Już cytowałem kiedyś te słowa: czytelniku - napisz sobie sam. Dziś dr Timothy Leary, gdyby żył, musiałby dopowiedzieć: sam sobie zrób książkę. Opracuj ją, znajdź odpowiednią czcionkę, formę graficzną, barwy farby drukarskiej i gatunki papieru. Dziś jest to już całkiem realne i wielu nawet tak robi, choć to jeszcze nie czyni ich sztukmistrzami edytorstwa. Do tego potrzebna jest krzyna smaku i moc determinacji. A jednak się zdarza.
Zygmunt Januszewski jest rysownikiem dobrze znanym czytelnikom zarówno prasy codziennej, jak i szacownych periodyków. Tematem wręcz obsesyjnym jego rysunków jest książka, pismo, pisanie. Nie muszę więc tutaj charakteryzować jego graficznego idiomu, dającego się łatwo odróżnić dzięki intelektualnym podtekstom. Że jednak grafika prasowa ani ilustratorstwo nie są jego jedynym polem operacyjnym, wiem skądinąd, więc nie była dla mnie zbyt wielkim zaskoczeniem ta książka (księga?, album?, traktat słowno-obrazowy?), o której można rzec, że jest jego bezwzględnie autorskim dziełem. I choć znalazłem w niej również ślady tych subtelnie figlarnych rysunków, którymi najsilniej się utrwalił w publicznej świadomości, to jednak zostały przesunięte na dalszy plan. Na pierwszym znalazł się artysta-grafik, poeta, filozof, bibliofil, poszukiwacz nowych zastosowań książkowego przekazu.
Pisząc o "bezwzględnie autorskim dziele", miałem na myśli to, że chociaż autor powierzał swoje dzieło wielu konsultantom, koordynatorom i mistrzom edytorskiego rzemiosła, to przypuszczam, że nawet sam zaprojektował papiery, na których wydrukowano książkę o tytule Versgraphik / Wierszografia, pod szyldem wydawnictwa "Verlag pro libris". Już sam ten tytuł zdradza, że książka składa się zarówno ze słowa literackiego, jak i pozostającego wobec niego w zagadkowej proporcji języka wizualnych znaków i obrazów. Jej literacką zawartość stanowią wiersze Zygmunta Januszewskiego, pisane przez okres minionych dwudziestu pięciu lat, w podwójnej wersji językowej - polskiej i niemieckiej. Chodzi przy tym nie tyle o udane przekłady, ile o podwójny proces pisania tego samego, za każdym razem w tym drugim języku. Oprócz tego, na wstępie można przeczytać serdeczne wprowadzenie profesora Witolda Skulicza, aby po udanej wędrówce przez osiemdziesiąt stron formatu A4 dotrzeć do posłowia Doroty Folgi-Januszewskiej.
Przeto, na pierwszy i powierzchowny rzut oka, można odnieść wrażenie, że tekstu w tej książce jest więcej. Tym bardziej że i w barwnych akwafortach, już może należących bardziej do malarstwa niż artystycznej grafiki, także wiele miejsca zajmuje pismo. W przeróżnych postaciach - od odręcznej kursywy, drukowanych Buchstäbe, zapomnianych hieroglifów, po trudne do zidentyfikowania symbole, znaki i zastanawiające bazgroły. Grafiki te w przeszłości bliższej i dalszej były eksponowane na licznych wystawach, w Polsce i za granicą. Sam pamiętam ich obszerny wybór pokazany jakieś trzy lata temu w warszawskiej galerii
TEST. Jeszcze wtedy nie mógłbym pomyśleć, że to tylko materiał na projekt większego formatu, który dziś jako książka (czy album raczej) właśnie leży przede mną. Ale to wrażenie jest tylko złudzeniem, bo w książce Januszewskiego słowa także stają się obrazem, szczególnie, gdy artysta nieco naruszy rygor konwencjonalnej typografii i z czcionki konstruuje nie tylko sens słów, lecz także pozasemantyczne struktury. Wówczas elementy strony układają się w wizualny porządek i zaczynają znaczyć wiele więcej niż to co znamy ze zwykłej produkcji wydawniczej.
Dlatego Versgraphik / Wierszografię należy przyjąć nie tylko jako fakt wydawniczo-księgarski. Może kiedyś, w czasach, gdy drukarstwo było odmianą miłości, istniały księgarnie (raczej salony księgarskie), gdzie tę i podobne książki można byłoby nabywać, ale dzisiaj... Dlatego ewentualnie zainteresowanym tym edytorskim wydarzeniem muszę ułatwić zadanie, sugerując kontakt internetowy ze stroną
www.prolibris.pl. Oczywiście, bez tej ostatniej kropki. Trudno. Żyjemy w czasach, gdy wszystko - dobre czy złe, obojętnie - ostatecznie trafia do ogólnoświatowej sieci. World Wide Web.
Więc muszę stwierdzić, że książka ta jest swoistym wydarzeniem artystycznym, szczególnie wartościowym na tle zjawiska, które od jakiegoś już czasu funkcjonuje pod mylącą nazwą "książki artystycznej". W tej bowiem dziedzinie pomysłowość i piękno (jeśli się trafiają) zbyt często tak wyprzedzają sens książki jako treściowego przekazu, jako przedmiotu, który chce i powinien być odczytany, że długo, czasem bezskutecznie, trzeba go poszukiwać. Wierszografia odwrotnie, wciąga na dłużej i czytać ją trzeba - jak tego doświadczam - uważnie i ostrożnie. W swojej złożoności, obiecując wzrokowi i umysłowi szeroki oddech, podstępnie wciąga w przestrzenie melancholijne i filozoficznie niełatwe. Że tego rodzaju przedsięwzięcie może liczyć na rezonans i publiczne uznanie, świadczy przyznana jej nagroda na
Festiwalu Sztuki Książki CZAS w Łodzi w roku 2006.
Wchodząc na piękne stronnice Wierszografii, trafia się na rozmaite pytania, odsyłające nas do rzadko dziś podnoszonych zagadnień piękna i egzystencji. I dzieje się to w sposób nie pozwalający wyminąć ich, obejść, uciec przed nimi na niwę zwykłości, gdzie wszystko jest tak nieznośnie proste. "Wierszografia jest procesem" - pisze Dorota Folga we wspomnianym posłowiu. I dalej: "[...] jest metodą twórczości, eksperymentem, badaniem możliwości... wypowiedzią artysty, który nie ogłasza, lecz pyta".
Zdecydowanie jest to książka przeznaczona do cierpliwej kontemplacji. I nie mam złudzeń - nie będzie się jej nosiło pod pachą ani w kieszeni. Nie będzie się jej czytało w podróży ani na przystankach. Będzie się ją otwierać tylko przy specjalnych okazjach, we właściwej chwili i w stosownym miejscu. Uważnie. Ostrożnie. Krok za krokiem. W każdym razie nie będzie przedmiotem rychłej ani powszechnej lektury. Ale czy przecież nie o to autorowi, czyli jej twórcy, chodziło?