Joga bywa Polką
Ponoć jedna z kobiet, które przywiozły Indie nad Wisłę, wlała wodę z Gangesu do Morskiego Oka i nauczyła Dalajlamę wegetarianizmu. Druga zaczarowała jogą poetki i eksperymentowała, łącząc ją z baletem.
Skąd joga w Polsce?
Zanim zaczniemy opowieść o niezwykłych kobietach, przenieśmy się do pierwszych lat XX wieku. Choć dziś joga stanowi element modnego lifestyle’u millenialsów, jej popularność w Polsce zaczęła się dużo wcześniej. W roku 1909 ukazuje się książka opatrzona jednym z najdłuższych tytułów w historii polskiej literatury: "Rozwój potęgi woli przez psychofizyczne ćwiczenia według dawnych aryjskich tradycji oraz własnych swoich doświadczeń podaje do użytku rodaków Wincenty Lutosławski". Jej autor, filozof i publicysta, stryj wybitnego kompozytora Witolda Lutosławskiego, stworzył to pionierskie dzieło jako rezultat długich i dogłębnych poszukiwań sposobu na ozdrowienie. Lutosławski cierpiał psychicznie i fizycznie, nękały go nawracające stany silnego osłabienia i zaburzenia nerwicowe. Próbował konwencjonalnej medycyny i masaży, sięgał po hipnozę, skłaniał się ku modlitwie. Na próżno.
Dopiero godziny spędzone w londyńskiej British Library, jednej z największych bibliotek świata, rozjaśniły Lutosławskiemu drogę do psychofizycznego dobrostanu. Rozwiązaniem okazały się asany – pozycje jogi i pranajama, czyli techniki oddechu. "Wprowadźmy rytm do życia – wnet zapanuje w nim harmonia", pisał Lutosławski w "Rozwoju potęgi woli…".
Co ciekawe, londyński research nie był pierwszym spotkaniem Lutosławskiego z hinduistycznymi praktykami. W ostatnich latach XIX wieku filozof uczestniczył w odbywającym się w Chicago spotkaniu z mnichem Vivekanandą, który zapoznał kraje "Zachodu" z hinduizmem. Wówczas Lutosławski nazwał uczestników spotkania "sekciarzami". Kilka lat później joga, można powiedzieć, uratowała mu życie.
Ezoterycznie ukąszona
Lutosławski powróci jeszcze w tej opowieści. Filozof był rzeczywiście pionierem, jeśli chodzi o propagowanie inspirowanego hinduizmem stylu życia łączącego wstrzemięźliwość (wykluczenie alkoholu, tytoniu oraz części pokarmów) z ćwiczeniami fizycznymi i oddechowymi. Jednak prawdziwą łączniczką między kulturą ojczyzny Gandhiego a Polską była Wanda Dynowska.
Ezoteryczno-mistyczne "ukąszenie" przydarzyło się Wandzie jeszcze w dzieciństwie. Na dworze Eustachego i Heleny Dynowskich często gościło grono literatów i artystów. To dzięki rodzicom dorastająca Wanda poznała Tadeusza Micińskiego, jednego z najbardziej wyrazistych poetów Młodej Polski,
zafascynowanego gnozą, mistycyzmem, okultyzmem i duchowością, członka istniejącego przed pierwszą wojną światową Warszawskiego Towarzystwa Teozoficznego.
Jego zainteresowania wywarły ogromny wpływ na światopogląd młodej Dynowskiej, która już jako nastolatka wierzyła w reinkarnację i poświęcała czas ezoterycznym i religijnym lekturom. Po latach jej młodzieńcza fascynacja mistyką zamieni się w konsekwentną życiową drogę i zaprowadzi ją przed oblicze samego Mahatmy Gandhiego.
