"W żadnym razie nie chcę mówić o sobie, tylko podglądać wiek, zgiełk kiełkowania czasu", napisał rosyjski poeta Osip Mandelsztam w jednej ze swych najpiękniejszych książek prozą, "Zgiełk czasu". Zgiełk ciągle żywy, rozedrgany i przeszyty tysiącem obrazów oraz myśli wiecznie się na siebie nakładających niczym przeogromny palimpsest, nieustannie przemawiający w dokładnie każdym zakamarku historii Ludzkości. Historii, którą poeci i artyści słyszą i "podglądają" lepiej niż ktokolwiek inny.
W 1958 roku, dzięki cudownie otrzymanemu pozwoleniu na podróż, od dawna upragnionemu, Zbigniew Herbert rozpoczął wyprawę, potężną pielgrzymkę, z północy na południe, przemierzając Europę. Znakomity znawca języka i kultury francuskiej, oddany admirator swej drugiej ojczyzny duchowej, którą była dla niego Italia, polski poeta podążył majestatycznym śladem "voyage éclaire", którą w pamiętnikach, niezastąpionych i nieśmiertelnych listach i dziełach naszego wspólnego europejskiego dziedzictwa kulturowego opisali wielcy autorzy, poczynając od Goethego, Stendhala i Chateaubrianda, aż do naszych czasów (po Herbercie) wspaniali podróżnicy, tacy jak Claudio Magris czy W.G. Sebald.
Pisarze dzięki którym, bez względu na epokę, budowano określoną "świadomość europejską". W każdym przypadku był to podróżnik wykształcony, humanista, który ruszał w drogę i dawał świadectwo, jednocześnie sam nasiąkał pozostałościami, odradzał się i przy każdym kroku rozpoznawał siebie we wspólnej przeszłości. Bo bardziej było to opisanie "ruchu myśli" i wiedzy puszczonej w ruch, "rozpoznawanie siebie" w pewnych regionach, postaciach historycznych, dziełach sztuki, przemianach i istotnych chwilach, niż odkrywanie i poznawanie nieznanych światów. Jak napisał Chateubriand w prologu do swojego "Opisu podróży z Paryża do Jerozolimy":
W dziele rodzaju tego "Opisu", często musiałem przechodzić od refleksji najpoważniejszych do opowieści rodzinnych; czasem oddawałem się śnieniu o greckich ruinach, kiedy indziej powracałem do strapień podróżnika; tymczasem, mój styl nieodmiennie podążał za myślami i moim losem.
W przypadku poety, myśliciela i wielkiego intelektualisty, jakim był Zbigniew Herbert, Francja zapełniająca strony jego mistrzowskiej i niemożliwej do zakwalifikowania książki, jaką jest "Barbarzyńca w ogrodzie", jest Francją znaną mu jak własna kieszeń od strony literackiej i historycznej; analizuje i smakuje ją, często zbaczając na ścieżki poboczne, nieuczęszczane. Zna ją tak dobrze, że pozwala sobie żądać odpowiedzi, podburzać, przemierzając nowe drogi nie uczęszczane jeszcze przez swoich rodaków:
Nie wiem, dlaczego Polacy, naród przecież ruchliwy, a już przez historię nieco przesadnie zachęcany do dyslokacji, przyjeżdżając do Paryża, wpada w swego rodzaju drętwą kontemplację. Miasto oczywiście piękne, ale rację mają chyba ci, którzy mówią, że prawdziwa Francja przenosi się coraz bardziej poza jego bramy.
