Pochodzący z Włoch Blu zdobi budynki na całym świecie – od Rio de Janeiro, gdzie w 2007 roku namalował Chrystusa Odkupiciela wynurzającego się z góry karabinów, po Kraków, w którym w 2014 stworzył mural z ojcem świętym przemawiającym do tłumu przez wielki megafon w kształcie dzwonu.
Blu tworzy nie tylko zewnętrzne malowidła ścienne, z których jest najbadziej znany, ale także prace wideo i animacje, które udostępnia w internecie. Gdy zaczynał pod koniec lat 90., był street artowcem malującym nielegalne graffiti w Bolonii. Po paru latach puszkę sprayu zamienił na rolkę zamontowaną na teleskopowym kiju, wypracowując swój własny, znany dzisiaj styl. Zwykle przedstawia olbrzymią postać ludzką, której detale niosą przekaz związany z miejscem lub okolicznością powstania malunku.
Zwiększając skalę i zmieniając technikę, Blu zalegalizował swoją twórczość. Wielkie formaty muszą powstawać za zgodą właściciela budynku, nie da się ich namalować szybko i po kryjomu. Zwykle zlecenia zgłaszają różne instytucje i organizacje.
Z założenia mural to rzecz efemeryczna, czasowa. Twórcy street artu i urban artu liczą się z tym, że ktoś zamaluje ich ścianę, albo że mural będzie po prostu niszczał. Często tworzone są na budynkach, których przyszłość stoi pod znakiem zapytania. Zdarza się również i tak, że dobre murale stają się symbolami miejsca, w którym powstały i gdy tylko ktoś próbuje je usunąć, społeczeństwo zabiera głos.
Kwestią sporną jest konserwacja zewnętrznych malowideł. Środowiska artystyczne niekoniecznie widzą potrzebę czy możliwość odnawiania malunków. Z kolei właściciele budynków, a zwykle jest to miasto, chcieliby panować nad estetyką swojej przestrzeni.
Pierwszym przypadkiem, kiedy zlikwidowano mural Blu, był ocenzurowany ze względu na polityczną treść malunek na ścianie Deitch Gallery w Nowym Jorku w 2008 roku. Przedstawiał on kilkanaście trumien przykrytych jednodolarowym banknotem, zamiast tradycyjnie flagą amerykańską. Właściciel galerii, Jeffrey Deitch, w latach 80. zwany adwokatem sztuki graffiti, dzień po skończeniu pracy nad muralem zlecił jego usunięcie.
Ostatnio usuniętym – i jednocześnie najgłośniejszym - dziełem Blu jest dwuczęściowy mural na Cuvrystraße w Berlinie, który zgodnie z opinią miejskich urzędników przestał pasować do wizerunku zgentryfikowanej po upadku muru dzielnicy Kreuzberg. Dwa ikoniczne malowidła Blu namalował tuż obok jednego z punktów kontroli granicznej między RFN i NRD. Na pierwszym przedstawiony jest mężczyzna w koszuli, krawacie i dwóch złotych zegarkach, będących jednocześnie kajdankami. Na drugim dwaj mężczyźni (z których jeden jest do góry nogami) próbują ściągnąć ze swych twarzy maski, a ich palce ułożone są w kształty liter E – jak East, czyli wschód i W – jak West, czyli zachód.
Po petycji podpisanej przez blisko siedem tysięcy osób i po konsultacji z samym artystą, grupa Berlińczyków urządziła symboliczny pogrzeb muralu, zamalowując go na czarno. Był to sprzeciw wobec przyjętej przez miasto polityki sprzedaży nieużytkowanych terenów i sprywatyzowania wszystkiego, co nie przynosi korzyści. A wiadomo, gdy pojawiają się prywatni inwestorzy, ceny najmu lokali idą w górę. I studenci, artyści, muzycy, którzy stworzyli Berlin takim, jaki znamy – muszą się wyprowadzić. Kilka miesięcy wcześniej w Berlinie inną pracę Blu – wielką klepsydrę, metaforę globalnego ocieplenia – zastąpiono reklamą filmu hollywoodzkiego.
Nawet jeśli mural staje się symbolem dzielnicy, rozpoznawalnym elementem miasta, nie jest łatwo go uratować. Czy historię muralu Blu w Warszawie i jego udanej obrony można uznać za wyjątkową? Przypomnijmy sobie, jak do tego doszło.