Imię od Gandhiego
Najpierw jednak zainteresowania Dynowskiej doprowadziły ją do teozofii. Jeszcze w czasie pierwszej wojny światowej wstąpiła do Włoskiego Towarzystwa Teozoficznego, wierząc, że wkrótce i w Polsce uda się stworzyć podobną organizację. O pozwolenie postanowiła poprosić samą Anne Besant, ówczesną kierowniczkę ogólnoświatowego Towarzystwa Teozoficznego. Podobno, żeby spotkać się z Besant w Paryżu, zastawiła swoją biżuterię w lombardzie. Co ciekawe, w Paryżu poznała słynnego hinduskiego myśliciela Krishnamurtiego. Od Besant otrzymała natomiast pisemną akceptację, wkrótce nosiła na szyi wyjątkowy amulet: pokaźnych rozmiarów jasnozielony chryzolit. Wcześniej, przed Dynowską i Besant, kamień należał do samej Heleny Bławatskiej, rosyjskiej założycielki Towarzystwa Teozoficznego, pisarki i okultystki.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Zainteresowanie teozofią szło w parze ze zgłębianiem ksiąg hinduizmu. Trzeba bowiem wiedzieć, że teozofia zakładała zainteresowanie wszelkimi religiami i przyglądała się różnym formom duchowości. W 1935 roku Dynowska wyjeżdża do Indii na zjazd teozofów. Wtedy zapewne nie przypuszczała, że cel jej podróży stanie się miejscem, w którym spędzi resztę życia i w którym to życie zakończy. Kiedy wybuchła wojna, próbowała wrócić do Europy, jednak starania o uzyskanie wizy pobytowej w którymś z europejskich krajów były bezskuteczne. Wróciła więc do Indii, które wkrótce okazały się jej drugą ojczyzną. To wtedy, w drugiej połowie lat 30., dobrze poznaje Gandhiego, z którym połączy ją przyjaźń i głębokie przywiązanie do idei wolności. To właśnie on nada jej imię "Umadevi", czyli "Świetlista Dusza".
Kobieta-przedsiębiorstwo
Po śmierci swojego mistrza w 1948 roku (w listach nazywała go "Bapu", czyli ojciec) Dynowska angażuje się niemal w pełni w działalność popularyzatorską w ramach założonej parę lat wcześniej w Madrasie Biblioteki Polsko-Indyjskiej. Wespół z Maurycym Frydmanem, polskim Żydem, który wyemigrował do Indii w podobnym do Dynowskiej czasie, dokonuje niesamowitego dzieła: jako redaktorka, tłumaczka, korektorka i wydawczyni doprowadza do publikacji kilkudziesięciu dzieł z zakresu kultury i religii Indii, w tym – oczywiście – tekstów na temat jogi. Nakładem Biblioteki Polsko-Indyjskiej ukazały się m.in. pisma Krishnamurtiego, Ramany Maharishiego, Heleny Bławatskiej i Vivekanandy. Dynowska przetłumaczyła także jedną ze świętych ksiąg hinduizmu, Bhagawadgitę wydaną w Madrasie pod tytułem "Bhagavad Gita: Pieśń Pana". Koronnym osiągnięciem Biblioteki była jednak monumentalna, sześciotomowa "Antologia Indyjska" poświęcona m.in. sanskrytowi i zawierająca pisma Gandhiego. W 1960 roku wydanie "Antologii" otrzymał od Dynowskiej ówczesny biskup krakowski Karol Wojtyła. Wieść niesie, że kobieta przepowiedziała mu, że zostanie pierwszym słowiańskim papieżem.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Wanda Dynowska, fot. z archiwum rodzinnego
Co ciekawe, jej praca popularyzatorska dotyczyła także kultury polskiej - Dynowska tłumaczyła na angielski poezję m.in. Kochanowskiego. O swojej działalności w jednym z listów pisała jako o "pomoście, który buduje książkami między duszą Indii i Polski". Biblioteka Polsko-Indyjska, wspólne dziecko polskich emigrantów, działała niemal trzy dekady i długo pozostawała jedynym przedsięwzięciem prezentującym kluczowe dla zrozumienia kultury Indii dzieła w języku polskim.
Francuski szpieg?
Otulona w sari, tradycyjny indyjski strój - pięciometrowy pas materiału, z namalowanym bindi (świętą hinduską kropką na czole, a w zasadzie na czakrze trzeciego oka), Dynowska-Umadevi była postacią na tyle ekscentryczną, by wywoływać we włodarzach Polski Ludowej niepokój. PRL-owskie służby uważały ją za francuskiego szpiega, bacznie obserwując jej działania podczas dwóch wizyt w ojczyźnie: w 1960 i 1969 roku (za każdym razem odbywała intensywne tournée, dzieląc się słowem swoich duchowych mistrzów).
