W drugim odcinku "Fabularnego przewodnika" (tak nazywa się kabaretowy cykl, który wystartował na jesieni 2014 w warszawskim Klubie Komediowym) sztafaż i forma może nasuwać wręcz przedwojenne skojarzenia: jest kawiarnia, oceany czarnej kawy, a nawet niezrozumiany poeta i jego Muza. Skecze przerywane są piosenkami z muzyką graną na żywo przez pianistę. To mogło by się dziać w jakimś, nie przymierzając, Qui pro Quo.
A jednocześnie nie ma wątpliwości, że punktem wyjścia jest tu współczesna rzeczywistość: świat kredytów, internetowych blogerek, prekariackich form zatrudnienia i cywilizacyjnych schorzeń. Za tym idzie cały korowód postaci.
Właściciel kawiarni z pasją oddaje się zajęciu zadłużania swojego lokalu. Szara Szafiarka, faszonistka, która jednak nie chce się wyróżniać, ma problem z unikatowymi użytkownikami, bo ci zajmują się głównie unikaniem jej bloga. Kuta na cztery nogi Smutna Coachka marzy o mężczyźnie, który by ją zmanipulował i zaprogramował psychicznie. Jest Reżyserka, która z braku pracy reżyseruje ruch na przejściu dla pieszych, a także mały chłopiec, szarpany atakami bogojczyźnianego syndromu Touretta, przez co na jego ustach lądują słowa wielkie i straszne. Nie zabrakło hipstera, który śpiewa hipsterski hymn.
To raczej uniwersalne typy ludzi i sytuacje, których odległe pierwowzory odnajdujemy wokół siebie - tu poddane błyskotliwym poetyckim przeobrażeniom i skąpane w przysłowiowych oparach absurdu. Nie ma doraźności politycznej i lokalnych odniesień, znanych z innego stołecznego kabaretu, Pożaru w Burdelu. W "Fabularnym" na pierwszy plan wysuwa się język prezentowany z retoryczną swadą, która często balansuje na granicy manieryzmu. Ale też i o to chodzi.
- Zdajemy sobie sprawę, że ten język i rymy nie są aktualne - mówi jeden z twórców cyklu Michał Sufin. - To ciężka robota, ale to także praca nad językiem, jakim teraz się mówi na mieście.
Jak się bowiem okazuje, dla twórców "Fabularnego przewodnika" kabaret nie jest tylko grą z konwencją i zapomnianą tradycją polskiego teatru, ale przede wszystkim pracą z uchem widza i słuchacza. Kabaret w ich ujęciu to też pole walki, w której stawką jest jakość języka i przyszłe losy rymu żeńskiego.
Od improwizacji do kabaretu
Autorami scenariuszy z cyklu "Fabularny przewodnik po…" są Michał Sufin i Błażej Staryszak, autorzy znani głównie z działalności improwizatorskiej w ramach teatrzyku Klancyk i Klubu Komediowego, który od mniej więcej roku działa przy warszawskim Placu Zbawiciela. Jak do tego doszło, że twórcy kojarzeni z improwizacją zaczęli pisać teksty kabaretowe?
- Klancyk jest improwizacją, ale od początku była to improwizacja dramatopisarzy, czyli ludzi, którzy mają pomysły fabularne i generują fabuły. U swego zarania Klancyk był właśnie taką zabawą tekściarzy, którzy poza tym mówili stand-up, pisali scenariusze, wymyślali treść - tłumaczy Michał Sufin, współzałożyciel Klancyka i spiritus movens "Fabularnego przewodnika". - Kiedy zaczęliśmy o tym myśleć, wiedzieliśmy od razu, że to nie będzie sketch-show w stylu amerykańskim, że to będzie bardzo precyzyjnie napisane.
Błażej Staryszak, kolega z Klancyka, okazał się bliski w tym myśleniu.
- We dwóch mamy taki sam kostyczny sposób myślenia, że to musi mieć tyle a tyle sylab - taka małostkowość, z której się Konwicki wyśmiewał. Ja właśnie jestem takim liczykrupą - tłumaczy Sufin, który sam siebie nie określa pisarzem (- Już raczej: "starszy aspirant składniowy" - mówi). - To jest działalność "literackawa" - mówi Sufin, który oprócz kilkuletniej działalności w Klancyku ma za sobą pisanie scenariuszy, adaptacji i wydaną powieść.
- Kiedy już pracowaliśmy nad spektaklem na próbach z reżyserką Anetą Groszyńską, zauważyliśmy, że przestrzeń kabaretu lubi jednak roztrzepanie improwizacyjne. W obu spektaklach jest więc miejsce na improwizację - w jedynce dotyczy to Uautentyczniacza, w dwójce improwizują Reżyserka i Matylda Damięcka jako Błędna.