Blu w Warszawie – Mateusz Ściechowski
W 2010 roku już wtedy rozpoznawalny na całym świecie Blu (po wystawie w Tate Modern i wspólnej realizacji m.in. z Banksym) został zaproszony do Warszawy na festiwal Updates. Na zachodniej ścianie Kamienicy pod Żaglowcem przy ul. Siennej 45 namalował siedem postaci żołnierzy-marionetek, których hełmy i mundury zdobią symbole pieniędzy. Pracą tą nawiązał do historii miasta, bo kamienica przy Siennej jest jednym z niewielu nie zniszczonych przez wojnę budynków w centrum Warszawy. Jednocześnie Blu zwraca uwagę na samą definicję wojny, która jest narzędziem w rękach władzy, a żołnierze są w niej tylko marionetkami. To zresztą jeden z pierwszych murali, przy których artysta posługuje się kolorem – wyblakłym zielonym. Wcześniej realizował murale czarno-białe.
Do Warszawy Blu przyjechał na zaproszenie Fundacji Vlep[v]net, jednej z najstarszych organizacji zajmujących się sztuką w przestrzeni miasta. Mateusz Ściechowski (znany także jako Miesto), kurator festiwalu Updates, opowiada w rozmowie z Culture.pl:
"Chcieliśmy robić murale, które opowiadają o mieście i mówią o istotnych sprawach. Blu był jednym z takich artystów, bo jego prace mają wydźwięk antykonsumpcyjny, antyglobalistyczny, przeciwko wojnie. Często nawiązuje do lokalnych problemów. (…) Nie pamiętam, czy poruszyliśmy kwestię tego, że naprzeciwko muralu jest siedziba Bumaru, czyli producenta broni. (…) Malował go przez cztery lipcowe dni. Było wtedy bardzo gorąco, jakieś 35 stopni. Nie wiem, jak to robił, że to wytrzymywał. Z podnośnika schodził raz dziennie, miał na górze kubeczek, do którego siusiał, drugi miał, z którego pił. Jak potrzebował kolejne farby, to zjeżdżał tuż nad ziemię, ale nie wychodził na zewnątrz. Bardzo ciekawa postać, która całym sobą potwierdza swoje zaangażowanie."
Z punktu widzenia miasta – Wojciech Wagner
Żołnierze-marionetki Blu doskonale wpisują się w pejzaż miasta. I mają dużo szczęścia: są widoczne z najszerszej, wielopasmowej ulicy Warszawy – Jana Pawła II. Duża część stołecznych murali schowana jest w podwórkach. Być może dlatego – pięć lat po zejściu Blu z podnośnika – 1200 mkw. ściany Kamienicy pod Żaglowcem uznano za najbardziej atrakcyjne miejsce dla muralu innego artysty – Jakuba Woynarowskiego, ostatnio reprezentującego Polskę na 14. Biennale Architektury w Wenecji. Mowa tu o inicjatywie Instytutu Teatralnego w Warszawie, odpowiedzialnego za obchody 250-lecia teatru publicznego w Polsce, który do współpracy postanowił zaprosić artystów innych sztuk.
"Filozofia, która przyświecała nam w dotychczasowym podejściu do murali, była liberalna i wynikająca z charakteru tej sztuki. Zakładaliśmy, że jest to z definicji tymczasowe i przejściowe działanie. Sama geneza tej sztuki jest często nieoficjalna, nielegalna, a więc nie licząca się z długoterminowym trwaniem. I trwałość tych realizacji jest ograniczona technicznie. Po kilku latach stajemy przed problemem, czy je odnawiać i kto miałby to finansować, czy raczej je zastępować czymś nowym" – powiedział w rozmowie z Culture.pl Wojciech Wagner, Naczelnik Wydziału Estetyki Przestrzeni Publicznej w Warszawie, do którego Instytut Teatralny zgłosił się z prośbą o udostępnienie jednej ze stołecznych ścian.
Nowy projekt lepszy? – Jakub Woynarowski
Punktem wyjścia do muralu Jakuba Woynarowskiego było hasło jubileuszu 250-lecia teatru publicznego w Polsce - "Przeżyjemy w teatrze". Projekt przedstawia wielkie oko spoglądające ze sceny teatralnej. Estetycznie nawiązuje do przełomu XVIII i XIX wieku, czasów, kiedy rodziła się idea teatru jako miejsca dyskusji nad sferą publiczną.
