Wywiady z Leszkiem Gnoińskim i Wojciechem Słotą, twórcami filmu "Beats of Freedom – Zew wolności", oraz Chrisem Salewiczem – brytyjskim dziennikarzem muzycznym polskiego pochodzenia i narratorem dokumentu.
Film ukazuje polskie lata 80., gdy alternatywna muzyka rockowa wymyka się spod kontroli władz i wybucha z siłą niespotykaną nigdzie indziej w bloku komunistycznym, stając się niebywałym fenomenem europejskiej kultury tego okresu. Korzystając z materiałów archiwalnych autorzy dynamicznie zrekonstruowali obraz wielkiego, spontanicznego zrywu młodzieży. Zrywu, który wcale nie dotyczył polityki, ale poczucia godności i wolności osobistej. Wbrew stanowi wojennemu, kryzysowi i brakowi jakichkolwiek perspektyw.
Wywiad z Leszkiem Gnoińskim i Wojciechem Słotą
Dla kogo jest ten film?
Leszek Gnoiński: Dla pokolenia dzisiejszych 40-latków, aby przypomnieć im, w jak ciekawych czasach dorastali. Dla osób z pokoleń urodzonych po 1989 roku, aby zobaczyli, że rock mógł przekazywać ważne treści. Dla 60-latków i starszych, aby zdały sobie sprawę, że rock nie był tylko wygłupem gówniarzy. W latach 80. miałem dostęp do prasy podziemnej. Jednak największy wpływ na mój sposób myślenia, na to, kim jestem teraz, nie miały wydawnictwa opozycyjne, a teksty Kazika Staszewskiego, Krzyśka Grabowskiego z Dezertera, Tomka Lipińskiego i wielu innych, dziś często zapomnianych muzyków.
Wojciech Słota: Film ma przybliżyć widzom za granicą tę część naszej kultury. Pokazywać, jak ważne zakręty najnowszej historii Polski odcisnęły się na muzyce i jej przekazie. To wszystko staje się bardzo przejrzyste kiedy te dwa światy – politykę i rocka "nałożymy" na siebie. Muzyka z lat 1980-81 to coś zupełnie innego niż ta stworzona już w stanie wojennym. Oczywiście, nie popadamy w skrajność, nie chcemy udowadniać nikomu, że to rock obalił w Polsce komunizm, ale przecież wówczas chyba mało która dziedzina kultury tak bezpośrednio odnosiła się do rzeczywistości i miała przy okazji taką siłę przekazu. Więc – jeśli mówimy o znaczeniu tej muzyki dla całego pokolenia – to chyba najistotniejszy jest fakt, że ci wszyscy ludzie nagle poczuli, że ktoś mówi w ich imieniu, że mówi ich językiem Przynajmniej przez chwilę czyli się wolni – na koncertach, na festiwalach takich jak Jarocin. Ta muzyka oswajała ich strach przed władzą, a niektórych popychała do kolejnych działań. Ja sam byłem zbyt młody, by zajmować się działalnością opozycyjną, ale grupa ludzi, z którą się regularnie spotykałem, wspólnie jeździła na undergroundowe koncerty po całej Polsce, a równocześnie wspólnie współorganizowaliśmy np. różne akcje uliczne. To była już co prawda końcówka lat 80., ale to faktycznie muzyka, zwłaszcza jej niezależny nurt, była tym elementem, który rozbudził moje zainteresowanie taką działalnością.
Kto, waszym zdaniem, jest odbiorcą tego fiilmu?
Leszek Gnoiński: Wszyscy, dla których rock nie jest tylko pustym słowem. Tym filmem chcielibyśmy przypomnieć, czym on był dla ludzi w latach 80. Moje pokolenie wychowało się na rocku. Chodziliśmy na koncerty, jeździliśmy do Jarocina, który wielu z nas ukształtował, również mnie. Kryzys gospodarczy dotykał każdą dziedzinę życia. Brakowało też płyt i sprzętu, na którym można było je odtworzyć. Aby dostać płytę, często musieliśmy stać w gigantycznych kolejkach, a na sprzęt tworzone były wielotygodniowe zapisy. Zresztą dużych płyt z muzyką rockową nie ukazywało się dużo, przez całe lata 80. było ich ponad sto wliczając składanki i albumy z muzyką pop-rockową czy heavymetalową. Dlatego wielu z nas nagrywało na magnetofony kasetowe całe festiwale. Potem był proces wymiany, przegrywania. Dzięki temu stworzył się, już nie trzeci, a czwarty obieg. Oczywiście, było to nielegalne, ale milicja i SB zupełnie nie miała pojęcia o tym, czym był rock. I stąd wzięły się takie groteskowe raporty tajniaków, które opublikowano w latach 90. Dla nas muzyka była bardzo ważnym elementem życia. Niestety, dziś straciła na ważności. Mam nadzieję, że jeszcze odzyska swoją pozycję w naszym kraju bez potrzeby powrotu do czasów PRL (śmiech).
