Bohater, za którym kryje się sam Wiśniewski albo – co bardziej prawdopodobne – jego alter ego, żyje w świecie utkanym z iluzji i możliwych wariantów. Miota się, walczy ze złudzeniami niczym współczesny Don Kichot. Zamiast odkrywać swoją tożsamość, częściej się jej pozbywa. Jest więc trochę niedoszacowany, niedookreślony. Przypomina mi się Étienne z "Psiej trawki" Raymonda Queneau, który na początku był tylko sylwetką, z czasem zaczął się "wypełniać, zyskiwać pewną konstrukcję". U Wiśniewskiego jest podobnie, gdyż "nikt nie jest zaszufladkowany czy zdefiniowany jak jakaś martwa rzecz". Główna postać zostaje uznana przez komornika za swoją parodię, znajomi mylą ją z kimś innym, nieznajomi biorą za gołębia. Nawet w pewnym momencie zaczyna znikać jak mieszkający w pobliżu freelancer, który wyszedł z siebie i do tej pory go nie odnaleziono.
Zawsze jednak wraca do formy, np. za sprawą joggingu ("Z bibliotek nie dostanę niektórych książek. Z księgarń będę po prostu wypraszany. Bo zdradziłem. O świcie. Zacząłem biegać"). Wtedy bohater ujawnia swoją drugą naturę (i trzecią, i czwartą też): bezrobotnego intelektualisty, (nad)wrażliwego poety, kolekcjonera nieskasowanych biletów miejskich. Zaczynamy mu kibicować w codziennych zmaganiach i pojedynkach na śmiech i życie. Mimo że Wiśniewski puszcza do nas oczko, to bacznie obserwuje pokolenie młodych bez perspektyw, za to z dyplomem. Co ujmujące – nie narzeka, przynajmniej nie wprost. Rozterki i frustracje obraca w żart. Z gracją i lekkością baletnicy.
Niekiedy tylko dobrą zabawę psują zwroty: "ze wzruszenia raptownie wytrzeźwiałem", "to były dwie butelki za dużo". Czytelnika nie zawsze trzeba wyprowadzać z (o)błędu. Sytuację ratują wymyślne rysunki, wyklejanki Joanny Grochockiej, w sieci znanej jako Ideyka i autorka bloga Miłość Asteników (ilustrowane wyimki z literatury). Prace artystki doskonale komponują się z tekstem. Nie tylko go ilustrują, ale nadają świeżości i mnożą tropy interpretacyjne.
Autor puszcza wodze wyobraźni, ale nad językiem panuje wyśmienicie. Bawi się semantyką, metaforom przywraca dosłowność, utarte frazesy rozbiera na części pierwsze i tworzy nowy system lingwistyczny. Nie jest on jednak celem sam w sobie, a służy opisowi alogicznej, paradoksalnej rzeczywistości. W tej ambiwalencji znaczeń, świecie na opak jest coś z bachtinowskiego karnawału. Styl doskonale współgra z treścią, przy tym jest oszczędny. Na 96 stronach zmieściło się 47 opowiadań, nie licząc utworu ujętego w spisie treści, którego tak naprawdę nie ma. Mimo że Wiśniewski informuje czytelnika o zbliżającym się końcu lektury (opada kurtyna, jest epilog), to już zdołał na tyle rozbudzić wyobraźnię odbiorcy, iż ten czuje zawód, że to już wszystko.
I do końca nie wiemy, czy drugi człon tytułu "O pochodzeniu łajdaków, czyli opowieści z metra" wskazuje na środek transportu czy miarę długości. Pewne jest jedno – opowiadania Wiśniewskiego jeszcze długo dojrzewają w pamięci.
Tomasz Wiśniewski
"O pochodzeniu łajdaków, czyli opowieści z metra"
Ilustracje: Joanna Grochocka
Wydawnictwo Lokator, Kraków 2015
Liczba stron: 96
ISBN: 978-83-63056-26-1