"Z jednej strony inspiracją były prace oświeceniowego architekta Claude Nicolas Ledoux. Projektował on monumentalny teatr i stworzył emblematyczny wizerunek oka, w którym odbija się architektura. Jest to oko stwórcy – mistyczny obraz, ale wyrastający z racjonalnych przesłanek. Z drugiej strony inspiracje czerpałem z surrealizmu, zwłaszcza obrazu René Magritta, także przedstawiającego gigantyczne oko – tutaj pod kątem iluzji i niesamowitości. Odbicie rzeczywistości może być deformujące, ale też stwarza możliwość wydobycia pewnych zjawisk ze sfery podświadomego i przeniesienia w sferę świadomości. Tak, jakbym przerzucał pomost pomiędzy racjonalizmem i surrealizmem, przeszłością i teraźniejszością, a może też przyszłością teatru. (…)
To oko, na które patrzymy i które na nas patrzy skłania do zadawania pytań, czy jesteśmy widzami w teatrze czy aktorami, na których ktoś spogląda. Teatr publiczny może być też formą spektaklu, w którym bierzemy udział, a nie tylko jakiegoś odległego widowiska, na które spoglądamy z biernej pozycji obserwatora. Bo życie publiczne jest także swego rodzaju spektaklem, którego każdy z nas jest uczestnikiem" – mówi Jakub Woynarowski w rozmowie z Culture.pl.
Projekt bez wątpienia ciekawy, tylko czy w Warszawie nie było żadnej innej równie atrakcyjnej – i wolnej ściany?
Hejt w internecie – akcja społecznościowa
Zaraz po ogłoszeniu przez Instytut Teatralny, że w miejscu kultowego muralu Blu powstanie projekt Woynarowskiego, na mieście zawrzało. Na Facebooku powstało bojkotujące to zamierzenie wydarzenie, do którego w ciągu kilku dni przyłączyło się ponad cztery tysiące osób. Pisarka Sylwia Chutnik skomentowała sytuację w jednym ze swoich felietonów – "Zostawcie żołnieży Blu w spokoju!". Tymczasem Instytut opublikował dwa nagrania wideo, w których czołowi polscy kuratorzy i muzealnicy – Sebastian Cichocki i Tomasz Fudala z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie – tłumaczą, jak bardzo Woynarowski jest wybitnym artystą i jak ulotną sztuką są murale.
"To jest suabe" – czytamy na Facebooku o zniszczeniu muralu Blu. "Działania najważniejszych instytucji kultury w Polsce dowodzą albo pogardy dla jednego z najciekawszych obszarów sztuki współczesnej, albo kompletnej bezmyślności" – dodają organizatorzy internetowej akcji z Fundacji Sztuki Zewnętrznej.
Czy mają rację? Do opinii kilku tysięcy internautów odniósł się Instytut Teatralny w oświadczeniu opublikowanym na stronie internetowej.
"Jeszcze przed podjęciem prac przygotowawczych Instytut Teatralny porozumiał się z Fundacją Vlep[v]net, inicjatorem i producentem znajdującego się obecnie na ścianie kamienicy muralu. Z uwagi na rangę artysty i znaczenie tego dzieła podjęliśmy się szeregu zobowiązań: dokumentacji fotograficznej i wideo muralu Blu, procesu zamalowywania oraz pokrycia całej ściany w pierwszym etapie prac czarną farbą, co będzie symbolicznym pożegnaniem, a także dowodem respektowania nadrzędnej dla wielu twórców street art-u zasady, by nie zamalowywać prac bezpośrednio."
Z kolei sama Fundacja Vlep[v]net tak pisze na swojej stronie internetowej:
"Fundacja Vlep[v]net nie ma nic wspólnego z podjętą przez miasto decyzją. Instytut Teatralny realizujący na muralu Blu swoją kampanię społeczną zwrócił się do nas o opinię, kiedy wszystkie decyzje o zamalowaniu pracy już zapadły. Mimo naszej jednoznacznie krytycznej opinii wobec tego pomysłu Instytut Teatralny i miasto postanowiły kontynuować swoje działania. Zaznaczamy też, że nie posiadamy w obecnej chwili żadnych praw do dysponowania ścianą, a jedyne co możemy zrobić to apelować o ocalenie tej ważnej i niezwykle aktualnej w swojej wymowie realizacji."
Dalsze losy projektu Woynarowskiego – Dorota Buchwald
Bojkot w internecie oraz sprzeciw środowiska ubran i street artowego wywołał dyskusję, co wolno, a czego nie – robić w mieście. Okazało się także, że głos społeczeństwa się liczy, bo Instytut Teatralny w imieniu artysty i organizatorów (razem z BWA Warszawa – galerią reprezentującą Woynarowskiego) złożył oświadczenie odwołujące realizację muralu na ścianie kamienicy przy Siennej 45.
