Pierwsza Oriana Fallaci nie boi się wypowiedzieć głośno tego, co uważa, nawet wówczas, gdy wie, że spotka ją za to środowiskowy ostracyzm, a poprawne politycznie gazety i telewizje przylepią jej łatkę islamofobki; tak robi po zamachach z 11 września, które ogląda z okna swojego mieszkania na Manhattanie. Pisze na gorąco tekst, który następnego dnia idzie na pierwszej stronie "Corriere della Sera", a później przedrukowany jest przez wiele światowych gazet. Nawołuje w nim Zachód do tego, by się obudził, bo, jak twierdzi, celem podbudowanego religią muzułmańską terroryzmu jest zniszczenie europejskiej cywilizacji. Pierwsza Oriana Fallaci jest twardo przekonana o swojej racji i nie pozwoli, by z racją tą ktokolwiek dyskutował.
Jest jeszcze druga Oriana. Ta rozbudza w sobie wrażliwość potrzebną do napisania fikcyjnego listu do dziecka, którego nie donosiła w swoim brzuchu. Wciela się w tym liście w postać czułą, a jednocześnie zdecydowaną, by dziecko urodzić i wychować, przekazując mu całą wiedzę o świecie, w którym będzie inaczej traktowane, jeśli będzie mężczyzną i jeśli będzie kobietą. Druga Oriana nie ukrywa przed dzieckiem, jak wielką trudność sprawia jej ciąża w pracy – dotychczas była niezależna od nikogo (także od jego ojca), teraz musi liczyć się z tym, że nie odpowiada wyłącznie za siebie. Druga Fallaci w świecie poza fikcją się zakochuje i potrafi dla tej miłości – do greckiego rewolucjonisty Alexandrosa „Alekosa” Panagoulisa – poświęcić więcej, niż by przypuszczała, bo własną wygodę i światowe życie, a nawet szacunek do samej siebie. Alekos to partner trudny, którego wielkimi zamiłowaniami – prócz Oriany – są alkohol i polityka. Druga Fallaci po śmierci ukochanego zamyka się w najmniejszym pomieszczeniu swojego 30-pokojowego pałacu pod Florencją, gdyż ów najbardziej przypomina jej rozmiarami celę, w której rewolucjonista spędził kilka lat: gdy zdaje sobie z tego faktu sprawę, odgradza ściankami także fragment apartamentu w Nowym Jorku, by i w drugim miejscu zamieszkania mieć poczucie wspólnoty losu z nieżywym już Alekosem.
Oriana Fallaci łączyła w sobie te dwie postaci i taką złożoną kobietę kreuje na scenie warszawskiego Teatru Studio Ewa Błaszczyk w "Chwili, w której umarłam" na podstawie tekstów samej autorki "Wściekłości i dumy", ułożonych w monodram przez Remigiusza Grzelę i zrealizowanych według koncepcji inscenizacyjnej Zbigniewa Brzozy.
Rozmowa ze sobą
Ten monodram zbliża się do formy szlachetniejszej i rzadko obecnej na teatralnych scenach, solilokwium. Fallaci sama napisała takie dzieło pod sam koniec życia, na emeryturze od dziennikarstwa i spraw bieżących. Był to "Wywiad z sobą samą", w którym zadeklarowała, że szczerze nie cierpi rozmów, które uczyniły ją sławną.
Żeby był dobry, wywiad musi wniknąć, wejść w duszę bohatera. A to zawsze budziło moją niechęć. Zawsze postrzegałam to jako akt przemocy, okrucieństwa.
Nie zamierzała też jednak iść drogą bohatera "Ukrytego sojusznika" Conrada, który dzięki zagubionemu na statku sobowtórowi stara się zrozumieć samego siebie. Autorka "Wściekłości i dumy" miała bowiem doskonałą samoświadomość i to rozumienie samej siebie musiała tylko publiczności wyłożyć.
