"Tygodnik Powszechny", Kraków, 7 października 2007
Dodatek z okazji Roku Karola Szymanowskiego
Przekonanie o tym, że
Karol Szymanowski jest najwybitniejszym polskim kompozytorem po
Chopinie, stało się powszechne już kilkadziesiąt lat temu. Przekonanie o tym, że kolejnym najwybitniejszym jest
Witold Lutosławski, staje się powszechne w ostatnich latach. To symboliczne wywyższenie. Nasza Trójca Święta, w której mamy Chopina - Boga Ojca, Szymanowskiego - Syna Bożego i Lutosławskiego - Ducha Świętego.
Chopin wywyższył to, co lokalne, polskie, na poziom uniwersalny, "ogólnoludzki", jak mawiał Szymanowski. Wyznaczył jeśli nie prawo, to przynajmniej drogowskaz dla polskiej muzyki i stał się natchnieniem dla następnych pokoleń kompozytorskich. Szymanowski zauważył wszelako, w cierpkich słowach diagnozując muzykę doby pochopinowskiej, że natchnienie to stało się dużo istotniejsze dla kompozytorów francuskich czy rosyjskich niż polskich. Sam poczuł się trochę jak Odkupiciel, pragnący z polskiej muzyki zmyć grzech zaniechania, dotyczący właściwego realizowania artystycznego testamentu chopinowskiego. Wyrósł z Chopina, w 1899 roku pisząc z ducha chopinowskie Preludia op. 1 na fortepian, wielbił jego geniusz, zżymał się i pieklił we wspaniałej i ostrej publicystyce na trwonienie tradycji z Chopina płynącej, no i sam z sobą walczył, jak jej sprostać i jak ją nieść.
Gorączkowa niecierpliwość
Najbardziej szkolny podział drogi twórczej Szymanowskiego wskazuje na fazę pierwszą - wpływu Chopina i romantyzmu niemieckiego, drugą - oderwania się od wpływów germańskich i skierowania ku wzorcom płynącym z Francji, z wypunktowaniem impresjonizmu jako stylistycznego wyznacznika, w końcu trzecią i ostatnią - narodową, folklorystyczną. Symboliczna "chopinowska" klamra: opus 1 to fortepianowe
Preludia, ostatnie opus 62 (rok 1934) to dwa fortepianowe
Mazurki (wcześniej, w opusie 50, mamy ich dwadzieścia). Po drodze, przez niespełna 35 lat twórczość Szymanowskiego rozwija się nadzwyczaj meandrycznie, rozwidla w wielu kierunkach, jakby pragnęła z gorączkową niecierpliwością zagospodarować teren, na który rówieśnicy nie mieli ochoty, odwagi albo talentu, by wejść (
Mieczysław Karłowicz, urodzony w 1876 r., ledwo co powiedział pierwsze kompozytorskie słowa, wybitne i indywidualne, gdy zamilkł pod tatrzańską lawiną w 1909 r.).
W dziele Szymanowskiego mamy więc i wybrzmienie późnego romantyzmu, i modernizm fin de siècle'u, secesji, mamy też szerokie otwarcie na XX-wieczną modernę, czyli opowiedzenie się po stronie nowatorstwa traktowanego z artystowskim i arystokratycznym smakiem. To bodaj najważniejsza estetyczno-intelektualna przygoda Szymanowskiego, która stała się ozdrowieńczą drogą nie tylko polskiej muzyki, ale i polskiej kultury. A z czasem - swoistą przygodą, zaistniałą w świadomości (jakby to powiedział Szymanowski) "ogólnoludzkiej".
O czymś jeszcze trzeba wspomnieć: o "progresywnie" w swych artystycznych wyborach myślącym kompozytorze, doceniającym i sięgającym po wzorce "dawności", rodem choćby z renesansowego Palestriny, by w odległych historycznie inspiracjach znaleźć impuls dla swej indywidualnej i - miał tego świadomość - niepowtarzalnej, suwerennej postawy w świecie przeobrażających się wartości; o "substancjalnym" podejściu do treści religijnych, przetrawianiu ich i dawaniu im artystycznego kształtu. To było dla niego - agnostyka - ważne nie tylko artystycznie, ale też ideowo, światopoglądowo, intelektualnie.