Dlaczego zdecydowaliście sie akurat na takich bohaterów?
Wojciech Słota: Nie jest łatwo wyselekcjonować spośród dziesiątków, jeśli nie setek postaci, te kilkanaście osób, które staną się wyrazistymi bohaterami filmu. Dysponowaliśmy kilkudziesięcioma wywiadami nagranymi przy okazji "Historii polskiego rocka" i czasem z wielkim żalem "odpuszczaliśmy" sobie wykorzystanie ich w nowym filmie. Naszym kluczem doboru było opisanie zjawisk ważnych i charakterystycznych dla tamtych lat. Nie mogło zabraknąć miejsca dla Maanamu, Perfectu, Republiki, Lady Pank, a z drugiej strony dla Klausa Mitffocha, Dezertera czy Kultu. Ci pierwsi grali wielkie koncerty, byli gwiazdami pierwszej wielkości, ścigali się co tydzień na Liście Przebojów Marka Niedźwieckiego, ci drudzy mieli mniejszą rzeszę fanów, lecz niezwykle wyrazistą, a przede wszystkim bardzo aktywną na innych polach niezależnej działalności. Do tego wszystkiego dochodzi Brygada Kryzys, na której tamte realia odcisnęły się wyjątkowo mocno. Począwszy od utworów takich jak "Wojna" czy "Falling, Falling Is Babylon", poprzez legendarną sesję nagraniową i wydanie płyty przez państwowe wydawnictwo, skończywszy na kulisach rozwiązania zespołu. Stąd także postać Tomka Lipińskiego jako jednego z głównych bohaterów filmu.
Leszek Gnoiński: Każdy z nich jest osobowością świetnie pamiętającą tamte czasy i umiejącą przekazać obcokrajowcowi specyfikę życia w realnym socjalizmie. I każdy reprezentuje trochę inną część środowiska. Dzięki temu otrzymaliśmy pełniejszy obraz tamtych czasów.
Skąd wziął się Chris Salewicz? Dlaczego jego wybraliście na narratora?
Wojciech Słota: Przy okazji pracy nad koncepcją filmu, Paweł Potoroczyn [producent filmu] opowiedział nam o brytyjskim dziennikarzu polskiego pochodzenia. Kiedy z Leszkiem odnaleźliśmy w Internecie wywiad, jakiego udzielił i posłuchaliśmy jego głosu, sposobu w jaki rozmawia, to właściwie nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że to właśnie Chris powinien być narratorem. Bardzo zależało nam na tym, by głos, który przybliża widzom polską rzeczywistość i muzykę, nie był głosem typowego lektora. Stąd przyjazd Chrisa do Polski i wywiady, które przeprowadził osobiście. Myślę, że on spojrzał na to wszystko z dystansem i dzięki temu pomógł nadać polskiej muzyce bardziej uniwersalny kontekst.
Leszek Gnoiński: Bardzo znany brytyjski dziennikarz muzyczny polskiego pochodzenia – czego chcieć więcej? Takiego potencjału aż żal nie wykorzystać, a los sam zadbał, aby wszystko przebiegło bezkonfliktowo. Chris jest wspaniałym facetem, muszę sięgnąć po jego książki.
Rozmawialiśmy tu głównie o latach 80., a przecież polskiemu rockowi stuknęło właśnie 50 lat. Co z wcześniejszymi dekadami?
