Jutro przypłynie królowa"
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013
seria wydawnicza: Reportaż
wymiary: 133 x 215 mm
liczba stron: 168
okładka: twarda, foliowana i lakierowana
ISBN: 978-83-7536-503-0
www.czarne.com.pl