''Dziennik ucha. Słuchanie na ostro'' to zbiór dwóch cyklów felietonów. Pierwszy z nich ukazywał się na łamach "Res Publiki Nowej" (1993-98), drugi co dwa tygodnie w sobotniej "Gazecie Wyborczej" (2001-2011). Niemal dekada zapisków, obserwacji i wspomnień Andrzeja Chłopeckiego (1950-2012), jednego z najbardziej sumiennych kronikarzy życia muzyki współczesnej w kraju nad Wisłą. Kronikarzy i aktywistów, bo Chłopecki nie tylko opisywał i zabierał głos w sprawach dla siebie ważnych, ale aktywnie na nie wpływał - jako pracownik Polskiego Radia, rady programowej Warszawskiej Jesieni i innych, mniejszych, inicjatyw. Wpływ Chłopeckiego na życie muzyczne Polaków jest nieoceniony, w końcu był (i sytuacja się specjalnie nie zmieniła) jednym z niewielu krytyków muzycznych dopuszczonych do szerokiego obiegu medialnego, który miał możliwość pisać nie tylko o wydarzeniach aktualnych i atrakcyjnych dla masowej publiczności.
Opowiem o tym na swoim przykładzie - teksty Chłopeckiego uświadomiły mi, że istnieje ktoś taki jak Sofia Gubajdulina, Luigi Nono i współczesna opera, co miało bezpośrednie przełożenie na moje życie wewnętrzne, na czas spędzony przed komputerem w poszukiwaniu tajemniczych utworów, o których rozpisywał się ACH (i rachunków za piszczący modem internetowy, wynalazek, o którym mało kto pamięta, a warto byłoby kiedyś zbadać rolę tego urządzenia na wrażliwość muzyczną).
Wtedy nie byłem jednak zupełnie zainteresowany rozważaniami Chłopeckiego o takim Pendereckim, albo Kilarze, nie mówiąc już o Mozarcie i kilku innych "starych" kompozytorach. Tak samo nie byłem zainteresowany dywagacjami o Warszawskiej Jesieni, festiwalu, który dla zbuntowanego nastolatka był raczej symbolem muzycznej nudy przerywanej kilkoma ciekawymi dźwiękami i miejscem gromadzącym elegancko ubranych sztywnych ludzi. Dziwił mnie, i nadal dziwi, brak zainteresowania Chłopeckiego dla kultury popularnej i niezależnej – w jego felietonopisarstwie prawie nieobecnej. Pojawiają się Beatlesi, ale to przecież przeszłość; gdzieś przewija się John Zorn, ale to twórca żyjący na skraju awangardy i świata kompozytorskiego; jazz występuje tylko jeśli interpretuje muzykę komponowaną; Chłopecki kilka razy wspomina o Franku Zappie, ale przecież to koleś, który ma prawo występować w dyskursie o muzyce współczesnej, bo współpracował z Boulezem. Nadal nie rozumiem dlaczego przez publicystykę Chłopeckiego nie przewija się temat noise'u, swobodnej improwizacji i muzycznych ekstremów – gatunków wyrosłych ze styku muzyki nowej i kontrkultury, które trudno mi traktować z mniejszym szacunkiem i namysłem niż dzieła sędziwych kompozytorów.
I tutaj pojawia się kolejny mój problem z pisaniem Chłopeckiego, czyli kilka jego obsesji. Na przykład zaznaczanie, że muzyka ''nie istnieje po prostu'', że podziału na muzykę poważną i rozrywkową trzeba chronić, tak jak podziału na ''meloniki i gacie, schabowe i pistacjowe''. Podobnie jest z kiczem, nawiązywaniem do kabaretów Marcina Dańca i muzyki Piotra Rubika, analizowanie ich tylko i wyłącznie pod kątem estetycznym, tak jakby nie istniały żadne uwarunkowania socjologiczne. Albo ciągłe nawiązywanie do poprawności politycznej, zjawiska, które można krytykować będąc na przykład publicystą amerykańskim albo szwedzkim, ale dostrzeganie political correctness w Polsce to trochę tak, jak pisać o gruszkach na wierzbie, które rozkwitają jesienią w Łazienkach (trzeba przyznać, że to przyczyniło się do kilku ciekawych obserwacji, Chłopecki był bardzo czujnym i błyskotliwym krytykiem ejdżyzmu, który objawia się między innymi w konkursach kompozytorskich dostępnych tylko dla kompozytorów i kompozytorek, którzy nie ukończyli 32 roku życia. Czy możemy sobie wyobrazić konkurs dla kompozytorów, którzy mają więcej niż 70 lat, pyta w pewnym momencie ACH).