Jego podróże po europejskim kontynencie ostatecznie znalazły miejsce w pokaźnych tomach, jedynych w swoim rodzaju. Tomy prozą przyjmują aurę i wielkość klasyków. Tych cytowanych klasyków z wieku XIX i części XVIII, ale także klasyków nowoczesności, praktycznie bez wyraźnego porównania. Znalazł się pośród nich cykl cytowanych esejów, poświęconych Francji i Włochom ("Barbarzyńca w ogrodzie"), "Martwa natura z wędzidłem" (poświęcona Holandii) i nie mniej niesamowity "Labirynt nad morzem" (z helleńską starożytnością, ojczyzną mitów i kołyską naszej cywilizacji w charakterze wspaniałego tła). Do nich należałoby dodać fascynującą "mitologię osobistą" "Króla mrówek", odbrązowioną i obdarzoną melodyjnym i prostym liryzmem.
W swoich podróżach po niektórych miejscach i pozostałościach kultury europejskiego południa zebranych w "Barbarzyńcy w ogrodzie" sam Herbert określił swoją "metodę" w sposób konkretny i jasny:
Czym jest ta książka w moim pojęciu? Zbiorem szkiców. Sprawozdaniem z podróży. Pierwsza podróż realna po miastach, muzeach i ruinach. Druga – poprzez książki dotyczące widzianych miejsc Te dwa widzenia, czy dwie metody, przeplatają się ze sobą.
Świetlista galeria luster, rozpościerających się raz za razem, podających sobie ręce w różnych miejscach i z różnych powodów, podróż wiedzy i wysublimowanej sztuki widzenia i przeżywania na nowo w naszych oczach przeszłości, w której towarzyszymy wielkiemu poecie, którym jest Herbert, przechodzi przez labirynt ścieżek doskonale splątanych, rozwidlających się i odnajdujących "w otchłani Historii". Ścieżkach przeskakujących z miasta do miasta, od gotyckiego zabytku czy fresku z Quattrocento. Albo przeżywając uparcie i ze wzruszeniem chwilę wściekłej burzy, która nagle powala drzewo, odsłaniając szczelinę, która "pobudziła młodzieńczą wyobraźnię" jakichś dzieciaków z Lascaux we wrześniu 1940 roku. W chwili, kiedy Francja "padła i bitwa powietrzna nad Wielką Brytanią dochodzi do szczytu". W swojej książce Herbert nieustannie podsuwa nam takie szczeliny, pęknięcia, przez które możemy zajrzeć do środka; sprawia, że wrota i ukryte jaskinie, jeszcze niedostrzeżone przez czytelnika, niespodziewanie się otwierają, pozwalając nam wejrzeć do środka i odczuwać "nieopisaną radość" jak te dzieciaki, gdy trwała wojna światowa, i dojrzeć najprzeróżniejsze fakty i szczyty artyzmu. Natychmiast (jak opowiedziały zaraz potem te same francuskie dzieci) puściły się w tany, w "dziki taniec wojenny", jednocześnie przyglądając się naskalnym malunkom, które ziemia skrywała przez dwadzieścia tysięcy lat.
Zbigniew Herbert pomaga nam odszyfrować to, co niewidzialne, to, czego ciągle nie widać, bowiem skrywają to pod sobą nagromadzone przez czas warstwy skalne i osady mylących kamieni, barw i niedokładnego postrzegania. Pomaga nam wejść w ciszę, w której spoczywają miasta i ruiny, jak mówił Italo Calvino w swojej książce "Niewidzialne miasta":
Miasto nie opowiada swojej przeszłości, zawiera ją w liniach na dłoni, zapisaną na narożnikach ulic, na okiennych kratach.