Po pierwszej z tych wizyt Dynowska zaangażowała się w działalność na rzecz tybetańskich sierot, decydując się na wyjazd do Dharamsali, która po upadku powstania przeciwko Chinom była siedzibą Dalajlamy XIV. W owym czasie Umadevi znacznie zbliżyła się do buddyzmu, wtedy także Biblioteka Polsko-Indyjska podjęła się wydawania pism związanych z Tybetem. Kiedy Dynowska przybyła do Dharamsali, ówczesny przywódca duchowy Tybetańczyków miał 25 lat. Kiedy w 2008 roku odwiedził Polskę, w swoim wystąpieniu w Gdańsku nazwał Dynowską swoją "przybraną matką, dzięki której został wegetarianinem". Praca z tybetańskimi dziećmi i młodzieżą oraz opracowanie publikacji o kulturze i religii Tybetu były ostatnimi jej aktywnościami. Nie mogąc dłużej żyć na tak dużej wysokości, przeniosła się do rzymskokatolickiego klasztoru w Mysore w południowych Indiach. Jej stan zdrowia pogarszał się, ale Umadevi odmówiła dalszego przyjmowania leków. Odeszła spokojnie i świadomie, niczym "prawdziwa joginka i mistyczka", jak mówił o niej Leon Cyboran, polski indolog.
Ostatnia medytacja
Istnieją co najmniej dwie wersje tego, w jaki sposób Dynowska spędziła ostatnie chwile życia: jedna głosi, że zmarła pogrążona w głębokiej kontemplacji w klasycznej medytacyjnej asanie. Drugą przedstawił towarzyszący jej ks. Marian Batogowski, który twierdził, że umierająca Umadevi wyraziła życzenie przyjęcia ostatnich sakramentów i uczestniczenia w mszy świętej. Dla biografii wybitnej działaczki na rzecz dialogu międzykulturowego to, która z wersji jest prawdziwa, ma drugorzędne znaczenie. Dynowska nie była dogmatyczką, a na religie patrzyła przede wszystkim jako na ścieżki do osiągnięcia duchowego spokoju. Nie przywiązywała się do żadnego wyznania, a w jej indyjskim mieszkaniu wśród figurek hinduskich bóstw zobaczyć można było także wizerunki Matki Boskiej. Była kobietą dwóch ojczyzn głoszącą wolność oraz szacunek i ciekawość dla wszystkich kultur. Ks. Adam Boniecki wypowiedział się o niej jako o osobie "niezwykłej i głębokiej, międzykulturowej [...], uroczej, ciepłej, kontaktowej i mądrej".
W istocie, była nie tylko propagatorką jogi rozumianej jako duchowa ścieżka, ale i nietuzinkową – jak powiedzielibyśmy dziś – aktywistką, żarliwie tworzącą mosty między Półwyspem Indyjskim a Polską. Podobno w ramach "zaślubin Polski z Indiami" wlała przywiezioną z Indii wodę z Gangesu do Morskiego Oka, skałę z Tatr wręczyła samemu Dalajlamie (który trzymał ją przez lata na swoim biurku), a wcześniej – jeszcze w międzywojniu – "lobbowała" za uznaniem kamienia na Wawelu za święty czakram.
Akrobatka
Wspomniany już Wincenty Lutosławski był przyjacielem domu Kazimierza i Haliny Michalskich. Jeszcze jako nastolatka ich córka Malina (właściwie Maria Aleksandra) poznała autora "Rozwoju potęgi woli…" i miała szansę zafascynować się wpływem ćwiczeń fizycznych i oddechowych na duchowość. Wysoce prawdopodobne, że osoba Lutosławskiego istotnie zafascynowała Michalską i zaważyła na jej przyszłym życiu. Jednak zanim kobieta została słynną na cały kraj propagatorską hathajogi (jogi bardziej skupionej na praktyce fizycznej niż na doświadczeniach mistycznych), prowadziła – z sukcesami – żywot tancerki, akrobatki i artystki scenicznej. Uczyła się pod okiem Haliny Hulanickiej, która była zainteresowana egzotycznymi tańcami z Indii i Egiptu. Michalska występowała w operetce i tańczyła solowe partie w Teatrze Wielkim, zaś po wojnie akrobatyczne wykształcenie pozwoliło jej na występy w cyrkach i teatrach variétés. Wtedy też zajęła się działalnością pedagogiczną: w 1957 roku w stołecznym Staromiejskim Domu Kultury założyła Studio Gimnastyki Tanecznej. Michalska eksperymentowała z ruchem, wkrótce do programu Studia włączając elementy jogi. Tę zaś poznała, podobnie jak Lutosławski, przechodząc zdrowotny kryzys.