Leszek Gnoiński: Są obecne, choć największa część filmu dotyczy lat 80. Pamiętajmy, że w latach 60. rock dopiero zaczynał. Wtedy buntem było już samo sięgnięcie po instrumenty i granie muzyki mającej swoje źródła w kulturze "zgniłego imperializmu", jak to się wówczas określało. W latach 70. rock został wciśnięty na margines. Istniały świetne grupy, ale miały problem z koncertowaniem i wydawaniem płyt. Oczywiście były wyjątki, ale one potwierdzają tę regułę. Dlatego dekada lat 70. zostawiła po sobie tak mało nagrań i materiałów archiwalnych. Największy wybuch nastąpił właśnie w latach 80., bo wtedy do głosu doszli zarówno muzycy zaczynający w latach 70., jak i młode pokolenia wychowane na punk rocku. Dopiero w latach 80. rock stał się niezwykle mocnym ruchem przekazującym niezadowolenie ludzi systemem, w którym żyli.
Wywiad z Chrisem Salewiczem
Jak doszło do twojego zaangażowania w projekt?
Chris Salewicz: Moja współpraca rozpoczęła się od telefonu Pauliny Latham z Polish Cultural Institute. Chciała wiedzieć, czy byłbym zainteresowany udziałem w tworzeniu filmu o tym, jak polski rock'n'roll przyczynił się do upadku komunizmu w Polsce. Oczywiście odpowiedziałem twierdząco. Zapowiadało się naprawdę interesująco.
Dlaczego uważałeś ten temat za interesujący? Czy wiedziałeś, co się wtedy tu działo? Czy może ten temat po prostu przyciągnął twoją uwagę?
Chris Salewicz: Miałem za sobą wizytę w 2008 roku na Off Festivalu. Właśnie tam dostrzegłem fascynującą mnogość i różnorodność polskiej muzyki. Wiedziałem już o niej wcześniej, ale dopiero przy tej okazji mogłem zobaczyć to na własne oczy. Pomyślałem, że ciekawie byłoby wziąć w tym udział.
Czy w polskiej muzyce jest coś, co ją wyróżnia?
Chris Salewicz: Polska muzyka, z którą miałem okazję zapoznać się przed rozpoczęciem zdjęć, szczególnie grup folkowych i reggae, jak choćby Izrael z wczesnych lat 80., wyróżnia się energią, rytmem i melodią. Nie znam jednak języka polskiego, więc nie rozumiałem o czym śpiewają. Kiedy jednak ktoś przetłumaczył mi tekst piosenki Dezertera o Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, tekst pełen nienawiści do stalinowskiego monumentu, dopiero zacząłem rozumieć, co tu się naprawdę działo. Dzięki temu zobaczyłem, że w Polsce istniała prawdziwa muzyka protestu i buntu. Zrozumiałem, że musiała mieć ona wpływ na zachwianie status quo, co przecież zawsze jest celem takiej muzyki.
Przeprowadziłeś wiele wywiadów z muzykami. Co było dla ciebie największa niespodzianką?
Chris Salewicz: Szczególnie ciekawie rozmawiało mi się z Tomkiem Lipińskim z Brygady Kryzys. Opowiadał, jak ciężko funkcjonowali jako zespół podczas stanu wojennego. Opowiadał o nocnych powrotach ze studia nagraniowego, kiedy musieli mieć specjalne przepustki, by móc wrócić do domu w czasie trwania godziny milicyjnej. Mimo tego, na każdym rogu zatrzymywali ich policjanci i wojskowi, a działo się to podczas najgorszych mrozów polskiej zimy, przeszukiwali od stóp do głów i sprawdzali im dokumenty. Powrót do domu zajmował im kilka godzin. Dzięki tej krótkiej opowieści zrozumiałem problemy i ogromne trudności, z jakimi mierzyły się w tamtych czasach zespoły muzyczne, szczególnie punkowe. Chciałem wyrazić swoje uznanie dla ich sukcesu. Uważam za wspaniałe, że im się udało.
Czy mógłbyś opowiedzieć o przesłaniu tego filmu i dla jakiego widza go nakręciliście?
Chris Salewicz: "Beats of Freedom" jest filmem bardzo na czasie. Wpasowuje się w tak modny ostatnio nurt pełnometrażowych filmów dokumentalnych o muzyce. Znajduje się dla niego miejsce obok innych słynnych produkcji, jak choćby docenionego przez krytyków "The Story of Anvil" czy "Some Kind of Monster" o Metallice.
