Powtarza pan, że Żydów odróżnia przede wszystkim doświadczenie historyczne.
Brak rodzin, utrata historii, cień Zagłady, krewni za granicą, doświadczenie katastrofy. Poczucie, że ocalała tylko garstka, toteż kultura i tożsamość żydowska niejako wiszą w powietrzu. Żeby było jasne, nie idzie o konkurowanie w cierpieniu, porównywanie martyrologii. Ból zawsze będzie niepoliczalny. Powiedzmy więc oględnie, że idzie o inny rodzaj doświadczenia niż polskie. Etniczny Polak ma statystycznie znacznie więcej żyjących członków rodziny niż ocalały z Zagłady Żyd, który tu został. Takie doświadczenie egzystencjalne wiele zmienia. Wydaje mi się, że właśnie tym się różnimy – poczuciem bycia niedużą grupą, bardzo doświadczoną przez historię.
Nazwał pan kiedyś Polskę "pożydowską pustynią".
Mam bardzo silne poczucie erozji, ubywania ludzi, zwłaszcza starszego pokolenia, obyczajów, języka, a nawet pojedynczych związków frazeologicznych. To fakt, że gminy żydowskie w Polsce mają raczej tendencję schyłkową, ubywa a nie przybywa w nich ludzi. I kultura jidysz też ma już raczej tendencję schyłkową, mimo różnych prób jej ożywiania.
Polska wyszła po wojnie jako kraj w dużej mierze jednolity etnicznie, co było marzeniem endeków – w granicach piastowskich, bez żydowskiego drobnomieszczaństwa, bez sztetla, bez Kresów. Z kolejnymi dekadami na skutek dalszych fal emigracji żydowskich, niemieckich czy mazurskich Polska właściwie stała się krajem jednolitym kulturowo, choć oczywiście różni się regionami choćby pod względem obyczajów. I mam wrażenie, że władza, choć lubi powoływać się na dziedzictwo dawnej Rzeczpospolitej, afirmuje tę narodową jednolitość.
A czy globalizacja kultury tego dziś nie przyspiesza? W większości chcemy być tacy, jak ludzie z zachodniej reklamy – podobnie wyglądać, mówić, nosić się. Za granicą nie chcemy, żeby ludzie od razu poznawali, że jesteśmy z Europy Środkowo-Wschodniej.
To jeszcze inne zjawisko. Ja natomiast widzę, że różnorodna i wieloraka tożsamość przestały być traktowane jako zaleta i są teraz traktowane jako obciążenie. Powrót do jednolitości narodowej, etnicznej i kulturowej jest bardzo silny i postrzegany jako zaleta. Skądinąd, przekonanie, że w Polsce wszyscy są Polakami, są tacy sami i to dobrze, pochodzi z gierkowskiej dekady PRL. Wówczas Polska stała się w zasadzie jednolita, wyjeżdżali ostatni Niemcy, ostatni Żydzi. Temat żydowski, także Zagłada, stał się w zasadzie nieobecny. Tę jednolitość, niezależnie od siebie, chwalili politycy tak różni, jak I sekretarz PZPR Edward Gierek i kardynał Stefan Wyszyński.
Takie przedsięwzięcia jak "Midrasz" były prywatną i środowiskową próbą podtrzymywania pewnej tożsamości i kultury na jeszcze jedno pokolenie. Ale było to też działanie, tak myślę, na rzecz rozszczelnienia tej jednolitości. Chodziło o to, żeby pokazać, że Polska nie jest jednolita, domknięta w narodowej, etnicznej immanencji, że tu jesteśmy, a nasza obecność, nasze trzy grosze dorzucone do różnorodności mają sens. Czy nam się udało? Nie wiem.