Złote żniwa to korzyści materialne, które przypadły Polakom w następstwie zagłady Żydów. Były niewielkim ułamkiem łupów, jakie zagarnęli Niemcy, ale i tak pobudziły u pewnej liczby Polaków chciwość i agresywność, skłoniły do zawłaszczania, wyłudzania i grabieży żydowskiego mienia, a także do wydawania Żydów na śmierć, a nawet do ich zabijania. Jaką skalę przybrał ten proceder? Czy były to wyłącznie kryminalne ekscesy ludzi z marginesu, potępiane przez większość, która Żydom współczuła i starała się pomóc? Czy też była to powszechna praktyka, usankcjonowana akceptowaną przez ogół normą postępowania? Pierwsza opinia niespecjalnie psuje dobre samopoczucie naszego społeczeństwa, dlatego odpowiada licznej populacji. Ale nie odpowiada prawdzie. Uważa tak większość znawców epoki, którzy jednak nie zaproponowali innej formuły, która zastąpiłaby tamtą zafałszowaną. Zrobił to
Jan Tomasz Gross, autor drugiej z przytoczonych tu opinii. Wstępnie można powiedzieć, że jedną generalizację zwalcza on inną generalizacją. Tak jak sześć tysięcy polskich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata nie stanowi alibi dla całego społeczeństwa, tak samo szmalcownicy, mordercy i hieny cmentarne nie reprezentują postawy wszystkich, ani nawet większości Polaków.
To czwarta książka tego autora o postawach Polaków wobec Holokaustu i ich stosunku do Żydów podczas wojny i tuż po niej, po Upiornej dekadzie (1998), Sąsiadach (2000) i Strachu (2008). Najnowszą, "Rzecz o tym co się działo na obrzeżach zagłady Żydów" (podtytuł Złotych żniw), napisał z Ireną Grudzińską-Gross. Oboje wykładają na amerykańskich uniwersytetach, on historię i politologię w Princeton, ona historię literatury i historię idei w Bostonie. Wcześniej opublikowali wspólnie dwa zbiory relacji i dokumentów o Polakach deportowanych w 1940 roku z kresów wschodnich II RP do azjatyckiej części ZSRR, War Through Children's Eyes (1981) i W czterdziestym nas, matko, na Sibir zesłali (1983).
W przedmowie pracę Grossów zarekomendował jako "straszną, niemniej do bólu prawdziwą i potrzebną" Jan Grabowski, profesor historii uniwersytetu w Ottawie i pracownik Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN w Warszawie. We własnych badaniach dotyka on podobnych tematów co Złote żniwa. Opublikował m.in. Ja tego Żyda znam, o warszawskich szmalcownikach, i Judenjagt, o polowaniu chłopów na Żydów ukrywających się przed Niemcami na wsi w Tarnowskiem. Faktografię do swojej książki Grossowie w dużej mierze zaczerpnęli ze źródłowych publikacji historyków związanych z wspomnianym Centrum.
Geneza Złotych żniw jest następująca. Renomowane naukowe brytyjskie wydawnictwo Oxford University Press zaproponowało Grossowi napisanie do projektowanej serii książkowej eseju na temat jednej fotografii, ważnej dla niego jako badacza. A ten wybrał zdjęcie, którym w 2008 roku "Gazeta Wyborcza" zilustrowała reportaż o hienach cmentarnych przekopujących prochy ofiar niemieckiego obozu zagłady Żydów w Treblince w poszukiwaniu kosztowności. Przedstawia ono kilkadziesiąt osób, kobiet i mężczyzn, stojących wokół ludzkich szczątków, nagich czaszek i piszczeli, ułożonych jakby specjalnie do fotografii. Większość to - sądząc po stroju - okoliczni wieśniacy, trzymają w rękach łopaty i motyki. Towarzyszy im dziesiątka milicjantów, z bronią, lecz nie w gotowości bojowej. Cywile i mundurowi nie wyglądają na wzajemnie zantagonizowanych. Może pozują do fotografii upamiętniającej porządkowanie cmentarzyska. Podpis pod zdjęciem w gazecie głosił jednak, że to "kopacze", poszukiwacze żydowskiego złota, w 1946 roku schwytani z łupem na gorącym uczynku rozkopywania grobów. Takie przypuszczenie miał sformułować posiadacz odbitki zdjęcia, udostępniając ją dziennikarzom. Jak się jednak poniewczasie okazało, nie miał bynajmniej pewności, kto, kiedy, gdzie i w jakich okolicznościach fotografię wykonał.