Wschodni i śródziemnomorski
Pamiętajmy, że Szymanowski pochodził z polskich Kresów. Wzrastał między Polską, Rosją i wiedeńską Galicją, katolicyzmem, prawosławiem, judaizmem i żywiołem islamu, między czytaniem
Mickiewicza,
Słowackiego i Puszkina, prac o kulturze Orientu Tadeusza Zielińskiego i poezji Persów. Szymanowski staje się więc jednocześnie i impresjonistą z zauroczeniem spoglądającym na Paryż, i ekspresjonistą całkiem nieźle czującym się w Wiedniu, by sięgnąć po etykietki sztuki pierwszych dekad XX wieku. Impresjonistyczny ekspresjonista? Ekspresjonistyczny impresjonista? Toż to oksymorony! Taka "wizytówka" pojawia się często obok nazwiska Szymanowskiego, a nie pojawia się obok bodaj żadnego artysty drugiej dekady XX wieku. Szymanowski jest z ducha (no, z ciała też przecież) polski, ale jednocześnie jego duchowy krąg jest nadzwyczaj szeroki, powiedzmy to odważnie: chyba najszerszy w całej polskiej kulturze. Chopina nie wyłączając.
Jest więc ten krąg duchowy w szczególny sposób środkowoeuropejski z Galicją w centrum, jest śródziemnomorski ze szczególnym uwzględnieniem kultury włoskiej, Sycylii oraz kultury arabskiej z poezją Persa Rumiego, dającego
3. Symfonię - "Pieśń o nocy", z
"Muezinem", Hafizem [ zob.
Pieśni miłosne Hafiza op. 24 i
Pieśni miłosne Hafiza op. 26 - przyp. red. ], z duchowym pojedynkiem Rogera z Pasterzem, tego, co apollińskie, i tego, co dionizyjskie w
Królu Rogerze, nad którym mentalnie czuwa... Nietzsche. Szymanowski jest polsko-patriotyczny, piszący pieśni wojskowe w czas wojny polsko-bolszewickiej, jest społeczno-pozytywistyczny w swych apelach o edukacyjną rolę muzyki w społeczeństwie i w walce o reformę warszawskiego konserwatorium, jest "paryski" w kształcie swej twórczości w kierunku romańskim zwróconej i w apelach do młodych polskich kompozytorów, by się raczej Paryżem niż Berlinem czy Wiedniem zainteresowali.
Jest w końcu duchowo obecny nie tylko we wszelkich współczesnych mu kręgach idei artystycznych Europy, kpiąc z nudziarstwa 9. Symfonii Brucknera ("na wieczną nudę Panu Bogu poświęconej"), wątpiąc w wagę i znaczenie muzyki Skriabina (nie odmawiając jej przecież swego zainteresowania), stawiając na piedestale dokonania Schönberga (którego muzyki, jak pisze w innym tekście, "szczerze nienawidzi"), ale i doceniając "muzykę Murzynów", po którą sięgnął w swej Symfonii z Nowego Świata Dvořak. Jest obecny w diagnozowaniu na bieżąco nie tylko twórczości Debussy'ego (jej znaczenia i dla Europy, i dla Polski), ale też swoich rówieśników - Ravela, szczególnie wywyższanych Strawińskiego i Bartóka, szczególnie poniżanego i określanego mianem dyletanta Erica Satie.
Arystokrata i dandys
Tak "wieloszpaltowej" artystycznej osobowości, kompozytora tak otwartego na świat wartości jemu współczesnej kultury, nie tylko muzycznej, polska muzyka nie miała. Za jego życia wykonywali jego utwory najlepsi w najlepszych salach koncertowych świata. I wciąż zżymał się, że tych najlepszych jest zbyt mało, a sal na świecie więcej niż tych, w których brzmi jego muzyka. Nie był zakłamanym skromnisiem, wiedział, że jest najwybitniejszy po Chopinie. "Na ten poziom polska muzyka się dotąd nie wzniosła" - pisał bodaj o
1. Koncercie skrzypcowym. Gdzie indziej jednak (w listach do osób bliskich i zaprzyjaźnionych) wciąż w jakość tego, co robi, wątpił.
