Paradoksy Lema
Maskę pisarza science fiction Stanisław Lem przywdział z początkiem lat pięćdziesiątych. Literacki debiutant schronił się w tej konwencji przed obowiązującą wówczas doktryną socrealizmu, której nie zamierzał hołdować. Oddał się więc konstruowaniu futurologicznych fabuł.
Ich akcja rozgrywała się w innej przestrzeni i czasie, nie wzbudzała więc podejrzeń cenzury. Przeciwnie, najnowocześniejsze technologie, jakimi na co dzień posługiwali się bohaterowie jego książek, były akurat dobrze widziane przez rządzące wówczas gremia, forsujące industrializację kraju. Pisarz samokrytycznie oceniał po latach swoje wczesne powieści jako socrealistyczne, jakkolwiek ówczesnej ideologii bynajmniej nie propagowały.
Entuzjazm dla rozwoju nauki i technologii był tonowany przez Lema ostrzeżeniami przed ich zgubnym wpływem na fizyczną i duchową kondycję człowieka. Przestrzegał on, że sztuczna inteligencja, zapewniająca rasie ludzkiej iluzoryczny dobrobyt, doprowadzi ją do pasywności i degeneracji. Drżał również na myśl o katastrofie utraty zasobów informacji, co równałoby się cofnięciu ludzkości w rozwoju, a zarazem przerażała go łatwość multiplikowania danych drogą elektroniczną, bo ich zalew utrudni dotarcie do poszukiwanych treści.
(Za)światowe życie
Na liście pozornych sprzeczności należałoby także umieścić stosunek Lema do religii. "Wysoka technologia nie wyklucza wierzeń religijnego typu" – pisał w "Fiasku" (1987). Teologiczne fascynacje, które można odnaleźć w utworach deklarującego ateizm autora "Głosu Pana" (1968), są na poziomie przemyśleń niedostępnym wielu innym twórcom, manifestującym ściślejsze związki z wiarą. W wywiadzie "Two Ends of The World" dla "The Missouri Review" [zima 1984] przekonywał:
Ateistą jestem z powodów moralnych. Uważam, że twórcę rozpoznajemy poprzez jego dzieło. W moim odczuciu świat jest skonstruowany tak fatalnie, że wolę wierzyć, iż nikt go nie stworzył!
Obecne w wielu książkach Lema uznanie dla postępu technologicznego nie miało przełożenia na praktykę dnia codziennego – nigdy nie nauczył się korzystać z komputera, do końca pozostając wierny maszynie do pisania. Moc słowa pisanego, zwłaszcza wydrukowanego, budziła w nim jednak lęk. Tylko raz dał się zaprosić na Targi Książki we Frankfurcie, których ogrom skłonił go do wyznania:
To wielki klozet zapchany papierem.
Niechciane filmy
Utwory Stanisława Lema były wielokrotnie przenoszone na ekran. Pisarz znany był z krytycznego stosunku do tych filmów. Z enerdowsko-polską produkcją "Milcząca gwiazda" z 1960 roku w reżyserii Kurta Maetziga obszedł się bezpardonowo. W jednym z wywiadów [www.lem.onet.pl] czytamy:
Dzięki Bogu nikt już o tym filmie nie pamięta. "Milcząca gwiazda" była okropną chałą, bełkotliwym socrealistycznym pasztetem. Dla mnie to bardzo smutne doświadczenie. Jedynym pożytkiem wynikającym z faktu realizacji tego knota była możliwość obejrzenia zachodniej strony Berlina. Mur dzielący Berlin na dwie części jeszcze nie istniał, zatem w przerwach pomiędzy ciągłym awanturowaniem się z reżyserem wymykałem się na stronę zachodnią.
Nie obeszło się bez zgrzytu przy pracach nad filmem "Solaris" z 1972 roku wyreżyserowanym przez Andrieja Tarkowskiego. Pisarza rozsierdził scenariusz, w którym Tarkowski rozbudował ziemski prolog, dodając Kelvinowi całą rodzinę. Rosyjskiego reżysera w ogóle nie interesowała warstwa fantastycznonaukowa; w prozie Lema dostrzegł natomiast problematykę pokrewną powieści "Zbrodnia i kara" Dostojewskiego. Pisarz dał temu wyraz choćby w wypowiedzi dla Sawielija Jamszczikowa ["»Rublow« w plenerach", "Ekran" 1965, nr 40]:
Byliśmy w tym momencie jak konie, które ciągną ten sam wóz w przeciwne strony.
Film "Szpital Przemienienia" z 1978 roku w reżyserii Edwarda Żebrowskiego obfitował, zdaniem Lema, w "elementarne nonsensy", co zawarł w kolejnym wywiadzie [dostępnym na stronie www.lem.onet.pl]:
Szpital został w filmie całkowicie zakatrupiony przez Niemców, a nawet w czasie drugiej wojny światowej dowódca jednostki niemieckiej nie mógł od tak sobie mordować, kogo popadło. Najprawdopodobniej Niemcy uśmierciliby pacjentów, ale nie lekarzy, którzy mieli pewną szansę na ocalenie. Podobnych głupstw była w filmie cała masa, a ja jestem w końcu z wykształcenia lekarzem i nie mógłbym sobie pozwolić na wypisywanie nieodpowiedzialnych medycznych kłamstw. Wszystkie te niedociągnięcia wydają mi się jednak drugorzędne dla filmu, który jest przede wszystkim bardzo śmiałą parabolą ludzkiego losu w czasach zniewolenia. Każdego zniewolenia.
