W 1823 roku Komisja Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego ogłosiła konkurs malarski na obrazy "stylu wysokiego", mające we wzniosły i budujący jednocześnie sposób ukazać tematy wzięte z historii i mitologii. Przedstawiono do wyboru trzy: "Zaślubiny Jadwigi i Jagiełły", "Edyp i Antygona" oraz "Perykles broniący Aspazji przed Areopagiem". Wybór nie oznaczał, że każdy z uczestników mógł namalować tylko jeden obraz. Byli i tacy, którzy przedstawili prace na wszystkie tematy.
Temat pierwszy, wzięty z historii Polski, miał jednoznacznie aluzyjny charakter, odnoszący się do unii personalnej Królestwa Polskiego z Cesarstwem Rosyjskim. Były to więc niejako "Zaślubiny Korony z Caratem". Temat trzeci miał wyraźne cechy dydaktyczne, wskazując na klasycznym przykładzie wzorzec etyczny. Najbardziej osobliwy był temat drugi. Wznosząc się ponad prostą dydaktykę, budować miał ponadczasowy wzór męstwa w skrajnym cierpieniu, bliski etyce stoickiej. Oczywiście łatwo pod ten wzór podciągnąć retorykę patriotyczną nauki moralnej dla narodu bez państwa. Pamiętajmy jednak, że w roku 1823 ten naród miał swoje państwo, kalekie i niesamodzielne co prawda, ale jednak. Co więcej, organizatorem konkursu była instytucja będąca częścią administracji tego państwa. Wydaje się więc, że autorzy tematu mieli na uwadze raczej kondycję ludzką niż narodową. Osobliwością było i to, że tragedia rodu Labdakidów dopiero znajdowała to trwałe miejsce w kanonie tradycji antycznej, które zajmuje po dziś dzień. Nie był to oczywiście temat wyszukany, lecz mimo wszystko mniej oczywisty niż jawi się to z dzisiejszej perspektywy. Co znaczące, to właśnie najbardziej ponadczasowy temat drugi znalazł zdecydowanie najlepsze realizacje artystyczne.
Trzy obrazy ukazujące Edypa i Antygonę wyróżniono i trzy cieszyły się szczególnym mirem u współczesnych. Wszystkie były ozdobą warszawskiej Wystawy Sztuk Pięknych w 1828 roku, odmalowanej na pamiętnym obrazie Wincentego Kasprzyckiego, na którym najpewniej, według próby identyfikacji dokonanej przez Andrzeja Ryszkiewicza, znalazł się "Edyp w Kolonos" Jana Antoniego Blanka, obecnie zaginiony. To jednak dwa pozostałe obrazy rywalizowały w oczach ówczesnej opinii o miano najlepszego. Oba zatytułowane były "Edyp i Antygona", autorem pierwszego był Antoni Brodowski, drugiego - Aleksander Kokular.
Oba realizowały podobny schemat kompozycyjny: młodzieńcza Antygona prowadzi ociemniałego Edypa. Główna różnica polegała na dynamice. Postaci na obrazie Kokulara zostały przedstawione w gwałtownym ruchu, diametralnie różnym od majestatycznie kroczących postaci Brodowskiego. Jeśli punktem odniesienia uczynić topos męstwa w skrajnym cierpieniu, ta odmienność kompozycji zaprowadzi nas dużo dalej. Różnica bowiem między obydwoma obrazami jest taka, jak między tragicznością w sensie potocznym i ścisłym.
Edyp Kokulara jest tragiczny w sensie potocznym. Odmalowany w patetyczny i jednocześnie sentymentalny sposób, głośno i ekspresyjnie przeżywa swoją niedolę. Ta sugestywna rozpacz pozbawia nas drogowskazu etycznego. Możemy Edypowi Kokulara współczuć, ale nie możemy - czy raczej: nie powinniśmy - na nim się wzorować. Edyp Brodowskiego jest tragiczny w sensie ścisłym. Malarz odmalował go w tak szlachetny sposób, że nie pozostawia nam wątpliwości - tak straszna wina i kara musiały spaść z niego nie przez osobiste grzechy, a wyłącznie przez wyrok bogów. Równocześnie iście olimpijski jest spokój, z jakim Edyp znosi swe cierpienie (owa olimpijskość jest świadomą sugestią malarza, który oparł rysy swego bohatera na modelu Zeusa Olimpijskiego). Ten obraz istotnie może być wykładem etyki stoickiej.
Także pod względem kunsztu malarskiego wyżej należy postawić obraz Brodowskiego, oszczędniejszy i bardziej przemyślany w doborze środków, precyzyjnie posługujący się gradacją linii, dobrze wykorzystujący umiejętność operowania jednolitym, gładko wykończonym kolorem. Większość dzieł naśladowców Jacquesa-Louisa Davida odstrasza monotonią gładkich i zimnych barwnych płaszczyzn - Brodowski umie za pomocą bardzo wąskiej gamy odcieni w obrębie jednej barwy, umiejętnie modelowanej światłem, skupić uwagę widza.
Mimo wszystko tak konsekwentny klasycyzm w duchu szkoły Davida może odstręczać współczesnego widza hieratycznością i chłodem. De gustibus non est disputandum - a jednak można odnieść wrażenie, że właśnie malarstwo tak namiętnie dążące do wyrażania prawd ponadczasowych (choć w praktyce różnie z tym bywało - David i jego uczniowie często wykorzystywali język klasycyzmu do aktualnej propagandy politycznej) w warstwie estetycznej nie sprostało upodobaniom potomnych. Brodowski zaś miał sposobność uczyć się od samego mistrza, choć w większej mierze jego nauczycielem był François Gerard, skądinąd również uczeń Davida, bodaj najbardziej wzięty portrecista Paryża epoki napoleońskiej, a także czasów Restauracji.
Wydaje się, że sztuka Brodowskiego ma dokładnie te same zalety i wady, co malarstwo Gerarda. Mistrzowska w zakresie portretu, łącząca lekkość i wdzięk z bezbłędnym wyczuciem konwencji, w zakresie malarstwa "stylu wysokiego" staje się hieratyczna, przesadnie chłodna, w dziedzinie warsztatu nadmiernie eksponująca rysunek, tak, jakby sztywną hieratyczność uważała za warunek wzniosłości przedstawienia. Wpływ Gerarda jest tu zresztą bardzo widoczny także w szczegółowych rozwiązaniach - sposób ukazania postaci Edypa niepokojąco przypomina "Belizariusza", jeden z największych sukcesów Francuza; współcześni niekiedy mylili się i nazywali "Edypa" Brodowskiego "Belizariuszem".
Na pomysł wykorzystania tego samego wzoru wpadł też Kokular; gdy dziś porównujemy ich prace, możemy dojść do błędnego wniosku, że zadany z góry był nie tylko temat, ale i typ postaci głównego bohatera. Wspólnym mianownikiem obu obrazów wydaje się jednak nie naśladowanie rozwiązań mistrzów z Paryża, a korzystanie (być może przesadne) z tych samych wzorów antycznych (godne namysłu nad ówczesnymi kanonami piękna jest wykorzystanie przez Brodowskiego typu antinousowskiego - a więc piękna efeba - jako wzoru dla postaci Antygony). Historia konkursu z 1823 roku i dzieła będące jego pokłosiem stanowią zatem znakomity obraz klasycyzmu kręgu uczniów Davida we wszystkich jego największych zaletach i wadach.
Autor: Konrad Niciński, listopad 2010