O ile "Wywiad…" zawiera diagnozę ostatnich lat przed śmiercią – książka ukazała się w roku 2004, kilka miesięcy później Oriana Fallaci zmarła – o tyle spektakl Teatru Studio ma odzwierciedlać całe życie bohaterki. Remigiusz Grzela wybrał z książek autorki "Wywiadu z historią" nie fragmenty najsłynniejsze (nie zobaczymy w teatrze Studio nic związanego z rozmowami Fallaci z Lechem Wałęsą czy Henrym Kissingerem), ale te, w których najbardziej się Fallaci odsłania, lub – co bardziej prawdopodobne – udaje, że to robi. Dzięki temu zabiegowi udało mu się pokazać Fallaci nie jako jedną z dwóch kreacji: pisarki, której bali się najwybitniejsi polityczni przywódcy globu, i kobiety, która nie wstydziła się swojej czułości i troski o innych, ale jako postać spójną, w której dwie Fallaci (lub jej kreacje) się przeplatają i żadna nie może istnieć bez drugiej.
Miejsce, w którym wydobyta z ciemności jednym snopem światła Ewa Błaszczyk wygłasza swój monodram/solilokwium, sprzyja temu współistnieniu: spektakl wystawiany jest na małej scenie, a za scenografię w nim służą tylko dwa krzesła i stół. Na stole obowiązkowa popielniczka, zapalniczka i paczka papierosów; nawet kiedy u Fallaci zdiagnozowano raka, nie zerwała z uzależnieniem od nikotyny. W tle widzimy dwa pasy białego materiału, na których od czasu do czasu pojawia się ilustrujący monolog Błaszczyk/Oriana film, a które na koniec spektaklu staną się metaforą dwóch wież World Trade Center. Choć atmosfera dzięki scenografii jest intymna, w sam raz do zwierzeń, bezdyskusyjnie publiczna pozostaje Fallaci; zaczyna się to już na poziomie stroju. Ewa Błaszczyk nosi swój ogniście pomarańczowy kostium niczym mundur, który autorka "Wywiadu z władzą" zakłada na spotkanie ze światem, rodzaj zbroi, która osłania ją i od kul prawdziwych (takich, jakie trafiły Fallaci, gdy relacjonowała pacyfikację studenckich manifestacji w Meksyku w roku 1968) i tych symbolicznych. Fallaci w jej wykonaniu pozostaje publiczna nawet wtedy, kiedy opowiada o kwestiach bardzo intymnych. Widz nie ma do końca pewności, czy bohaterka faktycznie dotyka własnej prywatności, czy tylko przekazuje mu przemyślany element publicznego wizerunku.
Dlaczego Fallaci w spektaklu warszawskiego teatru Studio nie może pozwolić sobie na słabość nawet wówczas, gdy moment by ją za to usprawiedliwił, np. gdy opowiada o śmierci swojego partnera? A właściwie, dlaczego musi swoją słabość reżyserować, tworzyć jako element dopełniający jej drugi aspekt, siłę i bezkompromisowość?
Monodram Ewy Błaszczyk podsuwa na to pytanie dwie możliwe odpowiedzi, które się nie wykluczają, lecz, tak jak dwie Oriany – dopełniają. Odpowiedź pierwsza: dlatego, że jest kobietą. Spektakl warszawskiego Teatru Studio otwiera długi fragment z "Listu do nienarodzonego dziecka", w którym narratorka opowiada zarodkowi w swoim łonie o wydarzeniu z dzieciństwa. Na podwórku rodzinnego domu, w cieniu kwitnącej magnolii, ujrzała parę zakochanych, kobietę i mężczyznę. W pewnym momencie kobieta sięgnęła po kwiat – symbol pasji i zmysłowości – i omdlała. Ta historia zawiera jasne przesłanie: kobieta, która pozwala sobie na powtórzenie gestu Ewy, w którym kwiat zastępuje jabłko (przyjemność zamiast poznania), jest skazana na śmierć, ponieważ nikt nie chce, by sama sięgała po to, na co ma ochotę. To może uczynić wyłącznie wówczas, gdy jest równie silna, jak mężczyzna. Metafora magnolii pojawia się w spektaklu jeszcze raz, na zakończenie, gdy grana przez Ewę Błaszczyk Fallaci znów używa słów z "Listu do nienarodzonego dziecka", zwracając się do płodu, który w końcu poroni:
Daj mi rękę, ty mnie poprowadzisz. Jestem dumna, że wydobyłam cię z nicości. Patrz, magnolie, zerwij kwiat. Życie nie potrzebuje ani ciebie, ani mnie.