Sufin zwraca też uwagę, że kabaret jest synkretyczny. - Chwilami czujemy się, jakbyśmy byli w teatrze, chwilami w wodewilu, jest czas na improwizację i na zupełny wygłup. Chwila nudy i chwila wzruszki - mówi.
Tej ostatniej próbuje zapobiegać autor muzyki do spektakli Jerzy Rogiewicz, kompozytor i muzyk związany z wytwórnią Lado ABC, i kolega Sufina z epoki śniadań w klubokawiarni na Chłodnej.
- Jurek napisał muzykę dla pierwszego Pożaru, ale odszedł. Dużo gadaliśmy o tym, co lubimy i z tych rozmów okazało się, że mamy wspólny świat: Staszek Staszewski, Kabaret Starszych Panów, fabularnie pokraczne rzeczy - tłumaczy Sufin. - Rogiewicz ma wyczulone ucho na manieryzm. Kiedy czuje manieryzm, robi straszne awantury. I to jest fajne. Ja z kolei u niego stwierdzam absolutny brak wyczucia na sentymentalizm literacki.
Rym żeński i sprawa polska
Twórcy Klancyka początkowo unikali nawet nazwy "kabaret", od dwóch dekad kojarzącej się głównie z formami rozrywki, emitowanymi w sobotnie wieczory przez telewizję publiczną. Ci, którzy widzieli pierwsze odcinki i docenili ich literacki poziom, mieli raczej skojarzenia z kabaretem Starszych Panów (Sufin: "Spotykam się z opinią, że jestem pastiszystą Przybory").
Możliwe, że kluczowe jest jednak inne wcześniejsze ogniwo tej tradycji - kabaret przedwojenny. Sufin mówi o jego specyficznej świadomości estetyczno-artystycznej, która sprawia, że jest on zabawą formą, miejscem eksperymentu i prowokacji. I przypomina, że w tamtym czasie do kabaretu pisali wybitni twórcy: Tuwim, Hemar, Słonimski. - To byli poeci, którzy w tym kabarecie stawali się masowi. My też się trochę tak czujemy - przed tą setką osób, która przychodzi na spektakl.
Jest jednak jeszcze coś.
- Odwołujemy się do kabaretu przedwojennego, ale nie na zasadzie jakiejś mody retro, ale dlatego, że tęskno nam do tamtej jakości językowej - mówi Sufin i rozpoczyna dygresję o historii rymu męskiego.
W dziejach polskiej wersyfikacji zwykle dominował charakterystyczny dla polskiego sposobu mówienia rym żeński (z akcentem na przedostatnią sylabę). Rym męski (jednosylabowy, z akcentem na ostatnią sylabę, np. kos - nos - włos) zaczął być wprowadzany do polszczyzny około 200 lat temu i był odbierany jako coś nienaturalnego.
- To przedwojenny kabaret i Skamandryci odkryli rym męski dla celów zgrywy, bo jest dziwny, głupawy i można się nim bawić. Wtedy rymem głównym był rym żeński i przedwojenna piosenka osadzona była w rymie żeńskim - wykłada Sufin.
Współczesna polska piosenka, a także polski hip-hop, to obszar wpływu rymu męskiego.
- Paradoksalnie dzisiaj współczesna polska piosenka sentymentalna poprzez oddziaływanie kultury anglosaskiej siedzi w tym rymie męskim. A on panoszy się, ale brzmi dziwnie. Nasz język się krzywi w takim popie - tłumaczy.
- Wtedy też pomyślałem, zróbmy kabaret. Uruchommy tam rym męski i żeński. Ucho widza jest niewprawne i my trochę próbujemy z tym walczyć - próbujemy je reaktywować.
W "Fabularnym" twórcy mierzą się z polską prozodią, próbując wyzyskiwać jej różne rejestry. - Oczywiście próbujemy też robić piosenki emocjonalne, spełniające wszystkie popowe założenia, ale jednocześnie nie zgadzamy się na te wszystkie uproszczenia językowe.
Faktycznie, teksty w kabaretowych spektaklach Klubu stawiają poprzeczkę bardzo wysoko - szybkość skojarzeń, nawiązania do literackiej tradycji, niezwykłe retoryczne figury - sprawiają, że ucho może niekiedy nie nadążać.
Kto więc przychodzi i kto rozumie kabaret w Klubie Komediowym? - "Fabularny" ma zupełnie dziwny przekrój: są gimnazjaliści, trzydziestolatkowie, ale też sporo widzów powyżej 50. Nasza najlepsza sala w historii to była średnia wieku 50-60 lat. I oni to słyszą. Przyszedł też Jacek Fedorowicz. Potem powiedział: Ja nie znam tego świata, który pan opisuje, ale on mnie cieszy i chcę go poznać - opowiada Sufin.
