Pierwszy wiersz opublikowała już przed maturą, którą zdała w roku 1939. W czasie okupacji studiowała romanistykę i polonistykę na tajnym Uniwersytecie Warszawskim. Po wojnie kontynuowała studia na Uniwersytecie Warszawskim i na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, publikując jednocześnie wiersze. W roku 1947 wyjechała do Francji na stypendium rządowe. Od roku 1948 do 1950 pracowała w dziale kulturalnym Ambasady Polskiej we Francji. Od tamtej pory stale przekłada wiersze poetów francuskich. Zwłaszcza tych właśnie, dla których charakterystyczny jest gatunek "poemat prozą": Maxa Jacoba, Blaise'a Cendrarsa, Pierre'a Reverdy'ego, Henri'ego Michaux.
W pierwszym samodzielnym tomie poetyckim Julii Hartwig z roku 1956, "Pożegnania" (Czytelnik, Warszawa), znajdują się wyłącznie wiersze. Ale już od następnego, z roku 1969, "Wolne ręce" (PIW, Warszawa) oprócz wierszy stale pojawia się proza poetycka. Wydała także jeden zbiór zawierający wyłącznie poematy prozą, mianowicie "Chwilę postoju" (WL, Kraków 1980). Duża część z nich weszła do wielkiego, liczącego dobrze ponad sto utworów, zbioru prozy poetyckiej Mówiąc nie tylko do siebie (Sic!, Warszawa 2003), chociaż utwór tytułowy pochodzi z tomu "Czułość" (Wydawnictwo Znak, Kraków 1992).
Co kilka lat poetka publikuje tomy poetyckie. Po "Wolnych rękach" były "Dwoistość" (Czytelnik, Warszawa 1971), "Czuwanie" (Czytelnik, Warszawa 1978), po "Chwili postoju" tomy: "Obcowanie" (Czytelnik, Warszawa 1987), "Czułość" (Wydawnictwo Znak, Kraków 1992), "Zobaczone" (a5, Kraków 1999), Nie ma odpowiedzi (Sic!, Warszawa 2001), Wiersze amerykańskie (Sic!, Warszawa 2002), Błyski (Sic!, Warszawa 2002), a także "Wybór wierszy" (Czytelnik, Warszawa 1987), "Poezje wybrane" (LSW, Warszawa 1983), "Nim się opatrzy zieleń. Wybór wierszy" (Wydawnictwo Znak, 1995).
A przecież jej twórczość nie ogranicza się do tego. Jest również wybitną tłumaczką poezji francuskiej i amerykańskiej. Popularyzowanie dzieła i biografii poetów nie kończy się u niej na tłumaczeniach. Jest autorką bardzo dobrze przez czytającą publiczność przyjętych monografii poetów: "Apollinaire" (PIW, Warszawa 1967) i "Gérard de Nerval" (PIW, Warszawa 1972). "Apollinaire" miał kilka wydań i tłumaczony był na język czeski, rosyjski, węgierski, a w roku 1972 został wydany w Paryżu po francusku (przeł. J.Y. Erhel). Za przekłady z literatury francuskiej otrzymała w roku w 1978 Prix de Traduction paryskiej fundacji Hautvilliers i w 1979 nagrodę PEN-Clubu. Za przekłady poezji amerykańskiej otrzymała w roku 1986 Thornton Wilder Prize przyznaną przez Translation Center at Columbia University.
Jest laureatką wielu nagród za twórczość poetycką: w roku 1981 otrzymała Nagrodę Fundacji A. Jurzykowskiego w Nowym Jorku, w roku 1997 Nagrodę Polskiego PEN-Clubu, w roku 2002 Nagrodę Ministra Kultury w dziedzinie literatury, w roku 2003 Nagrodę Wielką Fundacji Kultury za tomy: "Nie ma odpowiedzi", "Wiersze amerykańskie", "Błyski".
