Nowa powieść Jerzego Pilcha oszałamia rozbuchaną wyobraźnią jak ze wspaniałego snu, nie tracąc nic z ironii, humoru, pikanterii i ostrości spojrzenia, za jakie uwielbiają go fani. Bal u niejakiego Bezetznego - słynnego rozpustnika i prześmiewcy, znanego wszystkim Polakom - na jaki trafia narrator, jest balem arcypolskim.Romantyzm miesza się tu z cyrkiem, martyrologia ze sportem, a komunizm z seksem. Jest dzień szczególny: 52 urodziny bohatera i zarazem "dzień Wojska Polskiego i Niebieskiego, dzień Wniebowzięcia Matki Boskiej Sianokosów".
W taki dzień wszystko jest możliwe i coś strasznego, niczym w Weselu, wisi w powietrzu... Zdumiewająca książka o nas, naszych świętościach i paranojach, o skutkach abstynencji generała, o dzisiejszej emigracji i oczywiście o kobietach. O tym, że "wszystko w Polsce jest możliwe - nawet zmiany na lepsze".
Źródło: www.pilch.ksk.pl
-
Jerzy Pilch
Marsz Polonia
Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2008
135 x 220, 192 ss., twarda oprawa
ISBN 978-83-7414-411-7
www.swiatksiazki.pl
Książka została nominowana do Nagrody Literackiej "Nike 2009".
"Gazeta Wyborcza" prezentuje książki nominowane do "Nike 2009":
"MARSZ POLONIA" PILCHA, CZYLI BAL U BEZETZNEGO
Narratora i bohatera powieści Pilcha znamy dobrze: "od dziesięciu lat mieszkałem w Warszawie, ale też od dziesięciu lat nie wychylałem nosa poza ulicę Hożą". Pilch dba o szczegóły, zgadza się np. topografia ulicy Hożej, podobnie, jak zgadzały się liczne szczegóły z życia wzięte w poprzednich powieściach. Bohater, samotny mężczyzna, oddaje się romansom albo marzeniom o romansach i nie ma żadnych poważnych obowiązków, poza tymi, które sam sobie niekiedy narzuca.
Na tym jednak podobieństwa w zasadzie się kończą, bo w najnowszej swojej powieści Jerzy Pilch porzuca miasto i zanurzonego w nim refleksyjnego intelektualistę pisarza w średnim wieku i podąża w stronę groteski. Sprawy mają się tak: bohater wałęsający się bez celu i pomysłu po okolicach Marszałkowskiej dostaje niespodziewane zaproszenie na ekscentryczny bal do Beniamina Bezetznego. Bezetzny to rekin finansjery, magnat prasowy, który "za komunistycznej Polski był wybitnym dziennikarzem (...). Stojący na czele ostatniej ekipy Generał powołał Bezetznego na stanowisko ministra propagandy". Teraz ekstrawaganckie bale, bankiety i orgie tego niezwykłego bogacza, niegdyś bezwstydnej tuby reżimu, urządzane w jego pysznej podwarszawskiej posiadłości cieszą się wielką i zasłużoną sławą.
Wyprawa na ten sławny bal - do autobusu to wsiadają, to z niego wysiadają kolejni goście - odbywa się jakby we śnie. W sen zapada i ze snu pochodzi wszystko, co od tej chwili dzieje się z bohaterem, jak kukiełki w teatrzyku pojawiają się przed nim postaci znane już to z rodzimej historii, już to ze współczesności. Pilch umiejętnie i chytrze gra z widzem, bawi się groteską, ale jednocześnie z tej absurdalnej i dowcipnej panoramy, którą tworzy, wyłania się w gruncie rzeczy dość smutny obraz Polski oszalałej, pełnej kompleksów i pretensji, społeczeństwa uwięzionego w mitach, chaotycznego i bezwolnego. Pisarz żartuje sobie z obrazów i symboli. Czasem są to figury łatwo rozpoznawalne (ślepy Generał, sam Bezetzny), kiedy indziej przypadkowe - jak kilkuletni tłuścioch, który łazi po drzewach i nie chce, mimo próśb i gróźb, zleźć. Trzeba go więc było w końcu Żydem postraszyć, że chłopaka na macę przerobią, jeśli się starszych nie będzie słuchać.
Sam bal zaczynał się tak: spośród gości czekających na wejście "wyłonił się mężczyzna od stóp do głów oblepiony fotografiami pomordowanych przez UB księży. Nic nie mówił, stał jak żywa zbiorowa mogiła, jak chodząca reklama martyrologii. Boże coś Polskę, jakieś rozproszone głosy zaczęły śpiewać, ktoś krzyczał: Nie! Nie! Nie pozwalamy! Chcemy Polaka! Ktoś złorzeczył".
Sytuacja bankietu, jak ją wymyślił Pilch, wydaje się dla takiego przedstawienia polskiej współczesności niemal idealna, chociaż skojarzenia, z jakimi występowali niektórzy recenzenci, że miałoby to być zgoła nowe Wesele albo co najmniej scena Balu u Senatora, wydają się chybione. Jedna z postaci telewizję przez komórkę ogląda i mówi w pewnym momencie: "właśnie podali, że to nieprawda, że Wałęsę do stoczni UB motorówką przywiozło. Podobno nie UB motorówką, a ORMO kajakiem".
Autor: Marek Radziwon, 3 czerwca 2009, źródło - wyborcza.pl