"Jurek zawsze był mrukiem czytającym przy każdej okazji i w każdym towarzystwie książki" – pisała o nim Krystyna Janda w książce "Gwiazdy mają czerwone pazury". Małomówny, tajemniczy, unikający rozgłosu. Od lat trzymał się na uboczu, będąc jednocześnie w samym sercu najważniejszych wydarzeń polskiej kultury.
"Jerzy Radziwiłowicz to zawsze było ważne nazwisko" – zaczyna książkę Łukasz Maciejewski. Grał u największych polskiego teatru: Grzegorzewskiego, Jarockiego, Wajdy i Swinarskiego. Role Henryka w "Ślubie" Jerzego Jarockiego według Gombrowicza i Raskolnikowa w "Zbrodni i karze" Andrzeja Wajdy przeszły do legendy. "Faust" Jarockiego z Radziwiłowiczem w roli tytułowej był wielkim kulturalnym wydarzeniem lat 90-tych, a dla niżej podpisanego – jedną z przełomowych życiowych lektur, pokazem aktorskiego talentu i scenicznego magnetyzmu.
"Sceniczni i filmowi bohaterowie Jerzego Radziwiłowicza mają świadomość dychotomii wpisanej w ludzką egzystencję, której ramą jest zło nicujące się z dobrem, piękno z turpizmem, życie ze śmiercią – pisze Maciejewski w osobistym wstępie. -W jego scenicznych i filmowych portretach przegląda się niezmiennie niespokojna kondycja naszych czasów. Birkut w 'Człowieku z marmuru', Tomczyk w 'Człowieku z żelaza', Reżyser z 'Pasji', Gajewski z serialu 'Glina', a w teatrze chociażby Myszkin z 'Nastasji Filipowny' i Raskolnikow w 'Zbrodni i karze' Dostojewskiego, Kaliban w 'Morzu i zwierciadle' Audena – tworzą imponującą galerię postaci wyjątkowych, które w trakcie seansu przechodzą metamorfozę. Od ciszy (istnienia) po krzyk (przeznaczenia)".
"Nie jestem fanatykiem czytania wywiadów, więc też nie jestem fanatykiem ich udzielania" – mówi Radziwiłowicz. Mimo to opowiada Maciejewskiemu o filmach, słynnych przedstawieniach, zagranicznych podróżach. Nie przekraczając granic ekshibicjonizmu, pokazuje swą nieznaną twarz.
Francuz z wyboru
"Wszystko jest lekko dziwne" to także przewodnik po mniej w Polsce znanych przedsięwzięciach Radziwiłowicza. Aktor ze swadą opowiada o tym, jak w 1988 roku wystąpił na deskach teatru w Brukseli w "Piętaszku, czyli Otchłani Pacyfiku" według Michela Tourniera w reżyserii Alberta-André Lheureux. W 1992 roku zagrał tytułową rolę "Roberto Zucco" w ostatniej sztuce Bernarda-Marie Koltèsa wyreżyserowanej dla Théâtre de la Ville w Paryżu przez Bruno Boeglina. Później był jeszcze "M jak… Baxter" Johna Hopkinsa w Saint-Etiene reżyserowany przez Johna Berry’ego i "Święta Joanna szlachtuzów" według Brechta reżyserowana przez Alaina Milianti.
Artystyczny sukces "Człowieka z marmuru" i "Człowieka z żelaza" zapewnił mu wielką popularność wśród artystycznej elity Europy. Alberto Moravia, słynny włoski pisarz, po obejrzeniu "Człowieka z marmuru" pisał: "Piękno tego wyjątkowego filmu leży w złożoności stosunku reżysera wobec postaci Birkuta, tego doskonałego w swojej pokorze przedstawiciela całej nieszczęśliwej wyalienowanej epoki". Radziwiłowicz stał się symbolem zawiedzionej nadziei i ludzi oszukanych przez historię. Na przełomie 1981 i 1982 roku wystąpił w "Pasji" Jeana-Luca Godarda. Grał u boku wielkich gwiazd: Isabelle Huppert, Michela Piccoli, Hanny Schygulli, Jean-Francoisa Stevenina, a film w 1982 roku nominowany był do canneńskiej Złotej Palmy.
Francuska filmografia Radziwiłowicza jest imponująca. Wystąpił m.in. we francusko-włosko-rosyjskich "Zwierzeniach nieznajomemu" Georgesa Bardawila z 1994 roku i w wojennym "Jak zapomnieć o Sarajewie" Arnauda Sélignaca z 1996 roku. Pojawił się w historycznej komedii Yves Angelo "Ostatni rozdział" z 1997 roku. W "Czarnej plaży", zrealizowanej w 2001 roku znów spotkał się z Michelem Piccolim, a rok później z zagrał u Jaquesa Rivette’a w "Sekretnej obronie" według "Orestei" Ajschylosa. U tego samego reżysera w 2003 roku wystąpił w intymnej "Historii Marii i Juliana" Jaquesa Rivette’a, gdzie partnerował pięknej Emmanuelle Beart.