Poemat prozą ciągle pozostaje bliskim jej gatunkiem. Z okazji wydania wielkiego tomu "Mówiąc nie tylko do siebie" w rozmowie radiowej z Iwoną Smolką, Julia Hartwig określiła poemat prozą jako gatunek pojemniejszy od wiersza. A nawet przyznała, że w pewnym sensie wydaje się jej on bardziej podlegać "natchnieniu" niż wiersz, nad którym pracuje dłużej. Kiedy się czyta ten zbiór, nie wątpi się, że to gatunek w "naturalny" sposób dla tej poetki właściwy. Wśród polskich poetów jest ona pod tym względem wyjątkiem.
Jako gatunek poemat prozą wymaga od poety żelaznej dyscypliny, dobrego wyczucia rytmu języka i intonacji zdania. Polszczyzna ofiarowuje poecie mnóstwo możliwości. A mimo tego nie ma wielu poetów składni, a jeszcze mniej poetów uprawiających poemat prozą. Julia Hartwig nadaje zdaniu własny, rozpoznawalny rytm. Ujawniło się to świetnie z okazji wydania "Mówiąc nie tylko do siebie", ponieważ do książki została dołączona piętnastominutowa płyta CD z siedemnastoma utworami czytanymi przez samą poetkę. Chociaż, wbrew temu, co mogłoby się wydawać, nie wszyscy poeci dobrze to robią, Julia Hartwig czyta swoje wiersze i oczywiście swą prozę znakomicie, wydobywając niedostępną nam przy cichym czytaniu melodię.
Zaczynamy tu od zbioru najnowszego, bo wydanego w roku 2003, dlatego że stanowi on nie tylko przegląd prozy poetyckiej poetki, ale oświetla dobrze całość jej twórczości. W dodatku utwory zostały ułożone w wielką poetycką całość. Wcale nie jest to układ chronologiczny. Dzięki temu podporządkowanemu wewnętrznej, poetyckiej logice układowi i z powodu jednorodności tej książki widzimy, że kiedy Julia Hartwig zaczęła na serio posługiwać się prozą poetycką, od razu uzyskała formę dojrzałą. Niezależnie od czasu napisania poszczególnych utworów w tej wspólnej książce świetnie ze sobą współgrają.
Czym jest poezja i w jakim punkcie literatury się znajdujemy? W całej swojej twórczości Julia Hartwig stara się znaleźć odpowiednią miarę. Należy do tych poetów, którzy przez wieki kontynuują poszukiwanie harmonii; nie tylko harmonii dźwięków, języka, ale i harmonii świata. Wydawałoby się, że takich poetów trudno znaleźć w świecie współczesnym. Ale mimo poczucia mieszkańców XX wieku, że harmonia jest we współczesności nie do odnalezienia, a za naruszoną uważana była już w starożytności, tacy poeci istnieją.
Pod koniec lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku poetów szukających owej ukrytej harmonii łączono w poezji polskiej z klasycyzmem. Zjawisko to opisał Ryszard Przybylski w książce "To jest klasycyzm" (1978). Spośród poetów współczesnych bohaterami tej książki są: Jarosław Marek Rymkiewicz, Julia Hartwig, Artur Międzyrzecki, Zbigniew Herbert. Przybylski analizuje sytuację utworów Julii Hartwig w poezji, w której zwyciężył wiersz wolny. "Nieliczni z nich, którzy nie stracili poczucia, że sztuka wymaga dyscypliny, starali się nadać tej formie jakiś ład muzyczny, chociaż zdawali sobie sprawę, że idea tego ładu będzie trudniejsza do uchwycenia. W wierszach wolnych Julii Hartwig takie dążenie do harmonii jest szczególnie widoczne." Krytyk wyróżnia trzy podstawowe rodzaje wolnego wiersza Hartwig: 1 - miniatury liryczne operujące zwięzłą informacją, 2 - rodzaj zapisu potoku świadomości, 3 - wiersz wolny, w którym podstawą wyodrębnienia wersu jest obraz. Co więcej, Przybylski uważa, że ładem, do którego dąży poetka, jest nie ład zdań, ale ład obrazów. "Julię Hartwig interesuje przede wszystkim obraz, który podporządkował sobie jednostkę syntaktyczną. Jeśli się można tak wyrazić, obraz jest literą jej alfabetu poetyckiego".