W 1960 roku, by poradzić sobie z pooperacyjnymi komplikacjami, poszukiwała sposobów na odzyskanie zdrowia, a poszukiwania te zawiodły ją w kierunku medycyny tybetańskiej oraz indyjskiego systemu ćwiczeń fizycznych i oddechowych. O medycynie Tybetu dowiadywała się z książek benedyktyna Cyryla Krasińskiego. Skąd czerpała informacje o jodze? Niewykluczone, że m.in. właśnie z "Rozwoju potęgi woli…" autorstwa poznanego w dzieciństwie przyjaciela domu, Wincentego Lutosławskiego.
Początkowo będące jedynie ekscentrycznym dodatkiem do baletu, asany zaczęły stopniowo wypierać w szkole Michalskiej ćwiczenia taneczne. Wkrótce stały się podstawą jej programu kształcenia. Po kilku latach praktyki, jej Studio wpisane zostało na listę International Yoga Felowship Movement, a "glejt" upoważniający do prowadzenia szkoły hathajogi wręczył Michalskiej sam ambasador Indii w Polsce. Jedna z uczestniczek kursów w Studiu, Maria Diatłowicka, wspomina naukę pod okiem Michalskiej tak:
Świetne samopoczucie zapewniały mi ćwiczenia, na które przez kilka lat uczęszczałam do uwielbianej przez uczennice Maliny Michalskiej. [...] Zajęcia odbywały się przy Rynku Starego Miasta, a po nich naładowana energią wracałam Krakowskim Przedmieściem i Nowym Światem do domu.
Kobieta-guma przed kamerą
W 1969 roku tancerka i joginka była bohaterką jednego z odcinków Polskiej Kroniki Filmowej (epizod nosił tytuł "Elastyczny kręgosłup"). W niespełna dwuminutowym materiale słyszymy, jak powojenna propagatorka jogi mówi spokojnym, hipnotyzującym głosem: "ażeby się maksymalnie rozluźnić, musimy mieć uczucie ciężaru…", a przy kolejnych, trudniejszych asanach radzi, by rękę "miękko jak wąż owinąć sobie w talii jak modny pasek". Z materiału Wytwórni Filmów Dokumentalnych w Warszawie dowiadujemy się, że ćwiczenia Michalskiej mają moc leczenia cukrzycy, choroby nerek, astmy i reumatyzmu. Na filmie widzimy Michalską, wówczas już ponadpięćdziesięcioletnią, która z łatwością wchodzi w kolejne pozycje ("Malina była kobietą-gumą", pisała o niej Maria Terlecka w czasopiśmie Stolica). Joginka przedstawiona jest w filmie jako jogowa celebrytka stolicy, która wykształciła w zakresie hathajogi ponad tysiąc osób - jak słyszymy w kronice, w tym także wielu "lekarzy, aktorów i adwokatów". Wśród kobiet inspirujących się Michalską była m.in. poetka Anna Świrszczyńska. Artystka, która oprócz praktyki jogi, stosowała także dietę wegetariańską, fizycznym ćwiczeniom poświęciła kilka swoich wierszy, m.in. "Genialne ciało jogi":
Znudziło mnie już moje ciało / Na próżno przez tyle lat / staram się je wytresować [...] Jest tępe / [...] nie stanie się nigdy / genialnym ciałem jogi
– pisała gorzko poetka.
