W Warszawie działa kultowy Bar Prasowy przy ulicy Marszałkowskiej. Założony w 1954 r., zamknięty w 2011 r., dzięki protestom mieszkańców i grup aktywistów został ponownie otwarty w 2013 r. Najpopularniejszy krytyk kulinarny stolicy - a być może i Polski – nieprzebierający w słowach juror Top Chefa Maciej Nowak tak rok temu cieszył się z reaktywacji Prasowego na łamach Gazety Wyborczej:
"Dziś to najefektowniejszy mleczak Warszawy, odrestaurowany z wielką troską o przeszłość. Ocalono posadzki z ceramicznych płytek, zachowano biało-czarną kolorystykę wnętrza oraz kraciaste ceraty na stolikach. Jak dawniej jadłospis układany jest z plastikowych literek wciskanych na tablicę, z których zaaranżowano też swoisty hommage na cześć zniszczonych w ostatnich latach ikonicznych budynków powojennej Warszawy (…) Przywiązanie do tradycji nie oznacza odwrócenia się od współczesnych trendów. W Prasowym wygospodarowano miejsce na modny dziś social table, nad wejściem przykuwa uwagę efektowny neon, zorganizowano też toaletę, która - uwaga!, uwaga! - przystosowana jest dla osób niepełnosprawnych. To zwycięstwo partyzantki miejskiej, która nie dopuściła do przeznaczenia lokalu na kolejne garkuchnie z "v" w szyldzie. Dania serwowane w Prasowym to znane nam wszystkim klasyki: domowe zupy, śniadaniowe twarożki, jajecznice, pierogi, naleśniki, ryż z owocami oraz kilka propozycji mięsnych."
Nowy właściciel podkreśla, że Prasowy to coś więcej niż jadłodajnia, lecz także przestrzeń kultury, "miejsce międzypokoleniowego spotkania, wymiany myśli i doświadczeń", w którym toczy się życie kulturalne dzielnicy. Organizowane są wystawy, warsztaty, mini-koncerty, dyskusje i pokazy filmowe.
Na fali sentymentu do barów mlecznych od kilku lat działa też w Warszawie sieć "Mleczarni Jerozolimskich". Jej właściciele postanowili "przywrócić wiarę w to, że polska kuchnia popularna może być smaczna i zdrowa".
W Gdańsku natomiast od lat 50. XX w. chodzi się do baru mlecznego "Turystyczny". Parę lat temu polecił go w rankingu "The Best Of Poland" brytyjski dziennik The Guardian.
Woda z saturatora i syfony
W PRL trudno było o kawy i herbaty dobrej jakości, a latem o napoje chłodzące. Spośród herbat najgorszą renomą cieszyły się gruzińskie i za tymi chyba nikt nie tęskni. Kawę pito „po turecku”, czyli grubo zmieloną zalewano wrzątkiem – ten zwyczaj jeszcze gdzieniegdzie przetrwał. Podawano ją w szklance, niekiedy objętej metalowym trzymadełkiem.
Charakterystycznym elementem peerelowskiego folkloru były uliczne saturatory, czyli wózki do produkcji wody sodowej, do której do smaku dodawało się syrop o sztucznym aromacie. Szklanki, w których podawano napój, były pobieżnie płukane, więc do napitku przylgnęło określenie "gruźliczanka". W wielu domach wodę sodową robiło się w syfonach. Mają zresztą one własne miejsce w polskiej kinematografii - producenta syfonów zagrał legendarny aktor Zbyszek Cybulski w filmie "Rozwodów nie będzie".