Obrazy, którym podporządkowuje się poezja czy proza poetycka Julii Hartwig, mają głębokie uzasadnienie w tym, że mamy do czynienia z dziwną poetką snów. Nazywam ją "dziwną", ponieważ upodobanie do marzeń sennych wiąże się u niej z poetyką niezmiernie jasną, jakiej nie spodziewalibyśmy się w wierszach opanowanych przez marzenie senne. Jej rzeczywistość na pozór nie wykazuje żadnych skłonności do fantastyki. A jednak, kiedy na dobre wejdziemy w jej poezję, zaczynamy się orientować, że pokazują się nam chwilami jakieś zjawy i że wchodzimy w obszar snów. Inc. "Dziecko w wózku...", z t. "Wolne ręce", 1969:
Dziecko w wózku wyciąga ręce do opadających gęsto liści. Nie wie jeszcze, że lawirują wśród nich powiewni nieboszczycy, strzygi, pajęczyny dalekowschodnich sylfid zagnanych tu w podróży, wielkookie nie nazwane zjawy.
Ciekawe, że poetka tak bardzo powściągliwa w wyrażaniu uczuć i - wydawałoby się - omijająca niebezpieczne przepaści stanów irracjonalnych naprawdę jest też poetką snów, przeczuć i czasami nawet wizyt zmarłych u żywych i żywych u zmarłych. To wszystko bez ostentacji. Niby codzienność. Ale z widokiem na drugą stronę? Oto "Odnoga snu" z t. "Wolne ręce" (i z "Mówiąc nie tylko do siebie"):
Śniło mi się, że przyszedłeś i poszedłeś z nami w wypłowiałym kapeluszu i marynarskiej koszuli.
I śniło mi się, że spałeś ze mną, ale wiadomo to było tylko stąd, że trwała nieustająca pogoda i chodziliśmy boso po piasku.
I był z nami nasz niedawno zmarły przyjaciel, który nic nie mówił, ale wiadomo było, że jest i idzie z nami.
[...]
Szliśmy odnogą snu jak morskim zalewem, który wskazywał nam drogę, choć wiadomo było, że urwie się nagle wśród skał.
Tu świetnie przejawia się mistrzostwo prostoty tych poematów prozą. Wszystko w jej prozie poetyckiej jest tak spokojnie opowiedziane. Tyle, że się śni. Tyle, że monologuje się do roślin, tyle, że się nazywa zwierzę swoim przyjacielem. Nic nie jest dziwne, bo w tej niejednoznaczności naszego istnienia jedno jest dla poetki pewne - na równi istniejemy i nigdy nie wiadomo przez kogo zachce się przemówić urodzie świata.
Cokolwiek niezwykłego się w jej poezji dzieje, i tak pozostawia wrażenie jakiejś równowagi, jakiejś chciałoby się powiedzieć oczywistości. Gdyby nie to, że co chwilę łapiemy się na tym, iż daliśmy się zaskoczyć. Dzięki jednak tej dziwnej jasności każdej wypowiedzi poetki, dzięki tej prostocie, bez zmrużenia powiek przyjmujemy każdą "odnogę rzeczywistości".