Wszechświat i ja to jedność
Ukoronowaniem działalności Maliny Michalskiej była książka "Hatha-joga dla wszystkich" wydana po raz pierwszy w 1972 roku nakładem Państwowych Zakładów Wydawnictw Lekarskich (w serii "Zdrowie dla wszystkich"). Podręcznik zawiera wskazówki dotyczące nastawienia psychicznego, odpowiedniego stroju, właściwego oddechu; pokazuje także, rzecz jasna, 60 rzetelnie opisanych asan. Do wszystkich fotografii demonstrujących poszczególne pozycje pozowała sama Michalska. Choć hathajoga jest bardziej "europejską" wersją jogi, to znaczy angażującą się w samą praktykę bardziej niż w jej metafizyczny wymiar, Michalska w swojej książce nie pominęła duchowych aspektów indyjskiego systemu ćwiczeń:
Drogą jogi można poprzez najwyższą koncentrację i medytacje dojść do stanu, w którym zatraca się poczucie odrębności swojego ja, kiedy WSZECHŚWIAT, ŚWIAT i JA stanowią JEDNOŚĆ [podkreślenia autorki].
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Wisława Szymborska na wieść o otrzymaniu Nagrody Nobla w literaturze, Zakopane, 1996, fot. Adam Golec / AG
Książką zainteresowała się m.in. sama Wisława Szymborska, która z właściwym sobie poczuciem humoru i sceptycyzmem zrecenzowała ją w felietonie opublikowanym na łamach "Życia Literackiego". Choć sportowe zainteresowania Szymborskiej dotyczyły głównie boksu, poetka dokładnie zapoznała się z instrukcjami Michalskiej, żartobliwie się do nich odnosząc:
Sceptyk wykonując ćwiczenie nr 25 zawsze jeszcze zdąży pomyśleć w sposób niedopuszczalnie laicki i światowy: co ja właściwie wyprawiam? [...] W tym momencie sceptyk postanowi rozplątać się z Kukkutasany. Ufajmy, że zdoła bez pomocy pogotowia ratunkowego.
Szymborska zauważyła też, znowu nie bez charakterystycznego dla siebie dowcipu, że książka Michalskiej wcale nie jest dla wszystkich:
Ci, którzy są przemęczeni i znerwicowani, nie mają czasu na ćwiczenia, a ci, którzy mają czas, nie są z pewnością tak bardzo przemęczeni i znerwicowani
– pisała w felietonie przyszła noblistka.
Malina w teatrze
O ile Dynowska "przywiozła Indie nad Wisłę" dosłownie, o tyle Michalska jedynie metaforycznie, bo na Półwyspie Indyjskim – mimo zaangażowania się w praktykę jogi – jej stopa nigdy nie stanęła. Słowo "jedynie" może okazać się tu jednak nieadekwatne, bo zasługi Michalskiej dla popularyzacji hathajogi są olbrzymie. Przez wiele lat w domach zafascynowanych jogą Polek i Polaków jej książka była niczym biblia.
Postacią Michalskiej zainteresowała się w 2018 roku aktorka i performerka Marta Malikowska. Biografia joginki stała się dla Malikowskiej punktem wyjścia do stworzenia "Maliny", performansu, koncertu i sesji medytacyjnej w jednym. W spektaklu, obok Malikowskiej, wystąpiły także tancerka i choreografka Karolina Kraczkowska oraz Maniucha Bikont, śpiewaczka i tubistka wykonująca polskie pieśni ludowe. Aktorka zapragnęła w ramach projektu zbadać relację między sztuką przygotowywania roli a praktyką jogi, a także zadać kilka ważnych dla niej pytań: o relację jogi i feminizmu, o współczesną potrzebę rytuału, a także o to… jak leżeć, siedzieć i oddychać. Przestrzeń gry Malikowska nazwała "Świątynią Niewidzialnego Różowego Jednorożca". Krytyk Piotr Morawski pisał o spektaklu "pod matronatem" Maliny Michalskiej jako o teatrze "niesamowitej troski i delikatności".
Źródła: "Joga – droga do transcendencji", A. Świerzowska, Warszawa 2009; "Niepokorne córy II Rzeczpospolitej i PRL", J. Molenda, Warszawa 2016; "Hatha-joga dla wszystkich", M. Michalska, Warszawa 1973; "Lektury nadobowiązkowe", W. Szymborska, Warszawa 2002; "O Wandzie Dynowskiej (Umadevi – Bogini Światła)", K. Tokarski, artykuł opublikowany na portalu joga-joga.pl; e-teatr.pl; dwutygodnik.com; focus.pl.
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]