Proceder ograbiania cmentarzysk wokół obozów śmierci, nie tylko w Treblince, ale także w Sobiborze, Bełżcu, a nawet Oświęcimiu, trwający wiele lat po wojnie, został udokumentowany i opisany, najpierw w reportażach, a obecnie również w rozprawach historycznych. I błędnie, być może, podpisana fotografia, którą Grossowie potraktowali jako punkt wyjścia do swej narracji, nie unieważnia tego, co na podstawie własnych i cudzych badań napisali na temat życia Polaków w cieniu obozu zagłady Żydów w Treblince, czy na temat haniebnych praktyk "kopaczy", ani tym bardziej nie unieważnia całej książki (czego chcieliby przeciwnicy Grossa). Ale też recepcji, czy skuteczności perswazyjnej książki nie wzmacnia. Ujawnia niedostatek krytyki źródeł. Nie wiemy, kim są postacie utrwalone na zdjęciu. Nie wiemy nawet, czy na pewno zostało ono wykonane na cmentarzysku w Treblince. A może jednak na miejscu jakiejś innej zbrodni wojennej? Dla sportretowanych osób, jeśli ktoś z nich jeszcze żyje, i dla ich potomnych, nie jest obojętne, w której roli naprawdę wystąpili, a jaka została im przypisana; być może nie mają oni nic wspólnego z "kopaczami" i została im wyrządzona poważna krzywda. Ale Grossowie wypatrzyli ponadto na zdjęciu "obok grupy mazowieckich chłopów (...) wzgórze usypane z popiołów 800 tysięcy Żydów zagazowanych i spalonych w Treblince". Wzgórza z popiołów nie ma. Jest tylko fragmentarycznie uwidoczniona mała nierówność terenu, nie dająca się zidentyfikować. To nadinterpretacja. Potrzebna do tego, żeby następnie zadeklarować, że ten "pozornie łagodny w nastroju widoczek" domniemanego cmentarzyska w Treblince, wielokrotnie sprofanowanego i obrabowanego, "dotyczy dwóch centralnych tematów Zagłady - masowego mordu popełnionego na Żydach i towarzyszącej tej zbrodni grabieży żydowskiego mienia".
Grossowie zastosowali w Złotych żniwach metodę "gęstego opisu". Pozwala ona, wyjaśnili, pokonać trudność, którą historykowi stwarza szczupłość i fragmentaryczność źródeł pochodzących od Żydów, przedstawiających ich punkt widzenia na krańcowo niebezpieczną sytuację, w jakiej się znajdowali. Jest to metoda szukania podobieństw w okruchach żydowskich wspomnień i sklejania ich w syntetyczny opis. Ale łatwo przy tej metodzie ulec pokusie uogólniania pojedynczej sytuacji, jednostkowego zdarzenia. W przypadku fotografii "gęsty opis" zawiódł. Scena, którą ona przedstawia, ma związek lub nie ma związku z rabowaniem cmentarzyska w Treblince. Albo przedstawia hieny cmentarne i ich pogromców, albo ludzi, którzy porządkują miejsce, na którym doszło do przestępczej profanacji i dewastacji mogił, a może jeszcze coś zupełnie innego.