Poczucie miary Julii Hartwig wiąże się z tym, co Francuzi nazywają clarté - duch jasności - ulubione pojęcie klasycyzmu francuskiego. Jej twórczość łączy także z klasycyzmem fakt, że kultura, przeszłość, wydaje jej się odniesieniem koniecznym. Szacunek dla długiego trwania wyrażającego się w historii kultury i nawiązywanie do dzieł dawnych artystów cechuje wszystkich poetów polskiego klasycyzmu. Temu kierunkowi patronuje przekonanie, że sztuka jest nieśmiertelna i unieśmiertelniająca.
Wymagania poetki w stosunku do dzieła sztuki, literatury, wydają się ogromne. Właściwie tylko arcydzieło mogłoby je spełnić. Ideał. A ideałem musiałby być utwór obdarzony właściwą miarą, której być może nie sposób odnaleźć.
W każdym razie poetka zaskakuje nas nazywając nagim dzieło Mickiewicza i Dantego w poemacie prozą Bywają wiersze z tomu Chwila postoju 1980 (i z t. Mówiąc nie tylko do siebie). Ta nagość to właśnie miara odpowiednia - bez niepotrzebnych ozdóbek, szumów, słów o nadużytych znaczeniach, wszelakiego śmiecia. "Tak naturalna, że mogłaby spacerować wśród ludzi noszących paltoty, nie zwracając na siebie uwagi."
Poetka przeciwstawia się niechlujnej, byle jakiej, sponiewieranej i nieprecyzyjnej mowie, bezładnej poezji. Oto "Poezja okruchów", t. "Chwila postoju", 1980 (jeżeli Hartwig utworom bez tytułu nadała tytuł, podaję go, mimo że w pierwodruku był go pozbawiony; dotyczy to głównie poematów prozą z "Mówiąc nie tylko do siebie"; wychodzę z założenia, że to obowiązująca wola poetki):
Zbiorowe drogi ludzkich mitów opuszczone dla szczypania przydrożnej trawki. Tu kępka, tu kępka, razem tysiąc kępek obok siebie.
Będą się dziwić patrząc na to kiedyś.
Tęsknota do symboliki trwałej. Nie przez szpary, dziury w płotach i piwnice. Wejść głównymi drzwiami, gdzie umarli czekają na żywych w nie cierpiących zwłoki sprawach. Gdzie żywi stają się na powrót żywymi.
W całej swej poezji Julia Hartwig stara się znaleźć nie tylko miarę, ale i odpowiednie miejsce dla siebie jako poetki i jako człowieka. I jako miejsce w wyłącznie ludzkiej społeczności nie jest ono wyobcowane ze wszechświata . Pełno w jej poezji drzew i kwiatów. Często poetka zwraca się do nich bezpośrednio, jakby ją mogły rozumieć. Julia Hartwig może być nazywana poetką krajobrazu. Tyle, że nie ma to nic wspólnego ze znanymi nam od dzieciństwa opisami przyrody. To są raczej dialogi z krajobrazem: "Poświeć mi" z t. "Chwila postoju" (i "Mówiąc nie tylko do siebie"):
Poświeć mi klonie osypany światłem.
Szukam sosnowej igły, przez której ucho przeszły moje nadzieje.
Szukam odbicia, które obiecała mi zachować woda, szukam tego, co obiecało trwać.
Czytając utwory Julii Hartwig mamy wrażenie, że jeśli nawet rośliny akurat nie odpowiadają, to zaraz może się to zmienić. W każdym razie ona próbuje z nimi rozmawiać. Nie gubi także z pola widzenia bytów nieożywionych. Ani nie zapomina o zwierzętach. W poezji tak, wydawałoby się, nastawionej na kulturę, właściwie nie spodziewamy się znaleźć takich utworów, jak "Portret" I, II,III, t. "Chwila postoju" (i "Mówiąc nie tylko do siebie"):
Moja przyjaciółka krowa. Siedzi ze zgiętymi kolanami obok rzewnego cielęcia, które tuli się do niej szukając ciepła na zroszonej trawie.
Wyciąga wielki płat jęzora podobny do czerwonego storczyka i raz po raz wygładza mu sierść, delikatną i miękką.