"Nie spodziewaliśmy się tak silnej reakcji i związania tak wielu osób z tym muralem. Niewątpliwie nie jest naszym celem robienie czegoś wbrew społeczeństwu czy sympatykom danego dzieła sztuki. Na pewno trzeba będzie odpowiedzieć sobie ze wszystkimi zainteresowanymi stronami na pytanie, jak podchodzić do murali. Czy niektórych nie potraktować w sposób specjalny, czy dać im szansę na dłuższe trwanie" – skomentował sytuację Wojciech Wagner.
Projekt Woynarowskiego postanowiono umieścić w domenie publicznej i ogłosić konkurs, w wyniku którego Instytut zadeklarował sfinansowanie realizacji muralu w którymś z polskich miast. Kolejne mogą powstawać w miejscach i formatach uzgodnionych z twórcą.
"Nie powstanie w tym miejscu, ale zostanie uwolniony do przestrzeni publicznej, zwielokrotniony i może nawet ten pomysł bardziej nam się spodobał, niż punktowa lokalizacja. (…) Jakub Woynarowski oddaje swoje prawa do projektu także tym, którzy chcą zrobić koszulki, plakaty, kubki, cokolwiek. Licencja jest ogłoszona, pliki moża pobierać. Do 20 czerwca czekamy na zgłoszenia. Wtedy wybierzemy miasta, miejsca" – mówi dyrektorka Instytutu Teatralnego Dorota Buchwald w rozmowie z Culture.pl.
Komisja, w skład której weszli przedstawiciele dyrekcji Instytutu, galerii BWA Warszawa oraz autor projektu, zdecydowała o wsparciu realizacji muralu w trzech miastach. Prace według projektu Jakuba Woynarowskiego powstaną w Bydgoszczy (wrzesień) i w Słupsku (październik). W Gorzowie Wielkopolskim (wrzesień) w drodze konkursu wybrany zostanie inny projekt nawiązujący do obchodów "250-lecia teatru publicznego w Polsce".
Reklama czy sztuka? – Tomasz Thun-Janowski
W całej sprawie nie chodziło tylko o unikatową wartość muralu Blu. Fakt, że na malunku Woynarowskiego miały pojawić się logotypy organizatorów 250-lecia teatru publicznego w Polsce, jest dla street i urban artowców dyskwalifikujący.
"Malowidło Woynarowskiego jest malowidłem ściennym, ale nie zapominajmy, że jest reklamą. Jest kampanią promocyjna akcji społecznej. Co jest w moim poczuciu fajne, ale może nie na tej ścianie" – mówi Artur Turowski z Fundacji Vlep[v]net w rozmowie z Culture.pl.
Z kolei w oficjalnym oświadczeniu Fundacja pisze:
"Decyzję o zamalowaniu kultowego antysystemowego muralu i przeznaczeniu ściany na działania reklamowe uważamy za syndrom trwającej od lat fatalnej polityki miasta wobec sztuki w przestrzeni publicznej, polegającej na instrumentalizacji działań artystycznych, oraz zawłaszczaniu przestrzeni miejskich pod projekty komercyjne, ukrywające się pod płaszczykiem sztuki ulicznej."
Nie godzi się, by pracę artysty Blu przykryć reklamą. Tylko czy na pewno miała to być reklama?
"Sugestie, że Woynarowski jest kryptoreklamiarzem były nietrafione. Mural, który Instytut Teatralny planował namalować, był muralem artystycznym o publicznym i dobrym przekazie. Nie komercyjnym bynajmniej. Woynarowski jest artystą dużej klasy i należy mu się szacunek. Wiem, że on się wycofał także ze względu na atmosferę wokół jego osoby, bardzo niesympatyczną i niemiłą" – mówi w rozmowie z Culture.pl Tomasz Thun-Janowski, dyrektor Biura Kultury Urzędu m.st. Warszawy. "Uznawanie Woynarowskiego za reklamiarza to wyraz złej woli albo ignorancji."
Konserwacja murali – Fundacja Vlep[v]net
Mural Blu pozostaje w Warszawie, przynajmniej na razie. Niektórzy się z tego cieszą, inni mają niesmak, bo sprawa nie jest taka prosta, jak się wydaje.