A skoro spektakl jest oglądaniem całego życia Fallaci w momencie jej śmierci, można uznać, że w istocie Błaszczyk/Fallaci słowami z przeszłości zwraca się do samej siebie z przyszłości, by poprosić o bycie przewodniczką po własnym życiu tę wersję siebie, która przezwyciężyła społeczny konwenans i udało jej się wykonywać męski zawód oraz zachować niezależność.
Fallaci znakomicie zdawała sobie sprawę z tego, że rola, jaka w kulturze przypisana jest kobiecie, wynika wyłącznie ze społecznego wymysłu. Jej biografka, Cristina De Stefano, przywołała w swojej książce szczególny moment z dzieciństwa florenckiej pisarki. Obok dwóch uwielbianych przez nią autorów maczystowskiej prozy, czyli Jacka Londona i Ernesta Hemingwaya, duży wpływ wywarł na nią ojciec, wychowujący Orianę na syna, jakiego nigdy nie miał.
Kiedy któregoś dnia na ulicy zaskoczył ich nalot, dziewczyna rozpłakała się na widok spadających bomb. Edoardo, zamiast pocieszyć córkę, uderzył ją w twarz. Miała być silna.
Powiedział przy tym, że nie wolno jej "nigdy użalać nad sobą, bo mężczyznom nie wypada". Wciągnął nastoletnią Fallaci do ruchu oporu przeciw Mussoliniemu, w którym to nadano jej pseudonim Emilia. Fallaci pisała o tym po latach:
Chowałam granaty w główkach sałaty i prowadziłam ku wolności, jadąc na małym rowerku, żołnierzy alianckich przebranych za kolejarzy.
Konwenans odbił się także na początkach pracy dziennikarskiej Oriany (ironią jest, iż zaczęła pracować w gazecie, ponieważ chciała zarobić na studia medyczne, jako że jej odprawa z wojska starczyła tylko na buty dla niej i dwóch sióstr), okresie jej życia odrobinę zapomnianym i w monodramie Ewy Błaszczyk nieporuszonym. Jako kobieta, została przydzielona nie do polityki, która interesowała ją najbardziej, ale do szołbiznesu. Do legendy przeszła już historia o tym, jak w drugiej połowie lat 50. została wysłana do Stanów, gdzie zapragnęła zrobić wywiad z Marylin Monroe: nie umówiła się na rozmowę, lecz zaczęła bywać w miejscach, w których Monroe też mogła się pojawiać, w garderobach teatralnych i knajpach. Do rozmowy finalnie nie doszło, ale pobyt ten zaowocował po pierwsze rozchwytywanymi przez czytelników felietonami obyczajowymi dla dziennika "L’Europeo", po drugie książką, w której zostały zebrane. Wydana w 1958 roku we Włoszech (w Polsce zaś dopiero w roku 2017), z miejsca stała się bestsellerem, co umożliwiło Fallaci wydostanie się z szłobiznesowej niszy i przejście do tematów, które ją naprawdę interesowały. W tym samym czasie wydała jeszcze "Penelopę na wojnie", silnie feministyczną powieść przeciwko "dyktaturze ciąży".
Kobiecość i przypisana jej kulturowo słabość to jedna z odpowiedzi. Drugą jest obecność śmierci.
