Przychodzą do terapeuty, by rozwiązać problem. Hania i Ewa, dwudziestokilkuletnia córka i jej matka. Od lat nie potrafią znaleźć wspólnego języka. Dzięki terapii chcą przełamać komunikacyjny impas. Ale czy to jedyny cel ich wizyty u terapeuty?
Opowiadając o ich psychoterapii, Łoziński stawia nieoczywiste pytania o możliwość pojednania i sens naprawiania zepsutych relacji. Pokazuje ludzi złaknionych akceptacji. Walcząc o wspólną relację, jego bohaterki przede wszystkim chcą się pozbyć ze swych barków przygniatającego ciężaru. Cena nie gra roli – nawet jeśli oczyszczenie siebie wiąże się z ranieniem tej drugiej, najbliższej osoby.
Tytuł dokumentu Łozińskiego jest wymowny. Miłosne wyznanie łączy się tu z emocjonalnym szantażem. Słowa "nawet nie wiesz" brzmią jak wyrzut kochającego człowieka wobec tego, kto obdarowany miłością zdaje się nie dostrzegać wielkości otrzymywanego uczucia. Tytułowe zdanie pada z ust jednej z bohaterek. Jej słowa mają łagodzić ból, ale dodatkowo zaogniają konflikt. Bo w filmie Łozińskiego nic nie jest oczywiste i łatwe.
Może z wyjątkiem filmowej formy. Bo Łoziński-filmowiec świadomie ukrywa się w cieniu. Trzy kadry, trzy twarze – dwóch pacjentek i ich terapeuty. To na nich rozgrywa się cały filmowy dramat. Tu widać samotność, strach, rozpaczliwą tęsknotę i nieumiejętność otworzenia się na drugą osobę. Łoziński nie szuka żadnego artystycznego klucza, niczego nie komplikuje, nie dodaje nic od siebie. Z wrażliwością przygląda się terapeutycznemu procesowi, by opowiedzieć o małych "drganiach duszy", które mogą prowadzić do oczyszczenia.
Kino-terapia
"Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham" wpisuje się w terapeutyczny nurt współczesnego dokumentu. Nie jest to wprawdzie opowieść autobiograficzna – jak choćby wspaniałe "Nie zapomnij mnie" Davida Sievekinga z 2012 roku, czy rodzinne filmy Marcina Koszałki ("Takiego pięknego syna urodziłam", "Ucieknijmy od niej" czy "Jakoś to będzie"), niemniej w obrazie Łozińskiego słychać równie intymne tony i czuć, że opowiadając o innych, reżyser mówi coś ważnego o sobie samym, swoich emocjach i ich rozumieniu.
Nie jest to zresztą nic nowego, bo Łoziński od początku dokumentalnej kariery opisuje świat, który widzi – mówiąc umownie - za swoim oknem. Jego głośna "Chemia" wzięła swój początek z choroby matki reżysera, a kino było sposobem na oswojenie traumy. W "Pani z Ukrainy" opowiadał o ukraińskiej gosposi, w "Takiej historii" – o czwórce sąsiadów z kamienicy na warszawskim Powiślu, gdzie mieszkał.
W "Ojcu i synu", jednym z najwybitniejszych polskich dokumentów ostatniej dekady, Łoziński zwracał kamerę na siebie i swojego ojca. Podczas dwutygodniowej podróży samochodem rozmawiali o problemach, jakie narosły między nimi przez lata. Film miał być drogą do oczyszczenia relacji ojca i syna. Ale za artystycznym spełnieniem nie poszedł terapeutyczny sukces. Zamiast wspólnego dokumentu Paweł i Marcel Łozińscy zmontowali dwa osobne obrazy. Oglądane razem składały się w fascynującą, choć smutną opowieść o ranach, które zadają sobie ludzie najbliżsi.
Rozbrajanie słów
"Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham" jest niejako kontynuacją tamtej opowieści.
Po "Ojcu i synu" potrzebowałem dowodu, że istnieje taki rodzaj rozmowy, która sprawia, że ludziom łatwiej jest żyć ze sobą, albo każdemu z nich łatwiej jest żyć z osobna. W "Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham…" udało mi się taką rozmowę pokazać" – mówił reżyser w rozmowie z Culture.pl.