Poetka wprawdzie pisze o krowie jako o swojej przyjaciółce, ale jednocześnie twierdzi, że jako gatunek "nie zasłużyliśmy na przyjaźń innych gatunków": "Nie zasłużyliśmy", t. "Chwila postoju" (i "Mówiąc nie tylko do siebie"). Charakterystyczne jest dla jej postawy wobec natury, że wobec innych bytów, wobec nieludzi określa się w swej poezji jako równa między równymi.
Przez całą twórczość Julii Hartwig przechodzą, widoczne już dzisiaj dobrze w kolejnych tomach, charakterystyczne dla niej wątki i formy. I teraz, na początku nowego wieku, właśnie jest w tej twórczości czas żniw. Poetka wydaje kolejne tomy, które są poetyckim podsumowaniem. Wyróżniają się tym, że - niezależnie, ile jest w nich nowych utworów - stanowią kolejne, całkiem nowe, integralne całości.
Od kiedy poetka zebrała dawne i nowe poematy prozą w tomie "Mówiąc nie tylko do siebie" (2003), można w pełni doznać tajemniczego spokoju właściwego całej jej twórczości. Czy zawdzięczamy go rozumieniu przez nią tradycji, temu rysowi klasycyzmu? Wydaje się, że poetka myśli, iż podstawowym stanem istnienia, stanem stwarzania świata, był stan spokoju i skupienia. "Niedorośli", t. "Mówiąc nie tylko do siebie":
Bóg tworzył w ciszy.
Żeby słychać było szum traw i wizg jaskółki.
[...]
Tworzył w ciszy, w skupieniu, w samotności.
A my napełniliśmy świat zgiełkiem pustych słów, hukiem i wrzawą.
Poetka chciałaby wrócić do stanu skupienia i spokoju. Może droga wiedzie przez sny, w których objawiają nieraz uczucia silniejsze niż w innych stanach. Oto "Zbudzenie w świetle łaski", z t. "Chwila postoju" (i z "Mówiąc nie tylko do siebie"):
Moja matka stoi nad łóżkiem.
Wstawaj przespałaś tysiąc dwieście trzydzieści poranków słonecznych i nieskończoną ilość mglistych. Czekają na ciebie.
[...]
Jak to się dzieje, że jest we mnie radość i ból równocześnie.
Julia Hartwig od dawna uprawia pewien "gatunek", który może być złotą myślą, drobnym spostrzeżeniem, cytatem, co dobrze współgra z pejzażami kultury, jakie możemy spotkać w jej poezji. Te zapiski nazwała "Błyskami". Pojawia się tu wielu przechodniów i rozmówców będących artystami, poetów. Nie da się przewidzieć, gdzie się nagle znajdziemy - na ulicy współczesnego miasteczka amerykańskiego, czy w kreteńskim labiryncie. Od kiedy zebrała także zapiski, które pokazywały się już w kilku tomach, w jednym tomie "Błyski" (2002), nie możemy już ich rozdzielić:
BŁYSKI to ślady codziennej krzątaniny umysłu, z której poezja chce
się wydobyć na strzelistą drogę wiersza lub poematu prozą.
Poetka wyraźnie tutaj mówi, że nie zamierzała traktować tych utworków jako myśli do rycia na marmurze. To prawda, że z całego tomiku przebija klimat codzienności, jaką jest dla niej pisanie i czytanie. Ale z tej codzienności co chwila wyłania się któraś ze spraw najważniejszych.
"Błyski" wydają się ziarnami kontemplacji. Co jest jej przedmiotem? Piękno świata? Sens życia? Bo, chociaż to utworki maleńkie, pytania stawiane przez poetkę mogą być z rodzaju ważnych i trudnych. Nie darmo tom Julii Hartwig z roku 2001 nosi tytuł "Nie ma odpowiedzi". Ale właśnie poznajmy jedną z odpowiedzi poetki, z "Błysków":
Pytanie: Co jest przedmiotem tego wszystkiego
Odpowiedź: Nie ma przedmiotu.
