Występowali w zeszłym roku na festiwalach dla porządnej i zamożnej młodzieży, jak Open’er i Off. Mają na koncie koncerty zarówno w Stodole, jak i na squatach takich jak poznański Rozbrat i warszawska Elba, ze swoją muzyką bywali już za granicą. Debiutowali dwa lata temu albumem nazwanym po prostu "The Stubs", w 2012 dołożyli do tego epkę "Kill Yourself", teraz wydają trzeci materiał na przestrzeni trzech lat działalności zespołu.
The Stubs to rock and roll czy nawet punk and roll – przesterowany, brudny, wykrzykiwany zdartym głosem, który walczy, żeby przebić się przez instrumenty. Dobrze nagrany, ale nie wycacany w produkcji, żywy. Zacząłem od koncertów, bo to na koncertach taka muzyka sprawdza się najlepiej, jednak i płyta – zwłaszcza tak ładnie wydana – daje dużo satysfakcji.
Na "Second Suicide" dostajemy precyzyjne dane w kwestii geograficzno-duchowej afiliacji zespołu – jeden z utworów, może najbardziej szybki i wściekły, jest poświęcony nieistniejącemu już squatowi Elba ("Elba State Of Mind"). Miejscu, które wiązało wspólnotę ludzi mających swoje poglądy, niezależnych od państwa, chcących się rozwijać, dbać o siebie i dobrze się bawić. W tej samej piosence najlepiej słychać szacunek, jaki warszawski zespół – też trzyosobowy – żywi do brytyjskiego Motorhead, grupy jak nikt inny wiernej rockandrollowemu etosowi (która wystąpi w Warszawie ostatniego dnia maja, na Ursynaliach). Inne inspiracje, które słychać w twardej, szybkiej i niechlujnej muzyce ("niskobudżetowy rock and roll") The Stubs, to stojące na fantastycznych riffach, acz melodyjne Mudhoney czy coraz bardziej popowe The Black Keys. A do tego, gdzieś w tle, tatuaże, dziewczyny i hektolitry piwa na angielską modłę używane jako remedium na za ciężkie życie. Z takim kontekstem The Stubs należą do rosnącej jak na drożdżach rockandrollowej sceny warszawskiej z The Black Tapes na czele.
W dodatku mają celne teksty – szkoda, że po angielsku, ale dzięki książeczce z wrzasków wokalisty Tomka Szkieli łatwo wyłowić treść. Promujący album, chyba najlepszy muzycznie "Nation Of Losers" ma niezupełnie punkowy tekst: "I wanna go out and spread some love/ but there’s something about all Poles/ we feel whole lot of tension/ as a Christ of the nations". Jednak na tej płycie nie ma publicystyki. To tylko sygnały tego, że autor tekstów często czuje się niewygodnie – czy to w swoim kraju, czy w miejskim autobusie. Naprawdę. Świetną i zrozumiałą dla każdego słuchacza frazę znalazłem też w utworze tytułowym: "Well I tried once/ to rob the bank/ but the god damn bank/ robbed me/ feel a warm breath on my back/ for another thirty years". Jedyne wyjście – być wyluzowanym i wściekłym.
Autor: Jacek Świąder, 10.04.2013