Autor, zajmując się bardzo subtelną i rzetelną lekturą rękopiśmiennego libretta Jana Chęcińskiego, stawia kilka ciekawych tez: z jednej strony dowodzi (czy słusznie?, może się wypowiedzą znawcy!), że akcja "Strasznego Dworu" dzieje się w wieku XVII a nie w XVIII, jak powszechnie utrzymywano. Po drugie, podejmuje odważną decyzję o wyjęciu opery z kontekstu "romantyzmu biedermeierowskiego" i umieszcza ją w kulturowym kontekście "romantyzmu sarmackiego". Po trzecie wreszcie, porusza wątek, który umieszczony jest w tytule tekstu, mówiąc o "sarmackich korzeniach Niepodległej".
Warto się do tych kwestii odnieść, aczkolwiek jeszcze bardziej warto przyznać się na początku, że sam mam ogromny kłopot z przyjęciem wizualnej (a może szerzej: estetycznej) reprodukcji kultury szlacheckiej dokonywanej przez wiek XIX (łącznie z wieszczem Sienkiewiczem), być może dlatego właśnie, że jest ona w istocie swej "biedermeierowska"… czyli właściwie jaka? Za Kowalskim powiedziałbym, iż właśnie taka, która jak ulał pasuje do
spokojnego obywatela w szlafroku, z cygarem, wychylającego codziennie kufel piwa, od święta zaś idącego do teatru lub opery, żeby napawać się tam wielką /…/ sztuką, która potwierdzała, nie zaś podważała, wyznawany przezeń ideał domowego ciepełka, miękkiej kanapy i paciorka przed snem.
Otóż z tego właśnie powodu nie przepadam za owymi XIX-wiecznymi pseudosarmackimi oleodrukami, ale zarazem – za Kowalskim – nie mogę nie przyznać, że przecież "Straszny Dwór" biedermeierowski czyli mieszczański wcale do końca nie jest! Jakkolwiek odczuwa się tam ową biedermeierowską oleodrukowość, "kontuszowość", owe dopasowanie do horyzontów mieszczaństwa (bo opera musi nawiązywać relację z audytorium, pisze o tym pięknie Roger Scruton w swoich esejach o muzyce, wcale nie delikatnie wskazując na manierę chorobliwego uwspółcześniania inscenizacyjnego dzisiejszych klasycznych oper: ich celem jest obrażenie klasycznego, mieszczańskiego, czyli biedermeierowskiego miłośnika opery), to w warstwie ideowej przecież ta opera ma w sobie program – być może nostalgicznego, właśnie przez pryzmat biermeierowski postrzeganego odbiorcy – powrotu do wartości z kulturą szlachecką związanych. Przynajmniej o tyle, o ile ów powrót realizowany jest właśnie w ramach "romantycznego sarmatyzmu", który z kolei jest wszak jasnym (aczkolwiek nieco na nostalgii opartym) programem ideowym.
Widzę "Straszny Dwór" obok "Dworca mojego dziadka" Franciszka Dzierżykraja Morawskiego (1561) i innych dzieł tego rodzaju, pisanych "na oparach" nostalgii, ale też jednak z wyraźnie akcentowaną manifestacją aksjologiczną. Na pewno nie wyznacza jej do końca i jedynie mieszczańska perspektywa, ale także program narodowy. Program moralny. Nie chodzi wszak tylko o stroje, o nastroje czy wąsy albo urzędy. Chodzi też o tę "pogodę", która się gdzieś tam spod tego mieszczańskiego kolorytu przedziera na powierzchnię. I na nią zwraca uwagę Jacek Kowalski.
Zdaję sobie sprawę, iż nie dla wszystkich owa "mieszczańska" sarmackość była do zaakceptowania już w wieku XIX. Porównajcie Norwida, który przecież opisuje w swoich listach wizytę "szlachcica dawnej daty" u siebie w Paryżu i określa ją słowami "straszny nihilizm". I jeszcze: dla osoby usiłującej zrozumieć "dawną Polskę", zapewne za często to powtarzam, trudnymi towarzyszami w tej drodze do zrozumienia są Fredro czy Moniuszko. Z jednej strony miło, że idziemy w jednym kierunku, ale z drugiej – może jednak zupełnie inne są nasze cele, czego innego szukamy?
To trochę tak jak z XIX-wiecznymi edycjami staropolskimi: tam się coś dopisze, tu się wygładzi, tu coś przyjmie za pewnik.
A jednak… A jednak może to trudność zasadnicza naszego stosunku do dawnej Polski (a może szerzej: naszej tożsamości dzisiaj, może to nasz najważniejszy problem jako wspólnoty): polska kultura XX-wieczna oferuje nam bowiem, powiem herezję, stosunkowo płytkie historycznie imaginarium wspólnotowe, opisane przez Kowalskiego:
W sobotę 25 października 1919 roku Naczelnik Państwa Polskiego, Józef Piłsudski, zawitał do zwycięskiej Wielkopolski/…/ Na cześć dostojnego gościa odbył się tegoż dnia wieczór galowy w Teatrze Wielkim w Poznaniu...
Jak donosi korespondent ówczesny:
Orkiestra zagrała hymn: Jeszcze Polska nie zginęła! Po długiej chwili podniesiono kurtynę. Ujrzeliśmy obraz w Watykanie z "Legionu" Wyspiańskiego/…/ Nastąpił polonez As-dur Chopina… W dalszym ciągu odegrano pierwszy akt "Strasznego Dworu.
Hymn, Wyspiański, Szopen, Moniuszko.
Głębiej nie sięgamy.
Głębiej sięgnąć się nie da?