Smak, "metoda" Herberta zawsze skłania się do tych nieufnych spojrzeń, skrywanych, potajemnych, niebezpośrednich "unikających łatwego psychologizmu"; tych elementów wyniesionych na scenę zarówno w malarstwie, jak w architekturze czy dziełach literackich i wierszach, niepozwalających, aby wszystko szybko się skończyło, aby zamknęło się w sobie samym, milcząc i nie rozmawiając poprzez czas, pozostawiając po swoim przejściu jedynie "teatr gestów i min", jak pisze Herbert w jednym z najpiękniejszych esejów z tego tomu, temu poświęconemu Piero della Francesca, o którym "nic albo prawie nic nie wiemy o jego życiu". Zachwyciłoby to Prousta w "Przeciwko Sainte-Beuve'owi", kiedy mówił: "Człowiek żyjący w jednym ciele z wielkim geniuszem, mało ma z nim wspólnego". Tak zaczyna Herbert swój krótki esej o Piero della Francesca:
Tedy mówią przyjaciele: no, dobrze, byłeś tam, widziałeś dużo, podobał ci się i Duccio, i kolumny doryckie, witraże w Chartres i byki w Lascaux, ale powiedz, co wybrałeś dla siebie, jaki jest twój malarz którego nie oddałbyś za żadnego innego? (…) Więc, zastanawiam się i odpowiadam: Piero della Francesca.
Niewielu pisarzy XX wieku, jak to było w przypadku Zbigniewa Herberta, zdołało skupić pasję, miłość, wiedzę i to nigdy niezdefiniowane uczucie, które wielu z nas z entuzjazmem i gorączką nazywa "europejskim patriotyzmem". Patriotyzmem, jak wszyscy wiemy, dodatkowym i jednocześnie nierozwiązywalnie złączonym z każdą kulturą i odmiennym procesem historycznym i społecznym, z artystami, dziełami, śladami pozostawionymi na zawsze dla potomności w każdym kraju.
W odróżnieniu od innych autorów, bardziej obecnych w akademickich podręcznikach oraz wylewnych "przypisach", Herbert przesącza się i rozkosznie współżyje z dziełami sztuki ("mój dawny dar postrzegania świata oczyma malarza, którego obrazy właśnie mnie zachwyciły", mówił Goethe w swojej "Podróży włoskiej"). Herbert emocjonuje się, interesuje się, zastanawia i dogłębnie studiuje każdy obraz, fortecę i zabytek, jednocześnie prowadząc dialog z licznymi błyskotliwymi rozmówcami, z dziełami i autorami, z krytykami i historykami, czasem nawet dyskutuje i wypowiada różne opinie (jak czyni w przypadku Berensona, który nie cenił wystarczająco jego ukochanego Duccia) albo z uczonymi, którzy podają sobie z nim ręce, wyjaśniając tę samą przeszłość. Ofiarowuje swoim czytelnikom prezent pisarstwa naprawdę cudownego, czarującego, hipnotycznego, który zachwyca na zawsze. Pisarstwa precyzyjnego, płynnego, czytelnego, wolnego od wodolejstwa, które cudownie łączy – co wcale nie jest powszechne – erudycję i lekkość, bliskość i przystępność oraz ironię z opiniami stanowczymi i bardzo mało pokornymi. Pisarstwo, któremu towarzyszy stały ślad, uparty i delikatny, obrazów okraszanych bezustannie olśniewającą poezją. Obrazy na każdym kroku roszone drobnym deszczykiem barw, piękna i wyczucia plastycznego. Pisarstwa płynącego lekko, zwiewnie, ponad kapitelami i białymi katedrami gotyckich katedr.
Mieszanina eseju i poezji w ruchu; pasja odkrywania i mistrzostwo ekspozycji; podróż światła na sposób klasyczny, zręczna kronika i niezmiernie zachwycająca w sposobie i smaku forma postrzegania swoich współczesnych Zbigniewa Herberta sprawiają, że żyjemy w tych obrazach, anegdotach i historycznych przemianach. Poprzez miasta, czy to francuskie, czy włoskie, jak Arles, Lascaux, Siena, Orvieto, Perugia, Chartres ("tutaj mój los amatora gotyku został przypieczętowany") albo w tej olśniewającej Langwedocji, wraz z Lombardią i Bułgarią "jednym z krajów Europy najbardziej dotkniętych herezją Katarów". Bowiem była taka epoka, w której langwedocka Tuluza była trzecim miastem Europy, jedynie za Rzymem i Wenecją. Chwile i miejsca naszego kontynentu, które przenoszą nas do czasów innych, odmiennych renesansów ("to tu, a nie we Włoszech biło jego źródło"). Chwile bardzo cenne i wymowne, dla kogoś, kto potrafi je dojrzeć, co Herbert dogłębnie okazuje, okraszając je niesłychaną liczbą szczegółów i detali. Chwile jedyne, zaledwie chwile pochwycone w locie pośród ogromu Czasu i wieków, które Zbigniew Herbert dla nas odratowuje, skrupulatnie je rozbierając, w rozdziałach wspaniałych i niezapomnianych jak „O albigensach, inkwizytorach i trubadurach”.