"Prywatna inicjatywa" sprzedawała sztucznie barwione oranżady w foliowych woreczkach. Sławą cieszyła się zwłaszcza plażowa cytronada. W latach 70. XX w. pojawiła się uboga kuzynka coca coli: polo-cockta. Była jedynie namiastką oryginału, ale wielu ludzi wspomina ją z sentymentem (przetrwała do dzisiaj, tyle że pod inną nazwą). Polo-cockta, podobnie jak wspomniany syfon, stały się filmowymi "bohaterami". W komedii fantasy "Kingsajz" z 1987 r., napój ma właściwości magiczne: umożliwia powiększonym do ludzkich rozmiarów krasnoludkom ("polokoktowcom"), pozostanie w stanie powiększonym, czyli "kingsajzie".
W domu i w stołówkach piło się też kompoty, koktajle owocowe albo kwaśne mleko. Szczególnie popularny był gazowany napój Ptyś w szklanych butelkach, a jeszcze wcześniej jedyny sok owocowy na rynku, noszący wdzięczną nazwę "Płynny owoc".
Mleko pod drzwi
Codzienne roznoszenie mleka pod drzwi mieszkań było powszechnie praktykowanym zwyczajem (zanikł on po 1989 r.) W sklepach spożywczych za niewielką sumę wykupywało się abonament na cały miesiąc. Każdego dnia o świcie klatki bloków i kamienic rozbrzmiewały brzękiem butelek z mlekiem, zamykanych aluminiowym kapslem. Dziś wiele osób tęskni nie tylko za butelką świeżego mleka pod drzwiami, ale też peerelowskim nabiałem: twarogiem, śmietaną i kefirem. Twierdzą, że był lepszy niż ten, który kupuje się dzisiaj w supermarketach. Podobnie jak chleb.
Zmora żłobków i przedszkoli
Zmorą większości dzieciaków urodzonych w PRL-u były posiłki w żłobkach i przedszkolach. Na śniadanie dostawały grysik (kaszę mannę), przypalone mleko z kożuchem, zupy mleczne z rozgotowanym makaronem (i z kożuchem). Ale np. obiadowy makaron z twarogiem, leniwe pierogi z bułką tartą, albo ryż ze śmietaną z dodatkiem rozgotowanego jabłka i racuchy – wszystkie dania obficie posypane cukrem – to potrawy dzieciństwa, do których niektórzy dorośli Polacy wracają. W trakcie posiłków dzieci były zmuszane do zjadania wszystkiego z talerza. Na deser podawano im płynny kisiel albo budyń. Jedzenie miało charakter odżywczy. Należało jeść "porządnie" i nie mazgaić się.
Marcepan z fasoli – czyli kuchnia kombinowana
W peerelu karierę zrobiło słowo "kombinować". Również w kulinariach. Kombinowano, co kupić na śniadanie, obiad czy kolację. Polacy stali się mistrzami substytutów i stwarzania "czegoś z niczego": deserów czekoladowych bez czekolady, marcepanu z fasoli albo marchwi, kotleta schabowego z mortadeli. Temat podchwyciły książki kucharskie i czasopisma, które zamieszczały porady, czym zastąpić brakujący składnik. I tak np. zamiast szynki używano właśnie mortadeli (która z tą włoską miała niewiele wspólnego). Z braku octu winnego i cytryn sałatę jadano ze śmietaną. "Sałata po polsku" ze śmietaną była co prawda znana i na długo przed II wojną światową (przepis na nią podaje popularna autorka z przełomu XIX i XX wieku – Maria Ochorowicz-Monatowa), ale "za komuny" zastąpiła klasyczny sos winegret.
Niektóre potrawy nazywano z cudzoziemska, mimo tego, że fasolka po bretońsku, ryba po grecku czy śledź po japońsku nie miały nic wspólnego z krajami rzekomego pochodzenia.
Mimo trudności w zaopatrzeniu w mięso sprytne gospodynie informowały się pocztą pantoflową, co "rzucili" w danym sklepie. Dania mięsne można było zamówić również w restauracjach: popularne do dziś kotlety schabowe, tatara, golonkę, bryzol, sztufadę, kotlet pożarski, paprykarze, ale także podroby, które od jakiegoś czasu znowu zrobiły się modne (wątróbkę, płucka, móżdżek, cynaderki).