Ale poszukiwanie złota wśród prochów ofiar obozów śmierci to już ostatni etap procesu "przewłaszczania" mienia pożydowskiego. Moralnie obrzydliwy, choć trudno nie zauważyć, że mniej zbrodniczy niż mordowanie lub wydawanie Żydów na pewną śmierć. Grossowie skupili się głównie na trzecim etapie zagłady, po odtransportowaniu przez Niemców mieszkańców gett do obozów zagłady. Los tych, którzy nie zostali wykryci lub uciekli, zależał wówczas prawie wyłącznie od Polaków: czy udzielili im schronienia, a przynajmniej nie przeszkadzali w ukryciu. I według Grossów, chciwość była powodem, że pomocy udzielono tak nielicznym; do uratowania (albo do obrabowania, jak wynika ze Złotych żniw) było ćwierć miliona Żydów. Przy czym chodziło nie tylko o rzeczy, które uciekinierzy mieli ze sobą: ubrania, pieniądze, kosztowności. Także o mienie oddane wcześniej na przechowanie. Jak również o pożydowskie domy, sklepy, warsztaty i miejsca pracy. O zapełnienie pustych miejsc, które zajmowały wcześniej trzy miliony Żydów. Według Grossów, każdy Żyd, który by przeżył wojnę, zagrażałby "przewłaszczeniu", które się dokonało. W interesie nowych właścicieli było, żeby wszyscy zginęli.
Złote żniwa opisują między innymi polowania na Żydów na kieleckiej wsi. Odbywały się one jawnie i publicznie. Uczestnictwo w nich było masowe, a wśród uczestników łowów byli ludzie ze wszystkich warstw społecznych, często także zorganizowane struktury: podziemie zbrojne w pełnym przekroju, samorząd wiejski, strażnicy i strażacy. W tym przypadku od liczby ofiar ważniejsza jest, zaznaczają Grossowie, liczba "myśliwych". Szczegółowo opisują też obławę w Gniewczynie Trynieckiej na Podkarpaciu. Schwytanych Żydów umieszczono w prowizorycznym więzieniu albo obozie koncentracyjnym. Poddano ich śledztwu, torturom, gwałtom, obrabowano i wydano na śmierć władzom okupacyjnym.
Nieprawdą jest, twierdzą autorzy książki, że od chwili, w której Hitler rozkazał wymordować wszystkich Żydów, nic już nie można było na to poradzić. Od tego, co wielu ludzi robiło (a nawet lepiej, gdyby nic nie robiło), zależał los dziesiątków tysięcy. Jedyna droga do ocalenia wiodła poprzez zetknięcie z Polakami, z miejscową ludnością. Grossowie do zdania Władysława Bartoszewskiego, że żeby ocalić jednego Żyda potrzebna była współpraca wielu Polaków, dodają swoje. Żeby zabić jednego Żyda, trzeba było współdziałania wielu osób.
Na polskiej wsi Żydzi stali się zwierzyną łowną. Nie byli już nosicielami człowieczeństwa. Byli depozytariuszami mienia, do którego każdy mógł rościć sobie pretensje. Powstał nawet, uważają autorzy, uzgodniony przez społeczeństwo system redystrybucji pożydowskich dóbr. I norma, uprawniająca do ich zdobywania. Rabowanie i zabijanie Żydów stało się, zwłaszcza na wsi polskiej, powszechną praktyką.
Historycy (wyjąwszy tych o wyjątkowo złej woli) nie kwestionują przykładów, omówionych w Złotych żniwach. Krytycy, nawet przychylni Grossom, nie zgadzają się z ich generalizacjami. Na przykład Barbara Engelking-Boni, kierująca Centrum Badań nad Zagładą Żydów, zamiast o "powszechnej", woli mówić o "powszedniej" praktyce. Są w książce fragmenty słabo udokumentowane, jak filipika przeciwko domniemanej postawie duchowieństwa rzymskokatolickiego, odwołująca się do przypadkowo wybranych źródeł (inna sprawa, że nie można skonfrontować ich np. z archiwami kościelnymi, do których historycy wciąż nie mają dostępu). Nieprzekonująco wypadła próba zrewidowania poglądu, że w Polsce za przechowywanie Żydów Niemcy bezwarunkowo karali śmiercią. Ustalanie przez Grossów liczby Żydów zamordowanych przez Polaków podczas trzeciej fazy Holokaustu odbywało się na oczach publiczności, podczas redagowania książki w wydawnictwie, sposobem niemającym nic wspólnego z metodą naukową. Wątpliwości te nie unieważniają jednak głównego pytania Złotych żniw: o materialne i społeczne skutki zagłady Żydów.
Autor: Andrzej Kaczyński, marzec 2011