Poza tym, sam temat jest niesamowicie fascynujący, choćby z tego powodu, że ludzie na świecie niewiele wiedzą o Polsce. Ten film pokazuje wycinek społeczeństwa, który jest metaforą dla wszystkiego, co się wtedy w Polsce działo. Jest interesujący na wielu poziomach – występuje tu nie tylko wspaniała muzyka, ale i historia. To fascynujące móc przyglądać się jak muzyka, cały ten ruch i bunt, wpasowały się gdzieś pomiędzy tymi dwoma biegunami – Papieżem i komunistycznym reżimem. Film prowadzi bardzo silna narracja zawierająca wiele różnych zwrotów akcji – to najbardziej trafia do mnie w tej opowieści.
Wiem, że rozmawiałeś z wieloma ludźmi i spędziłeś dużo czasu w Polsce. Czy wpłynęło to w jakiś sposób na twoje życie? Czy mógłbyś opowiedzieć trochę o swoich osobistych doświadczeniach z planu?
Chris Salewicz: Najważniejszą rzeczą, której dowiedziałem się podczas kręcenia "Beats of Freedom" było to, że w zimie w Warszawie jest okrutnie zimno (śmiech). Granie w zespole rockowym przy tak ekstremalnej pogodzie wcale nie jest proste! Tu znów widzimy, jak szczegóły nadają głębszy sens całości – okrutny ustrój, straszna pogoda... To dużo dla mnie znaczyło doświadczyć tego drugiego. Naprawdę nie mogłem uwierzyć, jak tu jest zimno.
Sam film silnie na mnie wpłynął i sprawił, że zrozumiałem, jak trudny i ciężki był to okres dla Polaków. Jednak paradoksalnie, ludzie wciąż potrafili dobrze się bawić. Spotkałem nawet kilka osób, które stwierdziły, że komunizm wcale nie był taki straszny i że żyło się im całkiem nieźle. Jeśli byłeś kreatywny i nie miałeś zamiaru dać się zakuć w kajdany, mogłeś dużo zdziałać, jeśli tylko dochowałeś wierności swoim ideałom i nie pozwoliłeś, by system cię pochłonął. To trafiło do mnie najbardziej – musisz pozostać sobie wierny, wtedy niezależnie od przeciwieństw losu i tak na końcu zwyciężysz.
Jak postrzegasz polską muzykę z lat 80. na tle sceny muzycznej Wielkiej Brytanii, Europy Zachodniej czy USA? Czy jest różnica w jakości muzyki, jej stylu? Czy nasza muzyka wyróżnia się w jakiś sposób na tle innych krajów? Czy był to może zwyczajny rock'n'roll jak wszędzie indziej?
Chris Salewicz: Podczas pracy przy "Beats of Freedom" miałem okazję posłuchać dużo polskiej muzyki z tamtego okresu. Rzeczy, które szczególnie do mnie trafiły, to pewna determinacja i inteligencja. Oczywiście była to muzyka punkowa, ale równocześnie stawała się czymś więcej. Nie chodziło tylko o nieokreślony gniew – tak jak w twórczości wielu brytyjskich zespołów punkowych. Ta muzyka była równocześnie intelektualna i artystyczna. Czułem, że obcuję z prawdziwymi artystami, a nie tylko dzieciakami, które postanowiły grać na gitarach.
Jakie było twoje nastawienie zanim spotkałeś się z Polakami i polską muzyką lat 80.?
Chris Salewicz: Wiedziałem, że w Polsce istniała silna tradycja jazzowa i że była doceniana i szanowana w świecie. Nie miałem jednak zielonego pojęcia o polskim rock'n'rollu. Dlatego tak wielkim i pozytywnym zaskoczeniem było dla mnie to, co usłyszałem na płytach z tamtego okresu. Przygotowując się do nagrań przesłuchałem około osiemdziesięciu piosenek grup, które miały znaleźć się w filmie. Puszczałem je podczas pracy, dając sobie czas, by się z nimi oswoić. Im dłużej ich słuchałem, tym bardziej mi się podobały. To bardzo uzależniająca muzyka. Szczególnie spodobały mi się elementy reggae i sposób, w jaki ten styl został silnie zasymilowany w polskiej muzyce. Ktoś powiedział mi, że wynikało to z ówczesnych realiów politycznych, w których ludzie podróżowali do innych socjalistycznych krajów, na przykład w Afryce, skąd przywozili płyty reggae. Tomek Lipiński stwierdził, że reggae było tu znane nawet przed punkiem. Wyraźnie czuć to w tych rytmach, w samej esencji muzyki punkowej, szczególnie u grup takich jak Izrael, które siedziały okrakiem na linii podziału między reggae a punkiem. Właśnie to fascynuje mnie najbardziej. Mimo że w Wielkiej Brytanii było kilka osób spoza afrykańskiej społeczności, które interesowały się reggae przed punkiem, to ostatecznie punk zapewnił reggae popularność. Jednak w Polsce potoczyło się to zupełnie odwrotnie i wydaje mi się, że dało to rock'n'rollowi zupełnie inne fundamenty, które ostatecznie okazały się bardzo trwałe.