Kabaret
Sufin tłumaczy, że do kabaretu dochodził przez purnonsens i literaturę: Słonimskiego, Tuwima, Boya. Największy wpływ na jego poczucie humoru miał jednak "Święty Graal" Monty Pythona, pokazany mu przez mamę, gdy miał 9 lat ("Do dzis uważam, że to awangarda telewizji. Oni rozsadzali formę").
W jego panteonie jest też Lewis Caroll i anglosaski absurd, z Pickwickowszczyzną z jednej strony, a z drugiej z całą wynikającą z niego tradycją teatru absurdu. Co ciekawe, na liście tych fascynacji nie ma Amerykanów.
- Oczywiście uwielbiam improwizatorów amerykańskich, takich, o których nie ma jednak co rozmawiać, bo nigdy ich tu nie zobaczysz. Wybitni twórcy kultury performansu, walka o swobodę, cały ten komediowy fast-food.
Humor dostrzega też też u autorów, u których się go raczej nie spodziewamy:
- Dla mnie śmieszny jest na przykład Kafka. On pisał swoje teksty, a potem chodził do kawiarni i tam to czytał. I ludzie się śmiali. Kafka jest w konstrukcji absurdu. Robił abstrakcyjne założenie i literacko wyciągał z niego najdalsze konsekwencje.
Coś z metody abstrakcyjnych założeń można zaobserwować w "Fabularnym przewodniku". W drugim odcinku punktem wyjścia jest śledztwo prowadzone przez Detektywa Zachowawczego, wyznającego zasadę nieoznaczoności śledztwa, według której prowadzenie dochodzenia automatycznie zmienia jego wynik. Dlatego działania operacyjne proponuje zastąpić "subtelnością i brakiem engagement": ("Przesłuchuj tak, by niczego się nie dowiadywać, a wszystko wyjaśni się samo"). Kafkowski jest też szef kawiarni, który powiada: "Tu u nas każdy jest winny, albo tak się przynajmniej czuje".
Afektywny: Tak? A pan też? Pan też jest winien?
Szef: Oczywiście.
Afektywny: A czego?
Szef: Nie ma się co wypierać. Pieniądze jestem winien. Właściwie to moje główne zajęcie. Jestem dłużnikiem rejestrowym. W przeciwieństwie do instytucjonalnego. W sensie osobiście jestem winien.
Z winą tą - a raczej długiem - niczym bohater Kafkowski utożsamia się absolutnie.
Intertekstualność to zresztą cecha charakterystyczna tekstów Sufina i Staryszaka. Sufin, choć sam skończył teatrologię, nie lubi rozważań akademickich, ale teksty, które pisze, aż się proszą o pogłębioną analizę i czekają na rozprawkę. Zresztą sam nie wypiera się akademickiej inspiracji.
- W pierwszym odcinku puszczamy naprawdę siermiężne oka. Jest tam "W teatrze życia codziennego" i szał analityczny profesora, autora dziełka "Hekatomba Fungi. Zbrodnia zapomniana. Analiza zniszczenia grzybni pieprznika jadalnego w okolicach puszczy Kozienickiej" - wylicza.
To wszystko motywy o literackiej, a nawet akademickiej proweniencji. Ale literacka inspiracja działa tu też na głębszym, jakby strukturalnym poziomie. Gra słów i semantyczne przeobrażenia figur literackich mogą stać się punktem wyjścia do stworzenia całej sytuacji teatralnej (jak w przypadku Muzy porzuconej z wierszem na ręku) albo postaci. Tak jest z poetą Litotą, który w zgodzie ze swoim nazwiskiem, programowo tworzy wersy o obniżonym ładunku emocjonalnym. Sprawia to, że kabaret Sufina i Staryszaka bywa autotematyczny, ale ta akademicka inspiracja jest tu jednak zawsze umiejętnie rozbrajana.
Litota: Litota (kłania się) Wiesław.
Afektywny: Jak taka figura retoryczna, będąca przeciwieństwem hiperboli?
Litota: Nie. Jak mój stary.
Jeśli jest rzeczywiście tak, że kabaret Sufina i Staryszaka ma coś z Przybory, to jest to Przybora przepuszczony przez poststrukturalną maszynkę do wytwarzania znaczeń.