Każdy detal, każde chwilowe zatrzymanie (freski "Legendy Krzyża" Piera della Francesca, fantastyczny opis kondotiera Guidoriccia de Flogiano konno, czarne sandały na "Myjni stóp" Duccia, Sasetta ilustrator życia świętego Franciszka, malowniczy i szlachetny Blaise de Montluc, witraże gotyckie jak twardy dysk i "niewyczerpane źródło informacji" przekazywanych poprzez czas, albo majestatyczna i niesamowita ceremonia ludowa stawiania Gran Maestà w sieneńskiej katedrze w 1311 roku), każdy z tych małych często zbijających z tropu i niesamowitych szczegółów, które przemawiają i emitują znaki poprzez wieki do każdego, kto jest gotowy je odebrać, w rękach Herberta i jego wspaniałych upadkach z konia na drodze do estetycznego i historycznego Damaszku, bezustannie nas zawracają do zawsze olśniewającej panoramy. Do tych planów, które "nie pojawiają się w przewodnikach" i zastępują nieobecność muzeów i okruchów kultury, konwencjonalnie ofiarowanych i dzielonych:
Nasi przodkowie nie mieli w tym stopniu, co my, skłonności do zakładania muzeów. Przedmiotów dawnych nie zamieniali w eksponaty zamknięte w szklanych gablotkach. Używali ich do nowych konstrukcji, wcielali przeszłość w teraźniejszość bezpośrednio. Dlatego zwiedzanie takich miast jak Arles, gdzie przemieszane są epoki i kamienie, jest bardziej pouczające niż chłodny dydaktyzm usystematyzowanych kolekcji.
Chłód i systematyczność, choroby, na które ciągle cierpimy i prawdopodobnie dalej będziemy cierpieć z ich powodu. Choroby, które nie mogą być dalsze, które nie mogą być bardziej odległe od doświadczenia lektury każdej z książek, czy to tomików poezji, prozy, czy esejów, wielkiego autora, jakim jest Zbigniew Herbert.
Z hiszpańskiego przetłumaczył Wojciech Charchalis
Mercedes Monmany - – hiszpańska tłumaczka, badaczka literatury, redaktorka, jurorka licznych nagród literackich.Specjalizuje się we współczesnej literaturze europejskiej. Stale współpracuje z madrycką "Revista de Libros", dodatkiem literackim dziennika "ABC", "La Vanguardia Dossier", francuskimi "Cahiers de l’Herne". Członek redakcji hiszpańskiej edycji GRANTA. Jest redaktorką serii eseistycznej i poetyckiej w wydawnictwie Huerga & Fierro oraz dyrektorem kolekcji "Los Papeles de Sefarad" wydawanej przez Centro Sefarad-Israel oraz madryckie wydawnictwo Errata Naturae. Opublikowała m.in. książki eseistyczne i krytycznoliterackie "Una infancia de escritor"; "Don Quijote en los Cárpatos", "Por las fronteras de Europa. Narrativa de los siglos XX y XXI", "Spain’s Great Untranslated. Anthology" oraz "Juan Perucho: De lo maravilloso y lo real". W 2017 wydała "Ya sabes que volvere" ("Wiesz, że wrócę"), esej poświęcony trzem kobietom, pisarkom Etty Hillesum, Gertrud Kolmar i Irene Nemirovsky, zamordowanym w Auschwitz.