To jak się czujesz w dzisiejszej Warszawie? Dużo piszesz o niej w ”Mikrotykach”, w „Nieradości” trochę mniej, ale też się pojawia. Czy nadal jest to „twoje” miasto?
Mam taką piosenkę, w której wyznaję miłość Warszawie, ale tam jest takie zdanie, że to miasto już nie jest moje. Moje miasto to jest Warszawa lat 90. Warszawa strasznie się zmienia. W niektórych sprawach się zmienia na lepsze oczywiście, ale też w Warszawie rządzą deweloperzy, a nie władze miasta. Zła architektura w większości wypiera dobrą, nie ma w ogóle myślenia o tradycji – fajnie jak knajpa jest w jednym miejscu przez siedemdziesiąt lat i nie trzeba zmieniać co roku nazwy i wystroju. Takie rzeczy, o których w Paryżu się pamięta, a w Warszawie się nie pamięta. To wszystko mnie denerwuje, ale ciągle to jest moje miasto. Ja się tu urodziłem, wychowałem, tu planuję umrzeć. Nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej. To jest rodzaj małżeństwa. Jest tam miłość, jest szacunek, ale też codzienne bolączki, nerwy, wkurwienie czasem. Warszawa, jak to ktoś ładnie powiedział, to jest trudne miasto do kochania. Więc jeśli już je pokochasz, to wykonasz naprawdę dużą pracę i niełatwo będzie się odkochać. W dodatku, co będzie czytelne dla mieszkańców Petersburga czy Wołgogradu, to jest miasto, które przeżyło swoją śmierć. I ja to czuję. To nie polega na tym, że kiedy spaceruję po Warszawie, to ciągle o tym myślę, bo bym zwariował, natomiast jak się idzie po Warszawie, to właściwie co dziesięć kroków jest tabliczka z powstania albo z 1939 roku albo tabliczka związana z powstaniem w getcie. Nawet tu, gdzie siedzimy – pod nami jest cmentarz (naszą rozmowę prowadziliśmy na placu Zbawiciela – przyp.red.). I to wymusza taki specyficzny stosunek do miasta. Myślę, że inaczej się myśli o takim mieście, a inaczej o mieście, które nie przeżyło czegoś takiego. Nawet o Moskwie. Moskwa ostatni raz się spaliła w 1812 roku.
Czy jest coś, co cię nadal łączy z rosyjską stolicą?
To jest miasto, do którego się tęskni, chociaż dawno tam nie byłem i przyjaciele mi mówią, że już tej Moskwy, którą ja pamiętam, nie ma. Ostatni raz byłem w Moskwie na początku lat 2000. Mam swoje wspomnienia, mam swoje miejsca w Kitaj-Gorodzie, które sobie odwiedzam czasem wieczorami, kiedy zasypiam. Mam takie skryte marzenie - bardzo bym chciał, żeby któraś z moich książek wyszła po rosyjsku. Wiem, że to nie jest proste, bo tłumaczeń w obie strony z różnych powodów jest wciąż mało, a na pewno trudno wydać książkę z opowiadaniami.
Właśnie - pierwsza trudność, z którą się spotka twój przyszły tłumacz, to tytuły twoich książek. Co oznaczają?
„Mikrotyki” to dobry tytuł, bo wszyscy sobie go zapamiętali. Dla mnie źródłosłów jest prosty. Mikro, czyli małe, i tyki, czyli dotknięcia. Bo naprawdę ta książka składa się z dotknięć: historii, rzeczywistości. Bardzo często tam są niedopowiedziane puenty, historie, które czytelnik musi sobie domyślić - ja się jednak mocno zdaję na inteligencję czytelnika. Z drugiej strony, miałem nadzieję, jest drugie znaczenie tego dotknięcia, tego tyku, że to kogoś dotknie, wzruszy. Wzruszy to jest ciekawe słowo. Ono zostało troszkę przesunięte do ckliwych rejestrów - że wzruszenie to jest płacz na komedii romantycznej. Nie o to chodzi. Wzruszenie to jest poruszenie duszy. Ono może być bardzo różne. Znowu górnolotnie, wychodzi ze mnie ta rosyjska krew.
A ”Nieradość”? Mamy powiedzenie „starość nie radość”. Ponieważ bohaterami i narratorami w tej książce w większości są ludzie starzy, a nawet jeśli nie całkiem starzy, to chorzy, więc to się gdzieś w tym powiedzeniu mieści. Chciałbym, żeby każdy tytuł miał parę znaczeń. Więc dla mnie ta nieradość to też taki stan. Nie jesteś zrozpaczony, ale nie jesteś też radosny, szczęśliwy. To jest stan najczęstszy tak naprawdę. I tacy są moi bohaterowie. Oni wspominają, przejmują się, ale też, najprościej mówiąc, żyją. Nie są to postaci z pierwszych stron gazet, jacyś wielcy myśliciele czy mistycy – nie. Są to ludzie żyjący tak zwanym małym życiem. I ta nieradość to jest stan, w którym oni się utrzymują. W którym my się wszyscy utrzymujemy.
Twój podmiot liryczny – ile ma z ciebie? A może to kolaż z zasłyszanych rozmów, posklejany z cech charakteru różnych ludzi?
To nie są memuary czy reportaże. To jest proza, więc oczywiście wszyscy ci narratorzy i narratorki to nie jestem ja, choć zdarzają się narratorzy mniej lub bardziej podobni do mnie. W ”Mikrotykach” było ich więcej, w ”Nieradości” jest ich mniej, bo potrzebowałem narratorów starszych. Trudno, żebym to był ja, kiedy ten narrator opowiada o latach 50. gdzieś w Małopolsce.
Albo jak jest kobietą.
Tak. Ja sobie zadałem zadanie pisarskie, żeby właśnie napisać z punktu widzenia siedemdziesięcioletniej kobiety. Oczywiście to ciągle jest gra. Jest w ”Nieradości” takie opowiadanie ”Co się robi, gdy się zostało pisarzem” i ktoś mógłby odebrać to jako bezpośrednią relację z tygodnia mojego życia. Tak, byłem na podobnym wyjeździe, byłem w podobnych miejscach, natomiast to jest proza, ja nie piszę reportaży. Oczywiście korzystam z zasłyszanych rzeczy. Zazwyczaj kiedy buduję narratorkę czy narratora, to przede wszystkim szukam języka – jak on mówi, jak opowiada. W rosyjskim jest piękna tradycja skazu. Ja właściwie piszę skazem, tylko niekoniecznie on jest ludowy tak jak na początku był u Leskowa. Jak już znajdę język, wiem jak bohater mówi, co oczywiście wpływa też na to, jak myśli, to on mi się zaczyna w głowie oblekać ciałem i doświadczeniem. I wtedy tak naprawdę powstaje opowiadanie. Najważniejsze jest wymyślenie języka. W ogóle język jest najważniejszy.