W pełni Lem zaakceptował jedynie "Przekładaniec" z 1968 roku w reżyserii Andrzeja Wajdy. Sam do niego napisał scenariusz – według własnego opowiadania "Czy pan istnieje Mr Jones?" – i śledził etapy powstawania filmu.
Jako widz Lem najbardziej cenił kino artystyczne, szczególnie filmy Luisa Buñuela. Do ulubionych obrazów rozrywkowych pisarza należały filmy poświęcone postaci King Konga, seria z Jamesem Bondem, "Gwiezdne wojny" oraz serial "Star Trek". Ten ostatni krytykował jednak za lekceważenie przez scenarzystów podstawowych praw fizyki.
Uszczelka od Mrożka
Prawo jazdy zdobył na kilka miesięcy przed wybuchem wojny, ale nie miał okazji się nim nacieszyć. Podczas okupacji pracował jako mechanik samochodowy. W PRL jeździł między innymi następującymi modelami: AWZ P70, Wartburg 1000, Fiat 1800, Fiat 125p, Mercedes-Benz W126. Siostrzeniec pisarza, księgarz i wydawca Michał Zych, wspomina namiętność wuja w książce Małgorzaty I. Niemczyńskiej "Mrożek. Striptiz neurotyka" [Warszawa 2013]:
Gdy nie miał o czym rozmawiać np. z hydraulikiem, bo przecież nie o hydraulice, a i o literaturze byłoby ciężko, miał żelazny temat: samochody. Historie związane z psuciem się albo naprawianiem tychże, omawianie zalet danych modeli. Lubił się też przechwalać. W naszej rodzinie zaczęło się od słynnego i legendarnego już P-70, potem były wartburgi ze dwa, aż w końcu pojawiło się coś zupełnie niezwykłego: fiat 1800, oryginalny włoski, skrzydlak bardzo piękny. To był olbrzymi skok jakościowy.
Ku rozpaczy Lema fiat się psuł. Na szczęście we Włoszech zamieszkał już Sławomir Mrożek, u którego można było na początek zamówić potrzebną uszczelkę. Wkrótce Lem posłał przyjacielowi odpowiednią kwotę na specjalny fundusz, z którego czerpał on pieniądze na dalsze części zamienne.
Lem był kierowcą obdarzonym temperamentem. Lubił wyprzedzać i ścigać się spod świateł, zawsze z impetem wjeżdżał do garażu. Samodzielnie majsterkował przy swoich wozach, a w razie potrzeby korzystał z pomocy sąsiada mechanika.
Nieodbyte podróże
Autor "Astronautów", chętnie wysyłający swoich bohaterów na międzygwiezdne misje, sam uchodził za domatora. Mrożek usiłował go namówić na stypendium w USA. Nie skorzystał, wymawiając się niedostatkami angielszczyzny. Misji wysłania go do Sztokholmu podjął się z kolei prof. Jerzy Jarzębski, co Małgorzata I. Niemczyńska odnotowała we wspomnianej już książce.
Na kolanach go błagałem, kusząc Nagrodą Nobla, ale oczywiście nie pojechał. To samo z Ameryką, to przez nią robi się przecież karierę, szczególnie pisarz fantasta nie może bez Ameryki żyć. A Lemowi się udało nigdy tam nie pojechać, dzięki czemu zresztą Philip K. Dick mógł go oskarżać o to, że go w ogóle nie ma, a jego książki pisze grupa komunistycznych prozaików, którzy pracują dla KGB po to, by zohydzić literaturę amerykańską.
Notabene Philip K. Dick należał do niewielu pisarzy science fiction, których książki Lem akurat cenił, czemu dał wyraz w monografii "Fantastyka i futurologia" (1970). Dick swój absurdalny donos do FBI umotywował mnogością stylów pisarskich Lema i szeroką tematyką jego dzieł firmowanych nietypowym, niesłowiańskim nazwiskiem, zapewne kryptonimem jakiejś tajnej komórki. Postępowanie Dicka tłumaczy fakt, że przeżywał on w tym czasie załamanie nerwowe.
Stanisław Lem wychodził zresztą z założenia, że:
Nie ma takich bredni, w które ludzie nie byliby w stanie uwierzyć.
Słodycze
Lem uwielbiał słodycze, zwłaszcza chałwę i marcepana w czekoladzie. Nie zrezygnował z nich nawet wtedy, gdy pod koniec życia zachorował na cukrzycę. W połowie lat 80. z powodu kłopotów ze zdrowiem rzucił palenie. Syn pisarza Tomasz Lem opowiadał, że po śmierci ojca za książkowymi regałami rodzina znalazła sięgającą sufitu stertę cynfolii.