Wiersze
Krzysztofa Gąsiorowskiego czyta się, przystępuje się do nich jak do pełnego niepokojących obrazów, wizyjnego filmu, snu, relacji z silnie zaakcentowanym autorskim "ja", z jego grymasem autoironii, gorzkiego żartu i równie gorzkiego - co nie znaczy, że pozbawionego ciekawości - zdziwienia.
Zdumienia czym? Że jeszcze się tu jest. Że pojawiamy się w jednym śnie (jak dużo w długim życiu było snów!), a budzimy (czy na pewno?) w innym. Że istnieje zagadkowy byt, a w jego bestiarium najbardziej fantastycznymi zwierzętami są kobiety. Bestie, samice z zawsze otwartą raną płci, Anioły Stróże.
Nowy tom warszawskiego poety Być morze; bez-sen przynosi głównie wiersze z ostatniego pięciolecia (lata 2002-2007), ale pojawiają się tu i utwory starsze, a i te, które czytamy, przewijały się w różnych konfiguracjach przez niedawno wydawane przez Gąsiorowskiego zbiory.
Skąd ten dziwny tytuł książki poetyckiej? Właśnie od jednego z wierszy, w których bohater testuje swoją śmierć, powraca tu z mocnego snu, z rzeczywistości tak sugestywnie osaczającej, jakby to był już zaświat i po-istnienie. Wiersz opowiada o wrażeniach powrotu, kiedy jest się w stanie przejścia, kiedy język nie może się jeszcze/już złożyć we właściwe, zrozumiałe tu zwroty, jeszcze czy już poprawnie nie funkcjonuje, bo słowa "odkleiły się" od znaczeń naszej jawy. Morze może być snem, jest snem bogatym i bezgranicznie nieprzespanym.
Tom zaczyna się prowokacyjnym tekstem o dzisiejszej recepcji poezji, smutną prawdą o nieczytaniu wierszy, a więc i o wątpliwej sensowności ich tworzenia. Ale to dopiero początek, cała bowiem książka Gąsiorowskiego jest jednym wielkim, intrygującym poematem przejścia, opisem procesu odchodzenia, dezintegracji, atrofii.
Łatwo znaleźć miejsca, poetyckie argumenty, uzasadniające powyżej sformułowaną tezę; napotykamy tu co chwila pojęcia, określenia antytetyczne: łaknienie - cierpienie, drążyłem - wyłażę, wzlatuję - zapadam, wyższy - bliższy, nadzieja - klęska; aż do kulminacji:
"Moje jest jeszcze moje umieranie".
Poeta, pisząc
"starzeje mnie", ujawnia wyniki osobliwej obserwacji własnego, starzejącego się ciała, kiedy ciągle niepodległa czasowi jaźń-świadomość przynosi wieści, sygnały o "mieszkaniu duszy", podlegającym coraz większym ograniczeniom, atakowanym znienacka, poddawanym próbom różnorakich niemocy, wystawianym na szwank upokorzenia.
Jest więc tom ten także relacją o doznawaniu dziwności istnienia, ogromniejącym, bezlitosnym, ostatecznym:
Kiedykolwiek tu dotrzesz, zawsze
Będzie to właściwa pora.
Wśród chat przemykają zwierzęta.
Wciąż coś nadciąga.
Zaczynasz dobijać się do zamkniętych
Drzwi. Dobijasz się i dobijasz. Dobijasz się,
Więc jesteś. Dopóki się dobijasz.
Sam się dobijasz, nie ma co liczyć
Na innych.
Łomot serca. Zbiegają się zwierzęta.
Patrzą, obwąchują, odchodzą, chyba
Pierzchają.
Osamotnienie w doświadczaniu schyłku równoważy jednak poeta świetnymi, pełnymi dobrych konceptów i mistrzowskich metafor erotykami, licznymi portretami kobiety-Ewy, by tom zwieńczyć trzema wierszami przynoszącymi ulgę i wyciszenie, opowiadającymi o wiośnie w małym miasteczku, powrotach do dzieciństwa, do najpierwszych obrazów. Ładny to i wielki finał liryczny, z pojawiającym się nagle dziadkiem i Panem Bogiem, ze zbliżającą się wiosną naszego istnienia. I naszego pierwszego nieistnienia.
Krzysztof Lisowski
© by "Twórczość" 2008