Choćbyśmy bardzo chcieli poznać odpowiedź, możemy tylko pytać. Odpowiedź leży poza zasięgiem naszego pojmowania. I nie jest łatwo sobie z tym wszystkim poradzić.Z "Błysków":
Radź sobie, jak możesz - powiedziała natura, wypychając mnie w życie.
W "Błyskach" widzimy człowieka, umieszczonego przez naturę w środku horyzontu, za który nie może sięgnąć wzrokiem, choć czuje, że część jego istoty jest gdzie indziej. Gdzie? Nie wiadomo. Chciałby się udać za własny horyzont, ale drogowskazy nie są wyraźne. Oto cytat z Williama Blake'a:
I choć sami drogi nie znają,
Chcą, by za nimi szli inni.
Także tutaj pamięć jest fundamentem świata - mimo że istnieją rośliny, zwierzęta i minerały, i że poetka je zauważa - to kultura jest gmachem tego świata, a ona ufundowana jest na pamięci. Przypomnijmy tu tajemnicze motto (nie będące niczyim cytatem, tylko własnymi słowami poetki) tomu "Nie ma odpowiedzi":
że obecność tak się nieobecnością wypełnia
że chłód tak od dawnego ciepła taje
że dni tak się dniami minionymi krzepią
że zieleń zawsze tamtą zieleń przypomina
Żyje się w cieniu, albo może w blasku, pamięci. Przy tym w "Błyskach" widać, że nie da się wyzbyć codzienności. Poetce towarzyszy niewygodne poczucie, że o czymś zapomniała. Jak my wszyscy. Znajduje to właśnie, czego szukała wczoraj. Ona nam przypomina, że zanurzeni jesteśmy naraz w wielkiej pamięci tradycji i w najdrobniejszych odruchach przypominania sobie miejsca położenia notatki czy kluczy. Nie chcąc poddać się zapomnieniu, cierpi pamiętając. Z "Błysków":
Co robisz?
Pielę wspomnienia.
Trzecią książką wielkich "żniw" poetki jest tom "Wiersze amerykańskie" (2002). Te wiersze stanowią plon pobytu w Ameryce (1970-1974), wraz z mężem, poetą Arturem Międzyrzeckim i córką Danielą. "Pierwszy etap to były miasta Iowa i Des Moines, położone w rolniczym stanie środkowo-zachodniej Ameryki, potem przenieśliśmy się na Long Island, wyspę bogatych rezydencji, pięknych ogrodów i wakacyjnych plaż, z siedzibą oddziału Uniwersytetu Nowojorskiego. Przez wszystkie te cztery lata związani byliśmy z uniwersytetami amerykańskimi...".
Tom ten zyskał wielkie uznanie publiczności, ale nie jest jedynym śladem amerykańskich podróży i wykładów. Julia Hartwig wydała w roku 1980 "Dziennik amerykański" (PIW, Warszawa), a w roku 2001 Zawsze powroty. Dzienniki podróży (Sic!, Warszawa) - Francja, Ameryka, Polska. Wiersz o "rzece Iowa", "Pozdrawiam odległą rzekę":
Jeśli szukasz na tym kontynencie czegoś co przetrwało
tego co odwieczne i stałe
weź pod uwagę góry i rzeki One pamiętają więcej niż ludzie
ich pamięć jest wierniejsza i głębiej ukryta
nie są gadatliwe ani zdawkowe.