Jak ci się zdaje, co może być ciekawego w tym filmie dla ludzi, którzy nie wiedzą zbyt wiele o polskiej historii czy muzyce lat 80.?
Chris Salewicz: Film pokazuje szeroki obraz wyjątkowej muzyki, kultury, ucisku politycznego, głupich przywódców i wywołanych przez nich problemów ekonomicznych. Połączenie tych wszystkich elementów w niesamowitą całość naprawdę trafi do ludzi. Zwłaszcza, kiedy obserwujemy eksplozję tej mieszanki w 1989 roku, czyli w momencie obalenia komunizmu w Polsce i całej Europie Wschodniej. Te wszystkie elementy zebrane razem dają filmowi bardzo mocny pęd narracyjny. Tak jak w każdym dobrym dokumencie stajemy się świadkami pewnych dramatycznych wydarzeń, które na pewno wciągną wielu widzów.
Istnieje powszechne przekonanie, że rock'n'roll to bardziej rozrywka niż sztuka. Czy widzisz odzwierciedlenie tego stwierdzenia w filmie?
Chris Salewicz: Nigdy nie uważałem, że rock'n'roll to tylko zabawa. Zawsze byłem zdania, że jest to jeden z najważniejszych środków wyrazu końcówki ubiegłego stulecia. Szczególnie, że tak wielu wspaniałych angielskich muzyków ukończyło szkoły artystyczne – John Lennon, Keith Richards, Ray Davies, Mick Jones, Joe Strummer, Paul Simonon. To są ludzie, którzy dawali wyraz swojej kreatywności przez muzykę, dla nich była ona płótnem. Ta sama sytuacja powtarza się w przypadku najlepszych polskich zespołów, takich jak Brygada Kryzys, Izrael, Maanam czy Dezerter. To są przecież artyści, a nie tylko muzycy. Widać to w ich pracy, przynajmniej dla mnie to jest bardzo widoczne.
Z powodu cenzury twórcy musieli przyjąć bardziej poetyckie, ukryte środki wyrazu. Może więc rock'n'roll nie rozwija się równie dobrze we wszystkich krajach? Może muzykom potrzeba pewnego zniewolenia, żeby mogli stworzyć coś oryginalnego?
Chris Salewicz: Myślę, że nie ma co do tego wątpliwości – rock'n'roll rozwija się w sytuacji, kiedy ludzie go nie akceptują. Wyraźnie widać to na przykładzie USA i Wielkiej Brytanii, gdzie rodzice i władze nie cierpieli tej muzyki. W tej sytuacji nieuniknione jest starcie, które ostatecznie prowadzi do wzmożonej kreatywności. Bardzo wyraźnie widać, że podobna sytuacja miała miejsce w Polsce, jednak na wiele większą, poważniejszą skalę. To już nie rodzice są twoimi wrogami, to ty stajesz się wrogiem systemu, bo grasz taką muzykę. Fakt, że teksty polskich piosenek rockowych zazwyczaj miały podwójne dno i były usiane metaforycznymi znaczeniami sprawia, że postrzegamy to teraz jako dobry żart. Wtedy było to jak granie władzy na nosie, publika na pewno czuła satysfakcję twórców, kiedy ich piosenki trafiały na płyty winylowe czy kasety. Jednak ostatecznie sytuacja ta spowodowała powstanie fantastycznej sztuki. Tak musiało się stać.
Opubl. Emilia Skiba, 2011