Później w związku z kolejnymi decyzjami politycznymi obozy dla uchodźców przestały być centrami recepcyjnymi, gdzie spędza się kilka dni. Stały się de facto więzieniami. Wobec bierności krajów na północy Europy, które nie chcą przyjmować przybyszów, nastawienie Greków też się zmieniło. Brakuje wyważonej, spokojnej refleksji. Raczej jest seria działań doraźnych, mających niby to utrudnić przedostawanie się osób portretowanych jako "najeźdźcy", jako uczestnicy jakiejś wojny przeciwko Grecji, "inwazji". Zmiany zachodzą więc też w języku. Podejście Greków zmieniło się z bardzo otwartego, humanitarnego w coraz większą niechęć.
Zwróciłeś uwagę na to, jak język kreuje rzeczywistość. Czy w przypadku Złotego Świtu też tak było, że to retoryka partii albo to, jak się ją opisywało sprawiło, że zyskała takie poparcie?
Nienawistny język z pewnością był ważny, ale wiele czynników zagrało na korzyść Złotego Świtu. Głównym był chyba kryzys gospodarczy, który wpędził Greków w stan zapaści, greckie instytucje w stan totalnej niewydolności, media w dziwny stan otępienia. Nagle okazało się, że Złoty Świt ma w zasadzie wolną drogę, może robić, co chce. Policja, prokuratura i media nie będą go rozliczały.
Jeśli chodzi o język, to Złoty Świt w pierwszej kolejności za wroga stworzył sobie imigrantów i uchodźców. Nawet w parlamencie żona lidera partii Michaloliakosa, Eleni Zarulia, mówiła o "podludziach z Afryki". Używano mnóstwa innych poniżających określeń, co rezonowało w społeczeństwie i napędzało spiralę przemocy. Kiedy ta przemoc się dokonywała, w odczuciu opinii publicznej nie była skierowana wobec ludzi, obywateli, tylko właśnie wobec kogoś gorszego, wobec jakiegoś "najeźdźcy". Drugą stygmatyzowaną i prześladowaną grupą była społeczność LGBT, o której Złoty Świt mówił, że to jest "zaraza", że bycie osobą homoseksualną to "choroba", że nie ma dla nich miejsca w zdrowym społeczeństwie.
Kolejnym czynnikiem sprzyjającym greckim neonazistom była widoczna wśród części elit nostalgia za rządami, które Złoty Świt projektował, czyli autorytarnymi, wręcz dyktatorskimi, jakie Grecy pamiętali z czasów junty czarnych pułkowników, z okresu tuż po wojnie domowej czy z czasów przed II wojną światową. To była silna tęsknota za krajem, gdzie myśli się i działa w sposób szczegółowo opisany i dozwolony przez państwo i kościół, gdzie wszelkie dziwactwa są tępione, gdzie kobiety siedzą w domach, nie angażują się w politykę, gdzie rządzą silni mężczyźni, gdzie nie czyta się nieodpowiednich lektur i nie ogląda nieodpowiednich filmów, nie ma nieodpowiedniej awangardowej sztuki… Kiedy przychodziło do rozliczania Złotego Świtu z dzikiej przemocy, z pogromów wobec imigrantów, brutalnych pobić, a nawet morderstw, reakcja ze strony tych elit (polityków, wojskowych, prokuratorów czy sędziów) była ograniczona, pobłażliwa.
Wydaje się, że proces Złotego Świtu i skazanie jego członków, nie powiem że zakończył, ale jest jednym z etapów rozliczania tej niedalekiej przeszłości, popełnionych przestępstw. Czytając opis jego przebiegu w "Zachodzie słońca na Santorini", nie potrafiłam sobie wyobrazić jak on mógłby wyglądać bez jednej osoby, kobiety, bez Magdy Fyssa.
Proces trwał pięć i pół roku. Rozpoczął się po wielkiej przemianie, która zaszła, gdy zginął Pavlos Fyssas, popularny raper z okolic Pireusu (nie przybysz, a swój, Grek), i był największym, najbardziej znaczącym procesem w najnowszej historii Grecji. Już samo to, że udało się ten proces doprowadzić do końca, mimo kolosalnych przeszkód po drodze, dowodzi, że demokracja w Grecji się obroniła, że nie ma zgody na neofaszyzm.
Zasadniczą rolę w tym procesie odegrały dwie odważne kobiety – sędzia Maria Lepenioti oraz Magda Fyssa, matka zabitego Pavlosa Fyssasa, której rola, choć nieformalna, jest nie do przecenienia. Magda Fyssa spowodowała, że ta potworna zbrodnia neonazistów ze Złotego Świtu otrzymała ludzki wymiar, zyskała twarz zabitego chłopaka i jednocześnie jej twarz – matki w żałobie, która nie poddaje się swojej boleści i chce walczyć o sprawiedliwość.
Myślę, że jej zasługą jest też silna mobilizacja całej strony cywilnej procesu, prawników związanych z ruchem antyfaszystowskim, którzy byli obrońcami jej, jej rodziny i innych ofiar. To było kilkadziesiąt osób, które przez pięć i pół roku pracowały bez wynagrodzenia.