12 maja pokieruje pani koncertem "Splendeurs polonaises" – Orkiestra Opery w Nancy wykona Uwerturę Antoniego Szałowskiego, Koncert fortepianowy e-moll Fryderyka Chopina i Koncert na orkiestrę Witolda Lutosławskiego. Przed wojną Uwertura była najczęściej wykonywanym polskim utworem, zdobyła złoty medal na Wystawie Światowej w Paryżu, jednak dzisiaj mało kto o niej pamięta.
W programie koncertu mamy Chopina (bardzo znany), Lutosławskiego (mniej znany) i Szałowskiego (zupełnie nieznany) – taka gradacja kompozytorów. Interesują mnie historie, w których ze względów pozamuzycznych wspaniali kompozytorzy zniknęli z naszego repertuaru, z naszej pamięci. Szałowski urodził się mniej więcej w tym samym czasie co Lutosławski, mieli podobne doświadczenia wojny, ale ich kariera rozwinęła się inaczej. Szałowski miał okazję wyjechać do Francji, studiował u Nadii Boulanger.
W Uwerturze widać wątek polski, ale i francuski. Z jednej strony pewna motoryczność, dość charakterystyczna dla tamtych czasów w muzyce polskiej, z drugiej dużo gracji i finezyjnych kolorów, które przywodzą na myśl szkołę Boulanger. Świetny, neoklasyczny utwór, który w swoim czasie był bardzo ceniony.
Czy marzy się pani wykonywanie innych zapomnianych kompozytorów?
W programie przyszłego sezonu Opery w Nancy znajdzie się kilka takich utworów, ale sezon jest wciąż nieogłoszony, jeszcze nie mogę się z tym zdradzić. Powiem tylko, że usłyszymy dwa utwory polskie, które są bardzo rzadko grane.
W sferze marzeń pozostaje opera "Quo vadis" Jeana Nouguèsa – była to jedna z popularnych premier w sezonie (w Wiedniu w 1906 roku przyciągnęła więcej publiczności niż "Salome" Richarda Straussa). Dotarłam do partytury, niestety nie ma głosów, jest tylko wyciąg fortepianowy – wymagałoby to wielkiego nakładu sił. To grand opera z gigantycznym chórem, wielką orkiestrą, wieloma solistami. Piękna rzecz, łatwa do słuchania z chwytliwymi melodiami – wydaje mi się, że przyciągnęłaby nawet mniej zaawansowanych melomanów.
Lubi pani grać Chopina?
Lubię, ale wolę go słuchać. To tak bardzo emocjonalna muzyka, że mam pewną trudność w oderwaniu się od rozkoszowania się muzyką, a przecież trzeba zachować zimną głowę i korygować pracę orkiestry.
Trzeba jeszcze dogadać się z wirtuozem – w końcu Chopina zazwyczaj grają wirtuozi.
To też bywa wyzwaniem, ale lubię akompaniować. Moja orkiestra jest zespołem operowym – muszą być elastyczni. Dzięki temu są świetni w reagowaniu na wszelkie rubata i Chopinowskiego bel canta.
Bardzo cenię sobie solistów, którzy przychodzą do orkiestry z silną opinią na temat tego, w jaki sposób zagrać dany utwór. Wtedy o wiele łatwiej wejść w dialog, ewentualnie po prostu podążyć za czyjąś wizją. Trudniej pracuje się z muzykami niepewnymi albo oczekującymi, że wszystko zaproponuje dyrygent. Solista niepewny bywa trudny do akompaniowania. Trochę inna sytuacja jest ze śpiewakami – niektórzy bardziej skupiają się na technice niż na muzyce. Jeżeli nie uda się wyjść z myślenia tylko i wyłącznie o dźwięku, technice, to trudno mówić o wspólnym tworzeniu sztuki. To w tym przejściu z kwestii technicznej do kwestii muzycznej otwiera się osobowość artysty; efekty potrafią być bardzo piękne.
Czy ma pani swoje idealne wykonanie koncertów fortepianowych Chopina?
Bardzo lubię nagrania Krystiana Zimermana z Polską Orkiestrą Festiwalową. Są niezwykle radykalne, ta partia orkiestrowa pod względem ekspresji i dynamiki jest w pewnym sensie przekomponowana, rubata są absolutnie ekstremalne, ale jest w tym rozdzierający ból i piękno. Lubię też wykonania młodego Jewgienija Kissina, tego najmłodszego (pianista w wieku 12 lat nagrał obydwa koncerty fortepianowe Chopina – przyp. red.). Za każdym razem jestem pod wrażeniem, że dziecko może przekazać taką głębię uczuć. Jak to możliwe, że ktoś, kto spędził spędził ledwo parę lat na świecie, ma taką wyobraźnię emocjonalną jak on? Nie potrafię tego zrozumieć.
Pod koniec naszej rozmowy chciałbym odnieść się do spraw bieżących. W jaki sposób francuski świat muzyki klasycznej zareagował na wojnę w Ukrainie?
To dla mnie trudny temat, reakcje są różne. Wiele osób jest bardzo przejętych, ale mam wrażenie, że wszystko zależy od osobistych kontaktów i doświadczeń związanych ze Wschodem, z Ukrainą. Na pewno nie ma dużej świadomości dotyczącej skali tego konfliktu, takiej świadomości, która obecna jest w Polsce albo w krajach bałtyckich. Można powiedzieć, że część Francuzów jest zupełnie oderwana od tej sytuacji. Wszyscy są przeciwko wojnie, przeciwko agresji, ale nie mają poczucia, że to może ich dotyczyć bezpośrednio (poza ewentualnym strachem przed konfliktem nuklearnym). Społeczeństwo francuskie ma duży luksus filozofowania na temat wojny, relatywizuje pewne rzeczy. Od kilku miesięcy poczytuję "Szkice piórkiem" Andrzeja Bobkowskiego, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że świat się od 1939 roku nie zmienił.
Praktykowane w Polsce podejście do rosyjskiego repertuaru budzi we Francji wielkie kontrowersje. Dużo się o tym dyskutuje, pojawia się dużo głosów obawiających się cenzury, całkowitego wyłączenia muzyki rosyjskiej z życia koncertowego. Na szczęście dyskusji nie budzi wykreślenie osób współpracujących albo popierających reżim z życia muzycznego.