Pierwsza, oparta na reggae’owej rytmice piosenka "Ordinary Habit" pokazuje umiejętność gry zespołowej muzyków. Klawiszowe akordy w niewyszukanym brzmieniu połączone z prostymi zagrywkami gitary i śpiewem na kilka głosów wywołują skojarzenia ze spokojniejszymi utworami The Car Is On Fire, zespołu starszego o dobrą dekadę. Warszawiacy równie niechętnie patrzyli w stronę rodzimej tradycji, wzorów szukając raczej za oceanem (w przypadku Wilgi pada nazwa Grizzly Bear). W płynącym powoli "Ordinary Habit" czujnością wykazuje się perkusista Jacek Rezner. Jego i ekspresyjnego basistę Kamila Hordyńca można było oglądać w grudniu 2014 roku na festiwalu SpaceFest. Obaj wystąpili w zespole Pure Phase Ensemble u boku Marka Ride’a, lidera niezapomnianej shoegaze’owej kapeli Ride. W składzie Wilgi są jeszcze Mateusz Danek (wokal i gitara, producent albumu) i Szymon Wegner (gitara i klawisze).
Wilga na krok nie zbliża się do shoegaze’u. Zaczyna płytę bardzo delikatnie, jakby większą satysfakcję dawało jej kreowanie nastrojów niż pisanie przebojów. Następnym przykładem eteryczności i antyprzebojowości jest "Traveller" zdominowany przez głosy dziewczyn z Enchanted Hunters, sąsiadek z Trójmiasta. Zupełnie inne, głośne, mocne są "Bela Lugosi" i "General Butt Naked". Rzeczywiście jest coś z Kristen w grze gitar w tym ostatnim - krótkie, zapętlone motywy na tle wiodącej partii przesterowanego basu. Tutaj pojawia się tradycyjny kłopot z Wilgą: producencka sztuczka, wyciszenie, działa lepiej niż główna część utworu z agresywnym riffem. Znacznie lepiej jest zrobione "Inbetween (She Wants Some Wine)" - dobra melodia, harmonia wokalna, kapitalna gra sekcji, kilka pomysłów na gitary. Jednak najatrakcyjniej zespół wypada wtedy, gdy buja się blisko eksplozji, bardziej ekspresyjnej gry, ale nie idzie na łatwiznę. Wielką sztukę dawkowania napięcia i zatrzymywania się przed progiem pełnego emocji katowania instrumentów Wilga pokazuje w "Cold". Do końca delikatny śpiew i coraz potężniejsze bębny współtworzą nietypowy, żywy, ale senny utwór.
Interesującym, choć średnio potrzebnym dodatkiem wydaje mi się wersja "Killera" Adamskiego, piosenki, którą światu dał się rozpoznać wokalista Seal. Usunąć charakterystyczny basowy motyw z tej piosenki i wstawić zamiast niego ciche klawisze i brzdąkanie na gitarze to duża odwaga, pójść prosto ku wspominanej już łatwej eksplozji - już nie. Na tle reszty piosenek z debiutanckiego albumu Wilgi "Killer" po prostu odstaje, ważny tekst z dobrą muzyką ginie potraktowany jako pretekst do zabawy w parodię estetyki emo. Niemniej Wilga kilka razy daje dowód tego, że świetnie operuje łoskotem i ciszą. Słychać to w "Beli Lugosim" – ta momentami hałaśliwa piosenka najlepsza jest, kiedy każdy z muzyków zamienia się w słuch i gra bardzo uważnie, zespołowo.
Wilga przygotowała debiutancką płytę samodzielnie, włącznie z nagraniem, produkcją (Danek) i stemplowaniem okładki. Opakowanie należy do najbardziej efektownych wśród premier 2014 r. To dobrze, że imitująca drewno sklejka kryje także atrakcje stricte muzyczne.
Płyta do posłuchania i kupienia na: http://wilga.bandcamp.com/
Autor: Jacek Świąder, styczeń 2015
Wilga, "Wilga", wydanie własne, 2014