Wielokrotne umieranie
"Bezlitosny mal dolent, który zabił Marię Isabel Felipę i który prędzej czy później zabije także i mnie" – tak Fallaci pisała pod koniec życia o raku w powieści "Kapelusz cały w czereśniach", swoim opus magnum. Pracowała nad nią przez kilkanaście lat, wszędzie, gdzie mogła, woziła puchnący maszynopis i ciężką maszynę do pisania marki Olivetti (nigdy nie przestawiła się na używanie komputera): powieść miała być środkowym palcem pokazanym tym wszystkim, którzy wątpili w jej literacki talent Fallaci, co zaczęło się po premierze innej powieści, "Inszallah". Wydanego pośmiertnie, w 2008 roku "Kapelusza…" nie ukończyła – 15 września 2006 roku zabił ją rak, którego zdiagnozowano u niej w roku 1992.
Jednak spektakl warszawskiego Teatru Studio nie opowiada o raku. Pokazano w nim wiele innych chwil, w których Fallaci umarła. Bohaterka Ewy Błaszczyk nie traktuje śmierci wyłącznie jako prostego momentu odejścia z tego świata, bo zdaje sobie sprawę, że można umrzeć na kilka sposobów i żaden nie musi być zatrzymaniem akcji mózgu i serca.
Można np. umrzeć politycznie: taka śmierć spotkała generała Nguyễna Ngọca Loana, "postrach Sajgonu", którego Fallaci – jak opowiada głosem Ewy Błaszczyk – spotkała dwa razy. Po raz pierwszy w 1967 roku w Wietnamie. Gdy weszła do jego biura, pieścił płatki kwiatów. Z "Wywiadu z władzą":
Bardzo kochał róże. Kochał je tak, jak Brahmsa i Chopina, których utwory co wieczór grał na fortepianie. Kochał także Paryż, Wenecję i Florencję.
Był też symbolem odpowiedzialności za wojnę w Wietnamie, głównie dzięki nagrodzonemu później Pulitzerem zdjęciu Eddie’go Adamsa. Przedstawia ono generała w momencie wykonywania wyroku na młodym oficerze Wietkongu: Adamsowi udało się uchwycić dokładnie ten moment, w którym kula z generalskiego pistoletu uderza w policzek mężczyzny, jeszcze go nie rozrywa, ale już się o niego ociera. To zdjęcie wyświetlane jest na pasach białego materiału za stołem i krzesłami w spektaklu w Teatrze Studio.
Po raz drugi Fallaci zetknęła się z Loanem w miasteczku Burke w stanie Waszyngton, gdzie pracował jako kucharz w restauracji. Spotkanie z generałem Loanem, będącym cieniem samego siebie, człowieka, który żelazną pięścią trzymał Sajgon, sprowokowało Fallaci – wówczas zmagającą się z żałobą i depresją po śmierci Alekosa – do powrotu do wywiadów z historią i z władzą, czyli samym życiem. Jak pisała:
Zrozumienie życia nie jest pocieszające, ale przeciwnie, przerażające. Oznacza utratę punktów odniesienia, które dotąd były oparciem: dobro i zło, prawda i fałsz, sprawiedliwość i niesprawiedliwość. […] kiedy zdajesz sobie sprawę, że dobro i zło są punktami widzenia, każda droga wydaje się niepewna, a każdy sąd arbitralny.
Spektakl sugeruje, że Fallaci umarła po raz pierwszy wraz ze śmiercią Alexandrosa Panagpulisa. Jak dowiadujemy się z "Podwójnego życia reporterki" Remigiusza Grzeli, książce towarzyszącej przedstawieniu, był to jeden z dwóch naprawdę istotnych romansów w jej życiu. Drugim była relacja z Francisem Pelou, pracownikiem France Press w Sajgonie, dokąd Fallaci pojechała jako korespondentka; związała się z nim, Pelou jednak nie chciał odejść od żony, toteż Fallaci wysłała jej wszystkie intymne listy, które z nią uprzednio wymienił.
