Bohaterowie Grzegorza Zaricznego boją się przyszłości, a jednocześnie nie mogą się jej doczekać. Wstydzą się mówić o swoich emocjach, ale o niczym innym nie rozmawiają równie chętnie. Bywają żałośni w swoim młodzieńczym buncie i rozczulająco naiwni, gdy snują wizje życia wbrew dyktatom systemu, korporacji i starszych pokoleń, a kiedy indziej – imponująco dojrzali i samoświadomi.
W "Ostatniej lekcji" Grzegorz Zariczny kreśli zbiorowy portret nastolatków, którzy w XVI LO w Krakowie przygotowują się do matury. Przez wiele miesięcy z kamerą towarzyszył im w lekcjach i pozalekcyjnych aktywnościach, by oswoić ich z kamerą i poczekać na moment, gdy przestaną grać i pokażą swą prawdziwą twarz. Z wielogodzinnego materiału stworzył niespełna godzinny dokument, w którym pojedyncze sylwetki składają się w portret zbiorowości.
Jest w niej miejsce dla zahukanego chłopaka, zbyt nieśmiałego, by dać się komukolwiek poznać, i jego dla jego grubszego kolegi – fana ostrej muzyki noszącego długie włosy i koszulkę Punishera. Jest tu młody cwaniaczek, który zaczyna rozumieć, że życie trzeba traktować serio; jego przyjaciel zakochany tak bardzo, że zamiast o studiach myśli jedynie o ułożeniu sobie życia z dziewczyną. Jest wreszcie para rodem z amerykańskiego balu maturalnego, która niedawno się rozstała, a ani on, ani ona nie potrafi się przyznać do uczuć, które wciąż do siebie mają.
Zariczny opowiada o nich bez taryfy ulgowej, ale i bez okrucieństwa. Uśmiecha się, kiedy słyszy, że jego bohaterowie powtarzają życiowe mądrości godne Paolo Coelho, patrzy z ironią, gdy niektórzy uczniowie wchodzą w rolę mędrców uczących innych życia, ale nigdy nie szydzi z nich i nie mówi o nich ani z wyższością osoby na późniejszym etapie życia, ani z wyższością twórcy przyglądającemu się swojemu „materiałowi”.
Już po "Gwizdku", krótkim dokumencie nagrodzonym na festiwalu Sundance, Zariczny wyrósł na specjalistę od dokumentalnej komedii. W tamtym znakomitym filmie opowiadał historię młodego bezrobotnego chłopaka, który mieszkał z matką i kotem Maciesławem, i szukał swojej drogi życia. W opowieści o nim ironia i humor mieszały się z empatią, a ta ostatnia z czasem brała górę. Nie inaczej jest w kolejnych filmach Zaricznego, który zarówno w "Love, Love" jak i "Ostatniej lekcji" pokazuje się jako dojrzały dokumentalista, który nie potrzebuje nikogo oceniać i nie chce dowartościowywać siebie (ani widza) kosztem swych bohaterów.
Zariczny nie zatrzymuje się na powierzchni stereotypów i obiegowych opinii. Pokazuje młodych ludzi zapatrzonych w smartfony, ale nie bije na alarm, że oto technologia zabija międzyludzkie relacje… Reżyser "Ostatniej lekcji" stara się rozumieć swoich bohaterów i zobaczyć ich bez uproszczeń. Pokazuje nastolatków jako ludzi zagubionych wśród setek nierozpoznanych dróg, próbujących sprostać oczekiwaniom, jakie stawiają przed nimi rodzice, rówieśnicy, szkoła, wreszcie – oni sami.
Przy okazji reżyser "Ostatniej lekcji" odkłamuje mity o roszczeniowej i rozpuszczonej młodzieży, która jest seksualnie wyzwolona i niezdolna do podjęcia odpowiedzialności. W "Ostatniej lekcji" młodzi chłopcy przyznają, że w związkach ważniejsze jest dla nich poczucie oparcia niż seks, że boją się podejmować decyzje o studiach bo wciąż nie wiedzą, kim są, i w którą stronę chcieliby pójść… Zariczny pokazuje ich samotność zagłuszaną śmiechem i maskowaną udawanym dobrym samopoczuciem. Udaje mu się zajrzeć pod maski nakładane przez jego bohaterów, wymuszane trochę presją rówieśników, a trochę oczekiwaniami starszych, i dostrzec w nich ludzi, którzy marzą o wolności, czują się niekochani, pragną akceptacji.
Choć Zariczny z dziesiątek godzin gotowego materiału wybiera głównie sceny dowcipne i przewrotne, jego film ma w sobie melancholię i poczucie ulotności. Ma świadomość tego, że utrwalane chwile zaraz staną się przeszłością, że ludzie, których widzimy na ekranie, za chwilę zmienią się, wejdą na nowe drogi i zaczną dążyć do nowych celów, ze wstydem wspominając siebie sprzed lat. Pokazując ich na życiowym zakręcie, reżyser "Gwizdka" nie unika więc wzruszeń i nie boi się sentymentalizmu, a piosenka "Dni, których nie znamy" Marka Grechuty towarzysząca finałowej scenie filmu staje się wzruszającą puentą tej historii zbiorowego dojrzewania.
W "Ostatniej lekcji" Zariczny udowadnia, że ma niezwykły zmysł obserwacji i uczciwość, która każe mu ufać w ekranową prawdę i nie sprowadzać jej do prostych, chwytliwych frazesów.
- "Ostatnia lekcja", Scenariusz, reżyseria, montaż: Grzegorz Zariczny. Zdjęcia: Weronika Bilska. Dźwięk: Krzysztof Ridan.