Arystokrata i po trosze dandys. Gdy czyta się jego listy do Emila Hertzki, dyrektora wiedeńskiej ofi cyny muzycznej Universal publikującej jego partytury, owe apele o przesłanie jakichś pieniędzy, na które kompozytor liczy, by go uratowały przed finansowym krachem, mamy odruch zasmucenia tym, że tak wielki artysta w biedzie się pogrąża. Jest to odruch słuszny. Błędem byłoby jednak sądzić, że źródłem tych poniżeń fi nansowych było niedocenienie twórczości Szymanowskiego na rynku sztuki kompozytorskiej. Gdy w 1922 r. powstało Międzynarodowe Towarzystwo Muzyki Współczesnej, co roku organizujące festiwale pod nazwą Światowych Dni Muzyki, to utworów Szymanowskiego na tych festiwalach wykonano najwięcej - więcej niż Bartóka, Schönberga, Strawińskiego, Debussy'ego, Ravela, Berga czy Weberna. Jemu właśnie, razem z Bartókiem, to opiniotwórcze gremium nadało w 1935 r. tytuł honorowego członka.
Można powiedzieć z nutą Schadenfreude: Szymanowski zmarł - patrząc na linię rozwojową jego twórczości - przedwcześnie, nie zdążył wejść w fazę twórczości późnej, tej, która np. stała się udziałem jego rówieśnika Beli Bartóka w latach 1936-45, dającej arcydzieła syntezy podsumowujące całość życia. Schade, czyli szkoda, czyli przykro. Ale: Freude, czyli dobrze, pozytywnie. No bo co by się z Szymanowskim stało w czasach nazizmu i II wojny światowej? Entartete Kunst, czyli sztuka zwyrodniała? W czasach realizmu socjalistycznego w Polsce nastał dla jego twórczości czas marny, jego partytury odżyły w świadomości kultury i jej odbiorców we właściwym wymiarze na dobrą sprawę już w 1956 r., ale kilka lat marnych trzeba było "odrabiać" przez lata kolejne. Tak się złożyło, że w pierwszych latach istnienia festiwalu
"Warszawska Jesień".
"Nasz Szymanowski"
We właściwym wymiarze? W Polsce chyba tak. W Europie i USA chyba nie. Szymanowski w latach 1935-36 słabnie, jest schorowany, w 1937 r. umiera w Szwajcarii. Na terenie III Rzeszy wykonania jego utworów stają pod znakiem zapytania. Zaczynają się problemy. Co by było, gdyby silny i zdrowy Szymanowski zdecydował się wtedy na emigrację do Ameryki? Co by było, gdyby został w Polsce czasu strasznego i dożył w wieku 74 lat powstania "Warszawskiej Jesieni", stając się w 1956 r. jednym z animatorów festiwalu?
Na te naiwne pytania różne można dawać odpowiedzi. Można przecież postawić diagnozę taką: był w latach 50., 60. i jeszcze 70. czas złej recepcji twórczości Szymanowskiego. Ten syndrom "złej recepcji" widać w poirytowaniu polskich publicystów, że Europa (a i skutkiem tego świat cały) ma jakieś niczym nieuzasadnione opory przeciwko temu, by muzyką Szymanowskiego się zachwycić, by jego nazwisko wstawić w szereg "klasyków muzyki XX wieku" obok Strawińskiego, Bartóka, Debussy'ego, Ravela, Schönberga, Weberna, Berga, Hindemitha i jeszcze kilku.