Greckiego rewolucjonistę poznała w 1973 roku, odbierając rozmowę z nim koledze z redakcji mediolańskiego "L’Europeo": miała jechać na długo przygotowywany wywiad z Willym Brandtem, jednak usłyszawszy, że ktoś z gazety ma spotkać się z Grekiem, następnego dnia wylądowała nie w Bonn, ale w Atenach. Panagoulis właśnie wyszedł z więzienia, do którego trafił, gdy w 1968 roku przygotował nieudany zamach bombowy na dyktatora Papadopoulosa. Został skazany na śmierć, ale junta zdecydowała się go oszczędzić – nie z racji miłosierdzia, ale dlatego, że generałowie nie chcieli, by opozycjoniści znaleźli sobie męczennika. W spektaklu Teatru Studio grana przez Ewę Błaszczyk Fallaci przywołuje fragmenty umieszczonej później w monumentalnym "Wywiadzie z historią" rozmowy z Alekosem, który "tego dnia miał twarz dziesięciokrotnie ukrzyżowanego Chrystusa i wyglądał znacznie starzej niż na swoje 34 lata". Oriana była od Panagoulisa 10 lat starsza. One najbardziej naprowadzają widza na problematykę bliskości śmierci, która jest odwlekaniem, ciągłą prokrastynacją, sprawiającą, iż tak naprawdę i Alekos, i Fallaci umierają wiele razy.
Pierwszego dnia rano – opowiadał Fallaci Alekos – spodziewałem się, że zostanę rozstrzelany o piątej, piątej trzydzieści. Nawet grób był gotowy. Gdy zobaczyłem, że minęła szósta, szósta trzydzieści, siódma, zacząłem podejrzewać, że coś się zmieniło. […] Później, koło ósmej, do drzwi mojej celi podszedł pluton. Powiedziałem sobie "Zaczyna się", lecz ktoś wydał rozkaz i pluton się oddalił.
Nawiązawszy romans, spędzili razem osiem lat. Zamieszkali w sekretnym, pieczołowicie ochranianym domu pod Florencją, gdyż Panagoulis wciąż był łakomym celem dla zamachowców. Gdy w 1974 roku zakończyły się rządy junty czarnych pułkowników, został wybrany do greckiego parlamentu z ramienia Unii Centrum. Źle znosił funkcjonowanie pomiędzy Grecją a Włochami, zaczął za dużo pić i kilkakrotnie pobił Orianę, doprowadzając do poronienia (które – tak przynajmniej twierdziła Fallaci – nie miało nic wspólnego z tym opisanym w "Liście do nienarodzonego dziecka"). Któregoś razu, po libacji, podczas której Fallaci zwyzywał, na fałszywym paszporcie odleciał do Aten. Oriana udała się tam za nim, ale nim dotarła na miejsce, Panagoulis zginął w wypadku samochodowym. Od tego czasu Fallaci nigdy Aten nie odwiedziła: kiedy miała tam międzylądowanie – opowiada w warszawskim spektaklu głosem Ewy Błaszczyk – zmusiła obsługę samolotu, by mogła zostać na pokładzie, zamiast wychodzić do budynku lotniska.
Między pisaniem a działaniem
Chociaż w teatrze Studio widownia znajduje się niezwykle blisko sceny, grająca Fallaci Ewa Błaszczyk nie wchodzi w kontakt z publicznością. Można zaryzykować stwierdzenie, że "Chwila, w której umarłam", podobnie jak Oriana, świetnie obyłaby się bez widzów. Nie dlatego, że jej życie i praca były jak solilokwium; wręcz przeciwnie. Fallaci potrzebowała ludzi, którzy by ją czytali i podziwiali, zgadzali się z nią, ale nie potrzebowała adwersarzy, którzy weszliby z nią w polemikę. Jej praca była formą działania politycznego i potrzebowała odbiorców podatnych na jej wpływ.
