"W połowie minionego wieku na siglańskiej poczcie pracował listonosz Fryderyk Moitschek, który znał sekret ludzkiego życia, wiedział, ku czemu zmierzamy i co będzie po śmierci". Nie da się ukryć, że powieść, która się tak zaczyna, obiecuje wiele. Obiecuje wręcz mnóstwo, ale w żadnym momencie tej obietnicy nie zawodzi. Zanim, po prawie 500 stronach, padnie ostatnie, podszyte rezygnacją, zdanie: "Będziemy żyć dalej, ponieważ żyć trzeba", wydarzy się bowiem niejedno: zbrodnia, teologiczne dysputy, płonący wóz drabiniasty nad Czantorią narzeczony-katolik. Ale przede wszystkim: wydarzy się czytanie w zachwycie, bo - trzeba to Pilchowi przyznać – doskonale świat swojej powieści wymyślił.
Jesteśmy w Sigle, małej miejscowości na Śląsku Cieszyńskim, w połowie ubiegłego wieku (straszy duch Stalina). W zakątku, w którym ludzie "nieustannie właściwości tamtego świata ustalają, w którym każdy z każdym o Bogu gada". Zasiedlają ją postacie równie niesamowite, co ich imiona i przydomki: Pan Naczelnik, starzyk Schkryfani, listonosz-prorok Fryc Moitschek, organista Somnabulmeister. A także córki księdza Mraka, Ola i Jula, co to "potrafiły puszczać niekończące się wiązanki straszliwych przekleństw i paroma w ich precyzji nieodpartymi zdaniami istnienie Boga udowodnić". Poniekąd za ich sprawą do spokojnego luterskiego miasteczka nadciągają ciemne prądy i nie wiadomo, co jest większą tragedią: tajemnicze zaginięcie Oli czy katolicki narzeczony Juli, z którym przybywa do Sigli ("Trzeba to przeciąć, bo do zatraty tożsamości dojdzie. Pojednanie może mieć miejsce..." – mówi ksiądz).
To dwa trzęsienia ziemi, którymi wibruje fabuła "Wielu demonów", ale historii narosłych wokół jest bez liku, bo – choć to niby kryminał – rozwiązanie nadciąga krokiem "równie wolnym, co panicznym". Opowieść sunie i nie wiadomo, dokąd prowadzi. Prawdziwa to jednak przyjemność dać się w tej dezorientacji wieść, bo i nie o rozwiązanie tu chodzi, a przynajmniej nie tylko. W końcu, jak mówi narrator, "domeną prawdziwych znawców jest gra wstępna, propedeutyczne milczenie, rozmowa o pogodzie i flegmatycznie i w nieskończoność odwlekany finał".
W onirycznej, pełnej niesamowitości opowieści pobrzmiewa Fellini, Bułhakow i Hrabal, a przede wszystkim: brzmi sam Jerzy Pilch i jego mityczna "luterskość z Wisły", która streszcza się w wyznaniu pisarza, że wszystko, co najważniejsze, wydarzyło się w jego życiu między pierwszym i ósmym rokiem życia w domu jego babki (nie bez kozery narratorem "Wielu demonów" jest dziecko). Tam tkwi jego pisarski kapitał i skarbiec, stamtąd płynie niewyczerpane źródło inspiracji mitotwórczej potencji. Tym razem jest to jednak powrót do początków mocno zabarwiony końcem. "Umrą, umrą, umrą" – pobrzmiewa zdanie wplecione tu i ówdzie w narrację, niczym ciemny, elegijny refren. Sigła i siglanie skazani są, jak wszystko i wszyscy, na zagładę, "z zapałem ludojada zeżrą ich ciemności", tak, jak i widoki z okna, sepiowe miast, zielone mapy, deszcze nad łąkami. Najlepiej wiedzą o tym tajemnicze "zakładniczki końca" Ola i Jula, które mówią o sobie, że mają nieszczęście – pardon, szczęście - wiedzieć, że życie nie ma sensu.
Dlatego lektura "Wielu demonów" jest lekturą obfitującą w rozkosze, ale i mocno dotkliwą. Od prawdy, której z barokowym upodobaniem nie przestaje nam przypominać Pilch, nie ma odwrotu, a jeśli już, to zaledwie na chwilę.
"Jesteśmy trupami? A jak!". "Nie ma innego początku, innego środka i innego zakończenia. Obraz może być różny, ale ramę ma jedną: trumienną".
Pocieszenie? Bóg? Życie wieczne? Mieszkańcy Sigły absolutu dociekają z niezwykłą zaciekłością, ale wnioski z ich dysput płyną niejasne, bo i szyfry świata – podobnie jak kryminalna intryga - nie dają się łatwo odcyfrować. Taka już boska ciemna strategia. W Biblii "mówi pięknie", ale potem – wielowiekowe milczenie. "Głos stracił? zagłuszają go jak Wolną Europę? Same szmery, wizgi, piski? Wyłączenie, szyfrowe komunikaty?" – buntuje się pewne siglańskie widmo.
Oddech nicości czuć więc na karku i bywa w "Wielu demonach" naprawdę ponuro. Ale, ale. Nie od tego jest przecież wielka literatura, by prowadzić człowieka na skraj samobójstwa. Jest więc i u Pilcha jakiś zarys ocalenia, nadzieja na możliwość wiary: opowieść, bo "tylko gadanie jest przekonujące". "Makabrę żywota można objaśnić tylko opowieścią, szyfrem i lustrami - dlatego na początku jest księga". To nam zostało dane i z tym trzeba się pogodzić, i nic innego jak "możność wysłuchania opowieści do końca ergo przed końcem" nie wchodzi w grę.
Rozwiązania więc nie ma, jest tylko koncepcja rozwiązania - podobnie jak i w sprawie ciemnowiśniowej – tak ciemnowiśniowej, że prawie czarnej – piżamy zaginionej Mrakówny. Ale, jak zauważał w wywiadzie dla radiowej Dwójki autor – nie o sobie bynajmniej mówiąc, ale o "Pikniku pod wiszącą skałą" - może nie być rozwiązania, a jest arcydzieło. W tym przypadku jest na pewno doskonała powieść, tym wyśmienitsza, że – co prawdopodobnie u Pilcha nieuniknione (i dzięki Bogu) – choć tak ciemna, że prawie czarna, zaprawiona jest komizmem i czasem wściekle zjadliwą ironią, wymierzoną zresztą głównie we współbraci lutrów. "Podstawowego wśród siglańskich lutrów daru, daru mianowicie wirtuozerskiego obracania życia codziennego w koszmar starka nie miała" – mówi narrator o starce Zuzannie, u której z tego powodu było w domu ciepło, bo "reszta chałup lodowata, życie w nich upiorne, życie – jak Pan Bóg siglanom przykazał – jest morderczą robotą w morderczej atmosferze". Jest więc w "Wielu demonach" i egzystencjalnie, i zabawnie, a jedno nie wyklucza drugiego - taki już Pilchowy kunszt.
Nowa powieść Jerzego Pilcha to powrót autora w formie tak dobrej, w jakiej chciał siebie widzieć stary Wzmożek – olimpijskiej. "Zdziwicie się, niechybnie się zdziwicie" – zapowiada narrator "Wielu demonów" - i ma rację.
Jerzy Pilch
"Wiele demonów"
Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2013
130 x 215 mm, ss. 480, oprawa twarda
ISBN: 9788363387914
www.wielkalitera.pl
Autorka: Aleksandra Lipczak, kwiecień 2013.