Ja się Europie nie dziwię, gdyż twórczość Szymanowskiego jest tak ideowo i estetycznie poplątana i meandryczna, że niełatwo było od razu poznać się na jej wartości. Trzeba było czasu, by wrażliwość kultury schyłku XX wieku zestroiła się z artystycznym przekazem kogoś, kto oddychał inną, już odległą kulturą. I muzyka Szymanowskiego stała się za sprawą wybitnych dyrygentów, wykonawców, interpretatorów, ale także muzykologicznych egzegetów - wartością. Jakością niepodmienialną. No i mamy Szymanowskiego na świeczniku, na przekór jego estetycznym poplątaniom, a może dzięki nim. Że niespójny, że niekoherentny, że artystycznie rozwichrzony. Jeszcze w latach 60. była to antywartość, dziś jest wartością.
Więc Szymanowski dowartościowany, na świecie doceniony i uznany. I wraca problem, który trawił jego samego: że kultura europejska otwarła się na dzieło Chopina, a następne polskie pokolenia muzyczne nie rozpoznały jego przesłania, że z twórczości Chopina więcej mają dla siebie Francuzi, Rosjanie i inni niż Polacy, oblizujący to przesłanie powierzchownie, bezmyślnie, bezrefl eksyjnie. Znowu ten sam syndrom. Były jeszcze niedawno te apele, te skargi: och, naszego Szymanowskiego świat nie docenia! Popatrzmy na Czechów, jak "promują" swoich! A gdzie my?
Na płytach
My zaczynamy się uczyć rozumienia Szymanowskiego dzięki wykonawczym kreacjom realizowanym na tym zachodzie Europy, który jeszcze niedawno oskarżaliśmy o głuchotę na jego muzykę. Do słuchania Szymanowskiego Europa i świat wreszcie dorosły. Wydaje się, że ich śladem idzie też Polska (wszak mamy wyśmienitych interpretatorów jego muzyki!). Wydaje się, że znowu jednak... śladem. No i dobrze, czegóż się wstydzić, skoro Szymanowski już nie tylko nasz (na szczęście)? Niekiedy jednak działamy pioniersko i z podziwu godną determinacją, jak w przypadku kompletnej edycji pism i korespondencji Szymanowskiego opublikowanej przez Teresę Chylińską w
Polskim Wydawnictwie Muzycznym.
Chopin - Szymanowski - Lutosławski. Tylko ten pierwszy doczekał się w świecie syndromu, określonego przez Mieczysława Tomaszewskiego mianem "chopinofanii". Zapewne można zdiagnozować coś takiego w odniesieniu do kilku kompozytorów, pytając o "bachofanię", "mozartofanię" lub "wagnerofanię", lecz w muzykografi i nie natknąłem się na tego typu określenia. Chopin doczekał się polskiej "narodowej" edycji nutowej dzieł wszystkich pod redakcją
Ignacego Jana Paderewskiego i prac nad podobną edycją pod redakcją
Jana Ekiera, fonografi cznego wydania dzieł wszystkich w historycznej, tzw. "złotej" serii Polskich Nagrań, i pierwszych pozycji nagrań jego muzyki na instrumentach z epoki, zainicjowanych przez Narodowy Instytut im. Fryderyka Chopina. Jego muzyka stała się natchnieniem postmodernistycznej kultury, trafi ając pod palce wybitnych często jazzmanów (
Możdżer,
Jagodziński). Opublikowanie pełnej edycji korespondencji Chopina, nie mówiąc o jego osobowo-kulturowym kręgu (George Sand), w części jest niemożliwe, w części bardzo trudne.
Lutosławski nie został objęty akcją "narodowego" wydania wszystkich partytur, sukcesywnie ukazują się one w PWM i w wydawnictwie londyńskim Chestera. Nie wydaje się, by taki "narodowy" pomnik edytorski był konieczny, tak jak "narodowe" fonografi czne wydanie pod jednym szyldem w jakichś "wzorcowych" nagraniach. Niemal komplet nagrań jego utworów, opublikowanych przez firmę Naxos, spełnia kryterium kompendium (co nie znaczy, by mogło uchodzić ono za wzorzec interpretacyjny). Jego muzyka także stała się natchnieniem postmodernistycznej kultury, trafi ając pod palce jazzmanów i DJ-ów (Możdżer, Bunio); wydaje mi się zresztą, że Chopin łaskawszym okiem patrzyłby na recykling swej twórczości niż Lutosławski. Swą prywatną korespondencję Lutosławski skazał na publiczne nieistnienie, czeka nas jednak zgromadzenie i do druku z detalicznymi przypisami danie wszelkich jego pism, wykładów, wystąpień i co ważniejszych wywiadów.