Jest to o tyle ciekawe, że jako osobowość polityczna Fallaci pozbywa się bezwzględności i przekonania o własnej racji, kiedy wprost mówi o postaciach, które podziwia. Nie oznacza to jednak, że podąża za modą czy społecznym uznaniem dla danego przywódcy; w "Wywiadzie z sobą samą" opisuje swoje pierwsze spotkania z politykami, Hitlerem i Mussolinim, gdy ten pierwszy pod koniec lat 30. odwiedził Florencję. Choć tłum wiwatował na cześć wodzów jadących w odkrytym kabriolecie, Oriana stwierdziła, że Hitler przypomina urodą praczkę, Mussolini zaś, głównie ze względu na swoją tuszę – wesołego lodziarza. Podziwianych przez nią postaci jest kilka – z ojcem na czele – ale w spektaklu w teatrze Studio ważna jest szczególnie Golda Meir.
Fallaci poznała premier Izraela poznała w październiku 1972 roku w Jerozolimie. Tak głosem Ewy Błaszczyk Fallaci wygłasza opowieść poprzedzającą rozmowę z Meir z pełnego wydania "Wywiadu z historią":
Upudrowała sobie nos, tak jak robiła to moja mama, kiedy miała kogoś przyjąć. Siedząc w salonie, przed filiżanką kawy i z paczką papierosów, zdawała się przejęta tylko tym, żebym poczuła się swobodnie i żeby zminimalizować swój autorytet. Wysłałam jej moją książkę o Wietnamie i bukiet róż. Róże stały w wazonie, książkę trzymała w rękach.
Fallaci w wykonaniu Ewy Błaszczyk nie ukrywa, że jej sympatia do Goldy Meir nie ma racjonalnego umotywowania: "prawda jest taka, że Golda była przede wszystkim jedną z takich kobiet, jakich już się nie spotyka, a dopiero potem politykiem". Jako polityk Meir nie doprowadziła wszak do tego, o co Fallaci pytała ją w wywiadzie już na samym początku: zawarcia pokoju na Bliskim Wschodzie. Obejmowała we władanie kraj wyczerpany po wojnie sześciodniowej, który szybko osunął się w wojnę na wyczerpanie. Dwa lata po spotkaniu Fallaci musiała ustąpić z funkcji premiera, gdyż wojna Jom Kipur obnażyła wiele słabości w politycznej konstrukcji Izraela.
Jako polityczna dziennikarka, przeobrażająca się w polityka, klęskę poniosła także Oriana Fallaci. Ostatnia część krótkiego, bo ledwie ponadgodzinnego spektaklu w warszawskim teatrze Studio poświęcona jest temu, czemu poświęciła ostatnie lata życia. Chodzi o walkę z "Europą nienawidzącą samej siebie", by użyć określenia Josepha Ratzingera, z którym to, już jako papieżem, pisarka spotkała się na krótko przed śmiercią. Walka ta, zapoczątkowana w 2001 roku "Wściekłością i dumą", kontynuowana "Siłą rozumu", zwieńczona zaś "Wywiadem z sobą samą", była dla niej zderzeniem się z, jak to określiła, "krucjatą, tyle że na odwrót", którą muzułmanie mieli przedsięwziąć przeciwko Europie. Europa zaś miała swoją biernością i umiłowaniem politycznej poprawności chętnie wspomagać to przedsięwzięcie. W opowiadającym o tym zderzeniu finale spektaklu Ewa Błaszczyk – wcześniej operująca wieloma rejestrami: zrezygnowaniem, pewnością swego, melancholią – pozwala głosowi na silniejsze nacechowanie emocjonalne. Niepohamowana wściekłość rozbija jej pieczołowicie zbudowaną kreację na drobne kawałki i pokazuje prawdziwą Orianę.
I co? I nic, chwilę później zapada ciemność. Oriana odchodzi, a "Chwila, w której umarłam" dobiega końca. Jest to sugestia, że wizerunek Oriany był zbyt długo i zbyt pieczołowicie budowany i w sferze publicznej, i w publiczno-prywatnej, by mógł faktycznie doprowadzić do politycznej zmiany. Fallaci nie prowadziła wywiadu, lecz solilokwium – i na koniec obróciło się to w tym znakomitym spektaklu przeciwko niej.
Autor: Wojciech Engelking, grudzień 2017