"Szkoda tego zamieszania. Mam wrażenie, że nic z tego nie wynika. Zostajemy w Warszawie ze starym, niszczejącym muralem i z poczuciem, że każdy mural jest nie do zamalowania. Albo z sugestią, że te dzieła, które zgodnie z duchem streetartu są efemeryczne, czasem powstające na granicy prawa, mają tak funkcjonować wiecznie. Martwi mnie to, bo nie mamy nadmiaru wolnych ścian, żebyśmy mogli domalowywać kolejne, zostawiając wcześniej powstałe. Zresztą organizacje, które tworzą, nie zawsze mają środki i możliwość dbania o kondycje swoich dzieł. Dlatego nie rozumiem sugestii, że te dzieła powinny zostawać i się z tym chyba nie zgadzam" – mówi dyrektor Biura Kultury Tomasz Thun-Janowski.
Tymczasem to, że mural Blu poddaje się upływowi czasu zupełnie nie przeszkadza środowisku urban i street artowców. Zresztą dzieło Blu od samego początku tworzone było tak, żeby wyglądało na lekko podniszczone.
"Mural z założenia był malowany rozcieńczony farbami, które miały sprawiać wrażenie, że on się rozpuszcza. Miasto zgłaszało nam, że warunki muralu pogarszają się i czy my zamierzamy to odmalowywać. My, niby z jakiej racji mamy odmalowywać coś, co stworzył artysta. To tak, jakby ktoś przyjechał na Pragę i zaczął odmalowywać na nowo Muchozol. Czy to jest ten mural, który był? Nie, to jest już coś nowego" – mówi Artur Turowski z Vlep[v]netu w rozmowie z Culture.pl.
Na zarzut, że na dole muralu pojawiają się nielegalne graffiti i to szpeci całość, Rafał Rosołowski z Vlep[v]netu tak odpowiada w rozmowie z Culture.pl.
"Sam artysta nie ma z tym problemu, tak się dzieje z wieloma jego pracami. To, że na dole pojawiają się prace tworzone oddolnie, bez pozwolenia, jest dla nas oznaką, że ulica żyje. To nie jest brak szacunku dla artysty, ale chęć wspólnoty, pokazania się w tym miejscu."
"Takie sytuacje, gdy krasnoludki Pomarańczowej Alternatywy są konserwowane albo odnalezione kotwice Polski Walczącej z czasów wojny są umieszczane pod szkłem – to ma sens. Ale te murale, który wyszły z kultury graffiti, punkowej, streetartowej – niekoniecznie muszą być konserwowane. Przede wszystkim dlatego, że street art jest sztuką ulotną, tymczasową. Każdy wychodząc z puszką na zewnątrz ma świadomość, że po pierwsze może być złapany, a po drugie zaraz zamalowany" – mówi w rozmowie z Culture.pl Mateusz Ściechowski.
Warszawa nie będzie stolicą street artu
Warszawa może być dumna, że jej mieszkańcy obronili ulotne dzieło artysty w przestrzeni miasta. Pozostała jednak pamięć utrudnionej rozmowy pomiędzy instytucjami publicznymi a środowiskiem street i urban artowców.
"Warszawa nie aspiruje do tego, żeby być stolicą street artu. Nie mamy takiej ambicji. Mamy Program Rozwoju Kultury Warszawy, którego jednym z cech i celów jest zapewnienie warunków dla różnorodnej twórczości. I ta różnorodność ma tutaj olbrzymią wartość, co oznacza, że street art powinien i ma swoje miejsce w Warszawie. Bo tych murali, które mają artystyczną wartość, jest bardzo dużo" – mówi dyrektor Biura Kultury Tomasz Thun-Janowski.
"(…) jest jednak jasne, że konieczne będzie szybkie wypracowanie wspólnie ze wszystkimi zainteresowanymi środowiskami standardów postępowania miasta w sprawach pojawiających się regularnie inicjatyw działań street-artowych i muralowych, które pozwolą uniknąć kolejnych konfliktowych sytuacji" – podkreślił w piśmie odnoszącym się do Facebookowej akcji Wojciech Wagner, naczelnik Wydziału Estetyki Przestrzeni Publicznej m.st. Warszawy.
Ten dialog dopiero przed nami. Ale już teraz zbiorowy głos warszawiaków bojkotujących decyzję urzędników pokazał, że coraz silniej utożsamiają się oni z miastem stołecznym, mimo że w większości nie są to rdzenni mieszkańcy.
Autorka: Agnieszka Sural, 28.07.2015
Wideo: Kasia Łuka, Marek Sokołowski