Najbardziej fascynujące w jego tekstach jest to, że rzeczywiście są felietonami – to stwierdzenie może wydawać się masłem maślanym, ale przeglądając felietony w polskiej prasie można pomyśleć, że jedynym wyznacznikiem tego gatunku dziennikarskiego jest zwięzła forma, lekki język i kilka złośliwości. Chłopecki, mam takie wrażenie, bardzo chciał, żebyśmy się z nim nie zgadzali, odrzucali ze złością gazetę i przeklinali pod nosem. Czasami doprowadzał do szału swojego stałego czytelnika, czasami wielkich kompozytorów (za felieton ''Penderecki socrealistyczny'', którego casus został w książce dokładnie opisany przez Jana Topolskiego, ACH zapłacił ostracyzmem ''środowiska'' i zakończeniem kilku długoletnich przyjaźni). To święte prawo felietonisty, wysuwać hipotezy, których czasami nie ma ochoty się bronić, które po prostu pokazują pewien punkt widzenia.
Dotyczy to tylko niektórych tekstów, bo Chłopecki zwykle podchodził do swojego fachu śmiertelnie poważnie: edukując, przekazując swoją olbrzymią wiedzę i umiejętność do prowadzenia muzycznych narracji. Zupełnie wyjątkowe są jego wspominki i pożegnania. Wydany przez PWM i Krytykę Polityczną tom pełen jest felietonowych nekrologów, wspomnień o bliskich Chłopeckiemu nestorach polskiej muzyki (Marek Stachowski, Konstanty Regamey, Krystyna Moszumańska-Nazar i inni). Napisałbym nawet, że nikt inny nie potrafił tak dobrze wspominać zmarłych: łącząc ich osobowość z dorobkiem, szanując, ale nie tworząc pomników. Aż szkoda, że Chłopecki nie mógł pożegnać Kilara, Bohdana Mazurka i dziesiątków innych twórców, którzy odeszli później niż on.
Tutaj dochodzimy do innego zagadnienia związanego z pisaniem Chłopeckiego. Wydawca zapewnia nas, że ''zebrane tu razem felietony tworzą niezwykły obraz współczesnego życia muzycznego w Polsce''. Trudno się z tym zgodzić, bo teksty ACH-a wyraźnie ciążą ku przeszłości, częściej spotkamy w nich Andrieja Żdanowa, kierownika Wydziału ds. Kultury i Ideologii w Komitecie Centralnym ZSRR niż Agatę Zubel, Igora Strawińskiego niż Wojciecha Ziemowita Zycha, Mieczysława Karłowicza niż Aleksandrę Grykę. Śmiem twierdzić, że jedynymi twórcami tworzącymi ''w czasach Chłopeckiego'', którzy są w jego felietonach kompleksowo opisani, są uwielbiany przez niego Mariusz Treliński (właśnie pojechał ze swoją operą do Nowego Jorku), Paweł Mykietyn (w 2013 roku skończył utwór ''Wax Music'' na wałki woskowe, pomaga młodym kompozytorom tworzyć wyśmienity festiwal Instalakcje) i Paweł Szymański (w końcu odbyła się premiera jego opery ''Qudsja Zaher'', której Chłopecki wyjątkowo wyczekiwał).
Ale czy współczesność to koniecznie muzyka, która powstaje dzisiaj? Opowieści Chłopeckiego o tym, co było dawniej, są o wiele bardziej współczesne niż zapowiedzi kolejnych koncertów i spektakli; w niektórych momentach jego narracje wychodzą nawet w przyszłość. Jeśli chcemy, żeby myśl Chłopeckiego żyła i krążyła cały czas po polskim życiu intelektualnym, powinniśmy przede wszystkim się z nim nie zgadzać, polemizować, wytrwale słuchać nowych (a przede wszystkim starych) utworów i czytać, nie tylko Chłopeckiego. I pisać, nawet jeśli w sobotniej "Wyborczej" nie ma już muzycznych felietonów.
PS. ''Nie ma czcionek, jest skład komputerowy. Czy ma być przyjazny w czytaniu? Och, to nieistotne, bo designera ambicją jet artyzm, a nie komfort czytania odbiorcy. Wiem, doceniam, pochwalam, ale...'' pisał w ''Dizajner, maj stress'' Chłopecki, opisując moją lekturę pierwszych kilkuset stron książki. Wydawcy postanowili odróżnić swoją publikację od 99% książek obecnych na półkach i niewyjustowali tekstu, narażając oczy nauczone i przyzwyczajone do lektury wyrównanych kolumn do błądzenia, przeskakiwania pomiędzy linijkami i kilkukrotnego powracania do niektórych słów. Nie wiem, czy zamiarem było upodobnienie książki do gazety, próba oddania szalonego nurtu myśli Chłopeckiego albo po prostu jakaś innowacja. Ale i tak warto się pomęczyć.
Andrzej Chłopecki, ''Dziennik ucha. Słuchanie na ostro'', Polskie Wydawnictwo Muzyczne/ Krytyka Polityczna, Warszawa 2014.