Zagadka za sto punktów: kto jest autorem następującego fragmentu:
"U Malczewskiego nie ma tego naturalistycznego psychologizmu. Tu widać, że każda postać pozuje, to są m o d e l e... i to jest jego wielka zaleta jako... reżysera. Ja zresztą to samo stosuję [...] To znaczy, ja układam, ale przez układ postacie są tylko... modelami. Znaczy to, że ja im odbieram wszystko to, co jest szalenie ważne w teatrze, dla teatru konwencjonalnego, psychologicznego, ażeby aktor miał wewnętrzną potrzebę i przyczynę danego gestu. Tymczasem ja uważam, że poszukiwanie przyczyny jest bardzo niedobre! To jest szalenie naturalistyczne. Natomiast o wiele większy wyraz otrzymam, jeżeli ja ustawię aktora, jeśli aktor nie działa sam, ale jest ustawiony przez kogoś po to, aby wyrazić daną emocję. To jest moje odkrycie. Mógłbym napisać cały traktat naukowy na temat ustawiania modeli u Malczewskiego. Tu nie ma imitacji: tu jest po prostu odsłonięty mechanizm! Mechanizm reżyserski. I na tym polega nowoczesna reżyseria, że ja odsłaniam ten mechanizm".
Powiedział to Tadeusz Kantor, a nie - jak można byłoby przypuszczać - Jerzy Grzegorzewski, choć podobnie rozumiał malarstwo autora Melancholii.
To, jak poeta czyta poetę, malarz malarza, zawsze jest ciekawe, bo najmniej znane, często ukrywane jako spojrzenie czysto warsztatowe, czasem krytyczne, czasem inspirujące. Przytaczam te opinie Kantora nie tylko dlatego, że sam był malarzem i znał się na tej dziedzinie jak wytrawny historyk sztuki, o czym poza jego współpracownikami, dla których był w tych sprawach wyrocznią i encyklopedią, mało kto pamięta. Wprawdzie zdradził malarstwo dla teatru, ale nie wyrzekł się właściwego malarzom spojrzenia na scenę jako obraz, gdzie przebieg wydarzeń dramatycznych podporządkowany był przede wszystkim wymogom kompozycji plastycznej. Wyznawcy uważali go za największego reformatora teatralnego naszego wieku; przeciwnicy lekceważąco konstatowali, że porusza się po jego obrzeżach. By spór rozstrzygnąć, należałoby zdefiniować samo pojęcie teatru... a i tak zgody nie będzie.
Wydawać by się mogło, że o Kantorze napisano już wszystko, wyszło kilkanaście książek w Polsce i za granicą, nie mówiąc o tysiącach recenzji, jakie zebrał zespół Cricot 2, podróżując po świecie ze swymi spektaklami. Krzysztof Miklaszewski spędził z Tadeuszem Kantorem lat piętnaście (1973-1987) jako aktor i krytyk sztuki, z czasem jako powiernik i "totumfacki", czyli ktoś, kto dokumentował jego dzieła, idee i myśli dla programów telewizyjnych i radiowych, artykułów prasowych oraz książek. W siedemnaście lat po śmierci twórcy Umarłej klasy wydobył z pudeł, waliz i teczek zapisywane na kartkach, kasetach i taśmach jego wypowiedzi. Te, które się swego czasu nie zmieściły w medialnych publikacjach lub uznane zostały za mniej ważne, ale również te, które zostały zapisane jako komentarze do filmów, czyli przeznaczone do słuchania. Miklaszewski odzyskał je w ten sposób, układając książkę Tadeusz Kantor - między śmietnikiem a wiecznością.
Znalazły się w niej rozmowy z Kantorem - o powinnościach artysty, związkach sztuki i życia, o kondycji aktora, dwa scenariusze filmów dokumentalnych, dziesięć przykazań Mistrza, kronika życia i twórczości uzupełniona opisem kilku "dzikich" awantur, jakie Mistrz sprowokował za granicą w obronie własnego teatru, a które odbiły się echem polemik w krajowej prasie. Najciekawszą jednak partię książki stanowią zapisy jego rozmyślań o malarstwie, które kochał ponad wszystko, każda bowiem rozmowa o życiu i sztuce w końcu schodziła na temat obrazów. Pochodzą one, jak ta cytowana wyżej, ze ścieżki dźwiękowej dwóch filmów z jego udziałem: o Jacku Malczewskim i Witoldzie Wojtkiewiczu oraz z radiowej rozmowy o konstruktywizmie.
Miklaszewskiemu - o czym pisze z żalem, bo ekipa była gotowa i nawet ksiądz kanonik zrezygnował z opłat za filmowanie witraży - nie udało się nakręcić kolejnego filmu o Wyspiańskim, bo jak pisze "Ujawnienie jego 'prawdy' o Idolu byłoby... skandalem". Zanotował tylko trzy "gorszące" rozpoznania Kantora o autorze Wesela. Pierwsze zapisane w 1944 roku: "ten maniakalny i genialny poeta-dekadent stosował dziwaczną, jak na owe czasy, metodę: antyczne mity umiejscawiał w starych murach Krakowa [i] na jego apel tłumy greckich bohaterów wędrowały z Hadesu na polskie Akropolis, królewski Nekropol". Drugie z roku 1978 dowodziło, że "Wyspiański zafascynowany [jest] wizerunkami śmiertelnymi królów". "Trzecie zaś - łącząc integralnie te dwa odkrycia - krzyczało, że 'Wyspiańskiego Nekropolis to po prostu: Nekrofilia'. Widziana - oczywista - oczyma Wielkiego Artysty" - podkreśla Miklaszewski. Można sobie wyobrazić, jak bardzo te obrazoburcze wyznania podniosłyby temperaturę choćby obecnego Festiwalu Stanisława Wyspiańskiego, odbywającego się z okazji stulecia jego śmierci w krakowskich teatrach, muzeach i na uniwersyteckich sesjach naukowych. Wniosłyby wiele również do rozumienia Teatru Śmierci samego Kantora. Kolejne komentarze do jego twórczości można by zaczerpnąć z analiz twórczości Marii Jaremianki, Jonasza Sterna, Tadeusza Brzozowskiego, Karola Frycza, Andrzeja Pronaszki, jego mistrzów, ale też Jana Matejki czy Piotra Michałowskiego, bo ich dzieła były obecne w jego twórczym życiu. I żałować należy, że planowane filmy o wymienionych tu artystach z jego udziałem nie powstały.
Książka złożona z materiałów wydobytych z zapomnienia okazała się całkiem zgrabną całością, pokazująca Kantora jako żywego człowieka walczącego o swe dzieło na wielu planach życia i sztuki. Najważniejszym jednak jej walorem jest przypomnienie Tadeusza Kantora jako artysty, który swą sztukę tworzył w oparciu o solidne wykształcenie i krytyczno-analityczną postawę. Powtarzał, że artysta musi znać tradycję po to, by jej nie kontynuować. Był artystą awangardowym, dbał by jego sztuka powstawała zawsze w starciu z rzeczywistością, ale środków wyrazu szukał poprzez analizę już wypracowanych przez innych; jego awangarda miała bardzo trwałe podstawy w tradycji. Wiedział doskonale, że malarstwo powstaje z malarstwa, jak literatura z literatury, choć zawsze chodzi o rzeczywistość. W czasach, gdy "artystami" stają się naturszczycy wszelkiej maści, którzy "szczerze robią sztukę", przypomnienie myślenia artysty, który znał swój artystyczny rodowód, wydaje się nie do przecenienia.
Elżbieta Baniewicz
© by "Twórczość" 2008