Trudno pisać o Andrzeju Bobkowskim, nie zachwycając się jego biografią. Zagorzały antykomunista i krytyk Europy, autor słynnych dzienników rowerowych spisanych w okupowanej Francji. Niezależny duch, "chuligan wolności", któremu Giedroyc wybaczał prawicowe skręty. Intelektualista, który z niechęcią pisał o, jak mówił, "orchideach umysłowych": "Jestem wdzięczny memu ojcu, że choć nieraz brutalnie, ale uformował mi ciało na obraz i podobieństwo ludzkie. Dziś równie dobrze i łatwo pływam jak myślę". Wreszcie, znużony starym kontynentem self-made man, który swoje miejsce na ziemi odnalazł w Gwatemali, gdzie prowadził sklep modelarski.
Wznowiony przez Instytut Literacki Kultura i Instytut Książki po 45 latach od pierwszego wydania, apetycznie wydany zbiór szkiców, opowiadań i fragmentów dziennika "Coco de Oro" to okazja, by łyknąć nieco tego egzotycznego powietrza, jakim jest w polskiej literaturze postać Bobkowskiego. Zbiór układał sam Jerzy Giedroyc, wybierając teksty, które jego zdaniem najlepiej pokazywały indywidualność pisarza (jak tłumaczy w posłowiu Rafał Habielski).
Rzeczywiście, tom pism poprzedzonych wstępem Józefa Czapskiego, to rodzaj przewodnika po mikrokosmosie jego pisarstwa. Dorobek, który po sobie zostawił, nie jest szczególnie duży – zmarł na nowotwór w sile wieku – ale ciekawy, a wybrane przez Redaktora teksty układają się w spójną opowieść o osobistej i pisarskiej ewolucji Bobkowskiego.
"Coco de Oro" składa się z dwóch części. Pierwsza - mniej ciekawa dla współczesnego czytelnika - ma przede wszystkim wartość historyczną, akademicką. To teksty, które są zapisem na gorąco politycznego, powojennego "tu i teraz". Wiele z nich to opowiadania mocno przybrudzone esejem: dyskursywne, pełne "gadających głów" i furii wymierzonej w powojennie skundlony kontynent, bolszewię i tchórzliwy oportunizm kolegów po piórze w kraju. Trudno powiedzieć, co wścieka Bobkowskiego bardziej: czerwona zaraza, apatia i wygodnictwo, które zarzuca żyjącym z zapomóg i "pasożytującym" na państwie zachodnim Europejczykom czy "niebohaterskie kurwienie się" polskiej literackiej "elitki". Bobkowski najzwyczajniej się dusi w powojennej Europie, co niekoniecznie przekłada się na literaturę, która przetrwałaby próbę czasu.
"Coco de Oro" ma też jednak drugie oblicze. Dużo ciekawiej robi się, kiedy Bobkowski, "zawiedziony kochanek Europy", wypina się na stary kontynent i wyjeżdża z żoną do Gwatemali. Do Gwatemali, czyli w nieznane, w miejsce bez kontaktów, emigracyjnej sieci wsparcia i europejskiego "wygodnictwa", gdzie naprawdę będzie zaczynał od zera. Co go zresztą, jako piewcę jednostkowej wolności, głęboko przekonanego o tym, że każdy jest kowalem swojego losu, bardzo ekscytowało. teksty układają się w spójną opowieść o osobistej i pisarskiej ewolucji Bobkowskiego.
"Jestem nareszcie wolny, tak wolny, że mogę nawet swobodnie umrzeć z głodu" – pisał w dziennikopodobnym "Na tyłach".
"Nie wiem, co będę tutaj robił, jechałem w nieznane, sam, nieoprawiony w żadne ramy akcji emigracyjnej, z wizą turystyczną".
"150 dolarów jest całym moim kapitałem, ale jest mi dobrze".
Nie ukrywa radości z pożegnania z Europą, którą nazywa zatęchłą prowincją i "środowiskiem płaczek", które opłakując upadek kultury przez "olbrzymie K", obłudnie wyczekuje zbawienia ze strony "nieokrzesanej Ameryki". A jednak odchorowuje rozstanie. "Zrozumiałem, że mój stan rozbicia jest po prostu szokiem, jakiemu ulega narkoman, gdy nagle odbierze mu się alcohol, kokainę lub inny środek podniecająco-ogłupiający. To szok poeuropejski. Trzeba to odleżeć i oprzytomnieć".
Obserwowanie go w tych nieoczywistych nowych realiach – niezależnie od tego, czy mówi o nich w pierwszej osobie przez formy dziennikowe, czy poprzez fikcję (jak w opowiadaniach "Coco de Oro", "Punkt równowagi" czy "Spotkanie") – jest fascynujące. Daje się porwać amerykańskiemu mitowi ("Koniec z zależnością, niewolnictwem pracy dla drugich (…) Perspektywa zaczęcia czegoś na własny rachunek i na własne ryzyko ma w sobie coś upajającego, coś z prawdziwej twórczości" - mówi narrator jednego z opowiadań), z rozbrajającą naiwnością wielbi i mitologizuje "amerykańskiego człowieka" z jego duchową niezależnością i godnością, choć – delikatnie mówiąc - nie jest wolny od klasowych i rasowych uprzedzeń w stosunku do "Indian tutejszych, do złudzenia podobnych do Poleszuka i naszych chłopów".
Tropiki – jak u jego ukochanego Conrada, któremu poświęca fantastyczny esej biograficzny również zamieszczony w tomie – bywają też otchłanią, miejscem, w którym staje oko w oko z fundamentalnymi pytaniami, Bogiem, śmiercią. To wtedy – jak w opowiadaniu "Punkt równowagi" czy niezwykle poruszających ostatnich fragmentach z notatnika – pisze też najpiękniej i najintensywniej. O tropiku:
"Tropik jest przede wszystkim brudny i zawsze spocony, obojętny i przesycony melancholią, zimnokrwisty".
I o własnym umieraniu:
"Uczucie pośpiechu jak przed podróżą. Gdzieś z daleka odgłosy radia, piosenki meksykańskie z jakiegoś odległego głośnika. I księżyc w kształcie smakowitego croissant, lśniący lukrowany. I moje koty – zezowaty Zyziu i dorastający Puś. Czy tam są koty? Death in slow motion. Śmierć zakradająca się wolno do typa, który czuje się jak byk".
"Coco de Oro" to dość specyficzna propozycja. Miejscami publicystyczna, miejscami z dzisiejszego punktu widzenia anachroniczna, a miejscami świeża, mocna, zaskakująca. Bobkowski wkurza: swoją ślepą wiarą w mit amerykańskiej wolności, fundamentalnym antykomunizmem, który każe mu z pogardą spoglądać na reformy społeczne w Gwatemali (i kibicować "zaprowadzającej porządek" CIA i wspieranej przez nią juncie wojskowej), arogancją, z jaką feruje polityczne i społeczne wyroki. Ale też zachwyca: energią swojej prozy i biografii, urodą i swobodą języka, rozmachem, niezależnością ducha. Podglądanie jego zmagań na dobrowolnym dalekim wygnaniu, choć często wywołuje mocno sprzeczne uczucia, nie przestaje być fascynujące.
"Bo tu pozostaje we krwi jakiś jad" – pisze w "Punkcie równowagi". "I może właśnie ten jad jest poezją tropiku? Można się do niego przywiązać jak do trującego narkotyku – na całe życie".
Andrzej Bobkowski,
"Coco de Oro",
wydawnictwo: Instytut Książki, 2015
ilość stron: 262
ISBN: 16913875
Autorka: Aleksandra Lipczak, maj 2015