Ta poetka nigdy nie spoczywa na laurach i nigdy nie oddala się od głównych nurtów literatury. Na początku lat dziewięćdziesiątych wydaje wspólnie z Arturem Międzyrzeckim książkę "...opiewam nowoczesnego człowieka. Antologia poetów amerykańskich" (RePrint, Warszawa 1992). W roku 2003 antologię wierszy poetek amerykańskich Dzikie brzoskwinie (Sic!, Warszawa), w której znajdują się przekłady zrobione przez wielu poetów, w przeważającej jednak części przez nią samą, opatrzoną wstępem i notami o autorkach wierszy (z fotografiami). Antologia ta prezentuje utwory dwudziestu sześciu poetek, od Emily Dickinson po Ann Lauterbach, Jorie Graham, Jane Hishfield.
A przecież Hartwig ma także swój poważny udział, wraz z poetami takimi, jak Adam Ważyk, Artur Międzyrzecki, Zbigniew Bieńkowski, we wprowadzeniu czytającej publiczności polskiej w światowe odrodzenie w latach sześćdziesiątych tradycji Appolinaire'owskich i wyobraźni surrealistycznej. Jej przekłady poetów, już tu wymienianych jako twórców poematów prozą, jak i własne książki do tego się przyczyniły.
Nawet gdyby dziś niektórzy z tamtych przekładanych przez nią poetów francuskich wydawali się nam już tylko historyczni, to ówczesnego wkładu poetki w żywą współczesność nie sposób nie zauważyć. W latach sześćdziesiątych to poeci surrealistyczni inicjowali wyobraźnię nowoczesną. Olbrzymią rolę odegrały też sny, marzenia senne, także teorie freudowskie. Największą jednak rolę odegrały marzenia senne pojawiające się w sztuce. Historyk literatury i krytyk literacki Jerzy Kwiatkowski przewidywał, że oniryzm (nurt sztuki pod wpływem marzeń sennych) może stać się nazwą całej epoki. Miał zresztą na myśli wszelkie rodzaje "nadrealizacji". Wymieniał wielu ważnych dla wieku dwudziestego pisarzy, ponieważ niektóre z ich utworów jak najbardziej mieściły się w nurcie onirycznym. Byli to tacy pisarze, jak Schulz, Leśmian, Witkacy, Ważyk, Wat czy poeci pokolenia 56, a także część twórczości Kafki, Michaux, Bergmana, nie mówiąc o niezliczonych dziełach plastycznych.
Co prawda nie doszło do nazwania całej epoki "epoką snów" albo "epoką oniryczną", ale wybuch wyobraźni lat sześćdziesiątych wieku dwudziestego zostawił ślady nie do zatarcia także na naszej dzisiejszej współczesności. Najbardziej jest to widoczne w reklamie i w filmie, ale nie omija żadnej dziedziny twórczości. Julia Hartwig nie tylko przekładała twórczość charakterystycznych dla epoki poetów, ale i sama publikuje utwory w poetyce snu.
Nigdy nie przerywa ona swojej pracy poetki, wliczając w to oczywiście tłumaczenie poezji i pisanie o poetach. Jej podróże to także podróże po współczesności. Poznawanie tego, co obecne we współczesnej jej wrażliwości literackiej, gdziekolwiek się znajdzie. Stara się być nie turystką świata, tylko jego uczestniczką. Co nie znaczy, że nie stanowi części wiernej publiczności sztuki. W jej dziennikach często natrafiamy na notatki z muzeów i galerii. Sama podróż wpływa także pobudzająco na jej własną twórczość. Oto, co pisze w książce "Zawsze powroty. Dzienniki podroży":
Każda zmiana miejsca jest dla mnie błogosławiona pod względem poetyckim. Nie znaczy to, że zawsze przynosi ona coś, co znajdzie swój wyraz w wierszu, ale daje mi to poczucie świeżości, odmiany, która budzi moja wyobraźnię, porusza umysł, podsuwa obraz, daje poczucie, że słowa zabrzmią odmiennie i że to, co na co dzień wydaje się niewarte wejścia do sztuki, ma jednak prawo zapisu.
Autor: Małgorzata Baranowska, marzec 2004