Kawałek Chicago przy Placu Zbawiciela
Kabaret to jednak tylko mały wycinek tego, co od około roku można zobaczyć i usłyszeć w piwnicy przy Placu Zbawiciela. Twórcy Klubu Komediowego postawili poprzeczkę niezwykle wysoko. Klub gra codziennie i każdego wieczoru można tu zobaczyć coś nowego: od spektakli improwizowanych Klancyka, które często tworzone są we współpracy z zapraszanymi artystami (ostatnio z Januszem Gajosem albo z punkowym zespołem Utrata Skład), przez improwizowane musicale, po klasyczny stand-up. Swoją wyrobioną markę mają stałe Klubowe formaty, jak choćby legendarny już Nawijak (czyli wieczór anegdot) czy Bitwa na Dubbingi. Ostatnio w Klubie coraz częściej występują gwiazdy komedii i teatru z własnymi programami, jak np. Jacek Fedorowicz.
W Polsce, gdzie teatr sprowadza się do grania w kółko jednego spektaklu, który odniósł sukces, formuła oferowania widzowi codziennie nowej rozrywki jest ewenementem. Dla twórców Klubu punktem odniesienia jest amerykańska kultura improwizacji, stand-up'u i komedii, której stolicą jest Chicago. - Tam jest więcej improwizatorów niż na całym świecie - wyjaśnia Sufin i jak przystało na teatrologa z wykształcenia tłumaczy, że improwizacja w Ameryce rozkręcana była przez rosyjskich Żydów, którzy ze sobą przywieźli metodę Stanisławskiego.
Co innego stand-up.
- To wywodzi się z dwóch tradycji: z jednej strony przemowy dżentelmenów w klubach, z drugiej wychodzenie na scenę klas wykluczonych. W knajpie pełnej bezrobotnych ktoś wychodził na scenę i zaczynał narzekać. Lenny Bruce był tu pierwszy i poszedł za to do więzienia.
Sufin podkreśla, że stand-up jako coś typowego dla kultury amerykańskiej, jest trudno przeszczepialny na polski grunt.
- Ze stand-up'em jest problem, bo to nawet nie ma nazwy... Komedia monologowa? Polski stand-up jeszcze nie osiągnął dojrzałości. Kiedy słucham polskich stand-uperów, często słyszę melodię artystów, którzy ich inspirowali, pojawiają się kalki językowe. Z drugiej strony jest coraz więcej osób, które mają świetną świadomość jezykową i potrafią z tego zrobić własną wypowiedź.
I wymienia Wojciecha Fiedorczuka, Michała Kempę i Bartka Walosa. Ich wszystkich można oglądać w Klubie Komediowym.
- Myślę, że polski stand-up potrzebuje pierwszego komika, którego geneza będzie w polskim języku. Optymalnie takiego, który nie znałby nawet angielskiego.
Z improwizacją jest inaczej. Mimo obcego rodowodu improwizacja naturalnie chłonie język, w którym się realizuje. - Kiedy improwizuję, jestem uzależniony od mojego kolegi, jego języka, tam nie ma tej melodii, to jest jazz.
Polacy zresztą już uczą improwizacji. Od kilku lat Klancyk prowadzi warszaty - publiczność więc poznaje improwizację w polskim kontekście. A od niedawna w Klubie Komediowym można posłuchać też improwizacji po angielsku.
Różnica między stand-upem i improwizacją ma jeszcze jeden wymiar:
- Teatr żyje i umiera na miejscu. To znaczy trzeba wyjechać do Chicago, Tokio, Monachium, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. Bardzo niewiele spektakli teatralnych i improv jest zapisywanych na jakimś nośniku. W tym sensie teatr jest lokalny. Stand-up to są kasety, płyty, nagrania. Z jednej strony kultura masowa, z drugiej kultura anglosaska - i to jest wojna. Wojna o rym żeński, akcent na przedostatnią sylabę.
Kabaret na pewno nie będzie ostatnim odwołaniem Klancyka do tradycji w walce o język i ucho Polaków. Aktualnie zespół pracuje nad romantycznym spektaklem rymowanym, a Michał Sufin szuka po księgarniach "Dziadów". Z Błażejem Staryszakiem i ekipą pracuje też nad kolejną częścią "Fabularnego przewodnika". Na razie wiadomo, że trzeci odcinek będzie "cmentarny".
- Rogiewicz drze się na nas i mimo moich zapewnień, że nie zagubię się w labiryncie taniego sentymentalizmu, prosi i apeluje, żeby nikt nikogo nie kochał.
Co dokładnie będzie się działo w trzecim odcinku, Sufin jeszcze nie zdradza. - Będzie na pewno bardziej wesołkowato.
I oczywiście, wbrew apelom Jerzego Rogiewicza, miłość też będzie. Premiera jest planowana w ramach Przeglądu Piosenki Aktorskiej sekcji Off pod koniec marca 2015 roku.
Autor: Mikołaj Gliński, 15 lutego 2015.