Radziwiłowicz został Francuzem z wyboru. Grał w teatrze, występował gościnnie na paryskich scenach, pojawiał się w filmach. Bywał również tłumaczem. Gdy na początku lat 90-tych Jerzy Grzegorzewski chciał w Teatrze Studio wystawić "Don Juana" Moliera, nie mógł zdecydować się na którykolwiek z istniejących polskich przekładów. Radziwiłowicz przełożył wówczas pierwszy akt sztuki i przedstawił go reżyserowi. Tak zaczęła się jego translatorska przygoda, która zaowocowała przekładami Molierowskiego "Tartuffe’a", a następnie "Umowy, czyli Łajdak ukarany" Pierre’a de Marivaux.
Bez przynależności
Choć obrazy, w których występował, "Człowiek z marmuru" i "Człowiek z żelaza" Andrzeja Wajdy czy "Bez końca" Krzysztofa Kieślowskiego, należą do najbardziej politycznych filmów w historii polskiego kina, sam Radziwiłowicz zawsze "unikał przynależności". Wprawdzie w epoce Solidarności, jak wielu, zaangażował się w walkę z systemem, szybko jednak wypisał się ze związku, gdy ten w nowej Polsce wdał się w polityczne przepychanki.
W rozmowie z Łukaszem Maciejewskim z dystansem i zrozumieniem mówi o Tadeuszu Konwickim i Leszku Kołakowskim, którzy w dawnej epoce uwierzyli w socjalizm, a także o partyjnym zaangażowaniu Tadeusza Łomnickiego. Zawsze zachowuje racjonalny chłód. Także wtedy, gdy mówi o indoktrynacji Kościoła i próbach prawicowych ekstremistów, by wyrzucać z kanonu lektur szkolnych Gombrowicza, a w zamian wprowadzać teologiczne teksty Jana Pawła II.
Z kolejnych rozmów wyłania się portret człowieka na wskroś normalnego. Inteligentnego obserwatora rzeczywistości, który nie ulega kulturalnym modom i zachowuje dystans wobec politycznej gorączki. Ma też odwagę formułować niepopularne sądy (choćby o wątpliwej jakości poezji Jana Pawła II), ale nie ma potrzeby szokować swego rozmówcy.
Nie dementować ładnych anegdot
Bywa przy tym bardzo zabawny. Nie jest to humor telewizyjnego showmana, ale dyskretna ironia intelektualisty. "Nie śpiewam w ogóle, więc tym bardziej w Piwnicy nie śpiewałem – odpowiada pytany o spotkania z Piwnicą pod Baranami (…) - Fałszuje pan? - No a co mam robić?". We "Wszystko jest lekko dziwne" wiele jest podobnych dialogów, skrzących się nieoczywistym humorem i mimowolnie śmiesznych.
Nie sposób się nie uśmiechnąć, gdy pytany o siedmioletniego wnuka Radziwiłowicz odpowiada: "Rzadko go widuję co prawda, ale się lubimy. Bardzo miły człowiek". Albo gdy, mówiąc o polskości, obaj rozmówcy dochodzą do wniosku, że widok gniazdujących w Maroku bocianów był dla nich zdradą polskiego krajobrazu, świadectwem tego, że oto dzieje się jakaś symboliczna niesprawiedliwość, skoro "nasze ptactwo tam leci'.
"Dobrych anegdot nie należy dementować" - mówi Radziwiłowicz do dziennikarza i dzieli się historiami z filmowych planów i teatralnych prób. Choćby o Jerzym Grotowskim, który, nie mogąc wjechać do Polski ze względu na posiadanie podwójnego amerykańsko-polskiego paszportu, mówił swym przyjaciołom, że na swą polskość patrzy raczej przez pryzmat Gombrowicza niż Sienkiewicza, ale "kiedy się napiję, to czytam 'Trylogię' i płaczę".
Uśmiech wywołuje też wspomnienie zajęć wojskowych, podczas których młodzi artyści zabierani byli na leśne ćwiczenia, po czym zrezygnowany dowódca wydawał im polecenie "pluton w niewoli", a młodzi adepci sztuki mogli cały dzień siedzieć pod drzewami, palić papierosy i gadać o teatrze.
W rozmowie z Maciejewskim Radziwiłowicz pokazuje, że nie chce wygrzewać się w cieple dawnych dokonań. Ani na moment nie wpada w pułapkę sentymentalnej anegdoty, nie rozckliwia się nad przeszłością, lecz mówi o tym, co go fascynuje: o fado, miłości do Lizbony, latynoamerykańskich tańcach, wojnie o Falklandy i o tym, dlaczego w czasach Moliera kościół odmawiał aktorom katolickiego pochówku.
Wyłania się z tych rozmów portret człowieka fascynująco normalnego. Mężczyzny stanowczego, nieskorego do egzaltacji i łatwych ocen. Nie znajdziemy tu płomiennych zwierzeń na temat życia prywatnego. Ale gdzieś między zdaniami Radziwiłowicz pokazuje siebie najgłębszego: artystę pełnego pasji, samoświadomego, racjonalnego do bólu.
Jerzy Radziwiłowicz, Łukasz Maciejewski
"Wszystko jest lekko dziwne"
Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2012
135 x 215 mm, ss. 440, okładka twarda
ISBN: 978-83-63387-46-4
Autor: Bartosz Staszczyszyn, listopad 2012.