Multikulti
Pełna źródłowa edycja dzieł wszystkich Karola Szymanowskiego podjęta została przez PWM oraz wiedeńskie Universal Edition, dostarczając nam kolejne tomy niebieskie (PWM) i popielate (UE). Jako jedyny z naszej Świętej Trójcy dostąpił zdokumentowania w pełnej edycji tego, co słowami napisał i potomności do wglądu zostawił. Na podstawie piśmienniczego monumentu zredagowanego przez Teresę Chylińską (16 tomów, około 7000 stron!) można zaryzykować twierdzenie, że Szymanowski był najwybitniejszym intelektem w całej historii muzyki polskiej od jej zarania po kres, który oby nigdy nie nastąpił.
Podczas koncertów organizowanych przez Polskie Radio zdarzały się ostatnio próby "zderzania" partytur Szymanowskiego inspirowanych muzyką Podhala z żywą tradycją "muzyki źródeł", ludowymi autentykami lub ich dzisiejszą wizją. Zamiast więc Możdżera lub DJ Bunia - górale z Zakopanego. I Szymanowski - podobnie jak Chopin i Lutosławski - jakoś zaanektowany został przez postmodernistyczną przestrzeń multikulti.
W fonograficznej przestrzeni mamy jego twórczość poszatkowaną przez różne inicjatywy i fi rmy, bez możliwości jej scalenia w kompendium. Mamy fortepianowy całościowy monolit nagrany dla Polskiego Radia przez
Jerzego Godziszewskiego, mamy serię nagrań CD Accord; jak dobrze poszukać, można sobie dzieła Szymanowskiego z różnych propozycji fonografi cznych skompletować w zakresie zadowalającym, ale nie kompletnym.
W przeciwieństwie do Chopina i Lutosławskiego, Szymanowski parał się też muzyką baletową i operową. Nie, nie dam się pokroić w obronie artystycznych szczytów, osiągniętych lub nie przez Szymanowskiego w operze
Hagith, operetce
Loteria na mężów, pantomimie
Mandragora czy teatralnej muzyce do
Kniazia Potiomkina według dramatu
Micińskiego, jednak w fonograficznej postaci powinna zostać udostępniona c a ł o ś ć twórczości Szymanowskiego. Ten ostatni jej fragment - operowy, operetkowy i baletowy - zapewne w postaci "wzorcowych" realizacji na DVD. "Rok Szymanowskiego" kończy się produkcją Polskiego Wydawnictwa Audiowizualnego - rejestracją wrocławskiego Króla Rogera w reżyserii
Mariusza Trelińskiego. Chcę wierzyć, że inicjatywy takie, jak wystawienie opery Hagith we Wrocławiu bodaj dwa lata temu, będą w najbliższej przyszłości podejmowane przez polskie sceny teatru muzycznego i będą spełniały wymogi najwyższych standardów artystycznych tak, by nam PWA sceniczną twórczość Szymanowskiego mogło na płytach dla naszej domowej uciechy i kompletnego oglądu wyprodukować.
No bo w końcu powinniśmy mieć w Polsce k o m p l e t n e i s c a l o n e choćby te trzy kompozytorskie postaci: Boga Ojca, Syna Bożego i Ducha Świętego. Apostołami i świętymi muzyki polskiej też się trzeba już teraz pilnie zajmować - ale to nie temat na stulecie urodzin Karola z ukraińskiej Tymoszówki i zakopiańskiej Atmy.
Artykuł ten zamieszczamy na naszych stronach dzięki uprzejmości redakcji "Tygodnika Powszechnego", który opublikował go w "Dodatku z okazji Roku Karola Szymanowskiego"
(Kraków, 7 października 2007).