Weronika Pelczyńska, fot. Marta Ankiersztejn
Ma 28 lat, dyplom renomowanej Eksperymentalnej Akademii Tańca Współczesnego SEAD w Salzburgu i Wydziału Inżynierii Produkcji Politechniki Warszawskiej. Międzynarodowe doświadczenie sceniczne zdobywała występując z zespołami Bodhi Project z Salzburga, Mouvoir z Kolonii, Johannes Wieland Company z Kassel, Cocoon Dance z Bonn, czy Random Scream z Brukseli. - Od początku wiedziałam jednak, że chcę pracować w Polsce - przyznaje Weronika Pelczyńska w rozmowie z Culture.pl. - Tu jest ogromny potencjał i pole do popisu. Mamy wielu ambitnych i utalentowanych tancerzy, rośnie też zapotrzebowanie publiczności na taniec.
Weronika Pelczyńska sylwetka from Culture.pl on Vimeo.
Jako tancerka próbowała w Polsce wielu tanecznych form: współpracowała z Teatrem Studio Buffo i z Teatrem Tańca Mufmi Anny Piotrowskiej, zdobyła też złoty medal Mistrzostw Europy w disco dance formations z zespołem Volt. Za spektakl "Fire is raging in your hair" w choreografii Anny Nowickiej, zdobyła prestiżową berlińska nagrodę HAU. Od 2009 r. współtworzy z Marysią Stokłosą spektakl "Prawa półkula". Pierwsza choreografia do sztuki teatralnej - "Opowieści lasku wiedeńskiego", spektaklu dyplomowego studentów warszawskiej Akademii Teatralnej w reżyserii Agnieszki Glińskiej, powstaje rok później, dając początek regularnej i owocnej współpracy dwóch artystek. To, jak przyznaje Pelczyńska, jedno z najważniejszych artystycznych spotkań w jej tanecznym życiorysie. Razem zrobiły siedem spektakli.
Dulscy tańczą twista
Ulubiony moment - pierwsze czytanie. - Agnieszka ma niesamowity dar do gromadzenia wokół siebie ciekawych scenicznych osobowości - opowiada Weronika. - Już podczas pierwszego spotkania ze scenariuszem potrafi słowem wyczarować świat, który za chwilę wspólnie zbudujemy na teatralnej scenie. Wtedy rodzą się pierwsze pomysły i inspiracje.
Proces tworzenia ruchu zaczyna się od improwizacji. Na sali prób aktorowi towarzyszy "ktoś od ruchu", ale nie narzuca kroków ani figur, tylko pomaga znaleźć i nadać ruchowi odpowiedni kształt. To nie musi być skomplikowana taneczna sekwencja. Żeby przykuć uwagę widza wystarczy czasami subtelny, naturalny gest czy sposób poruszania się.
- Choreografia ma narzuconą, zdefiniowaną, powtarzalną formę i rytm. Tym różni się od ruchu scenicznego, który jest procesem wspólnego budowania roli - wyjaśnia Pelczyńska. - Praca z aktorem jest fascynująca, także dlatego, że jest nieprzewidywalna. Za każdym razem wygląda inaczej. Przyglądam się uważnie aktorom, sprawdzam, czy ruchy, które dla nich przygotowałam do nich pasują, czy dobrze prezentują się na scenie i czy odpowiednio wyrażają postać.
Solo nadgarstków
W "Pożegnaniach" Stanisława Dygata aktorzy stepowali i jeździli na wrotkach, w "Mewie", wspólnie z Dominiką Kluźniak szukała ruchu wywodzącego się od delikatnego jak fala czy skrzydło ptaka ruchu nadgarstków, o czym opowiedziała w rozmowie z Izabelą Szymańską:
"Zawsze staram się szukać pomysłów w aktorach, w ich naturalnym sposobie poruszania się i gestykulacji. Każdy ma inny sposób dotykania, palenia papierosa, witania się ze znajomymi, każdy jest charakterystyczny. Mogłabym im wymyślić kroki, język ruchowy, ale według mnie nie ma to sensu. Kiedy widz zauważa ruch wzięty z codzienności, ruch organiczny, ma jakby flashback - wie, że z czymś mu się to kojarzy, i bardziej to do niego trafia - mówi."
W "Moralności Pani Dulskiej" prezentowanej w Teatrze Współczesnym, z kroków, drobnych gestów, marszu, rozmowy bohaterowie spektaklu płynnie przechodzą w taniec - ten zaznaczony w dramacie przez Gabrielę Zapolską - cake -walk, twist, walc, i ten, dzięki któremu, jak mówi Weronika, teatralna ilustracja i relacje między postaciami nabierają dodatkowego sensu. - Poszukujemy go między zdaniami, w atmosferze, a nie w sylabach. Taniec czasami pozwala powiedzieć więcej niż słowa - przyznaje choreografka. Mieszczańskie tańce z poprzedniej epoki, bohaterowie ożywiają więc jazzowymi improwizacjami i energicznymi, przypominającymi rock and rolla pląsami.
Pomysł Weroniki docenili krytycy teatralni, nazywając jej choreografię w tym wielokrotnie nagradzanym warszawskim spektaklu - porywająca, szybką, atrakcyjną i mądrą. A przy tym lekką i przyjemną dla oka. Marek Krajewski recenzował:
"Przedstawienie jest dynamiczne nie tylko dzięki szybkiemu tempu akcji, ale i dzięki wręcz surrealistycznym scenkom - przerywnikom, w których bohaterowie na moment zrzucają swoje maski. To bardzo ciekawy pomysł reżysera. Tym prostym sposobem Agnieszka Glińska pokazała nie tylko dwoistość ludzkiej natury, ale i urozmaiciła spektakl, dodatkowo nieoczekiwanie rozładowując napięcie, aby w kolejnej scenie budować je od nowa."
Na teatralnych afiszach, nazwisko Weroniki Pelczyńskiej pojawiało się obok Agnieszki Glińskiej jeszcze przy okazji "Amazonii", spektaklu wystawianego w Teatrze na Woli, a w Teatrze Studio przy "Sądzie ostatecznym" przedwojennego pisarza z Austrii Odona van Horvatha. Ostatnio pracowała także nad "Anną Kareniną" w reżyserii Pawła Szkotaka w stołecznym Teatrze Studio. - Podczas prób pojawił się pomysł na ruch przywołujący skojarzenia z tańcem śmierci. Z aktorem Marcinem Januszkiewiczem pracowałam przy wykorzystaniu metody improwizacji, zapisywałam najlepsze momenty, które potem co wieczór aktor odtwarzał na scenie - mówi.
Jak w tanecznym transie
Weronika Pelczyńska na swoim koncie ma także współpracę filmową z legendą polskiego kina Barbarą Sass-Zdort. W filmie "Pieśni miłosne" inspirowanym słynną historią buntu betanek z Kazimierza Dolnego, przygotowała dwie sceny opętania; pewnego rodzaju tańca w transie. - Współpracowałam z ok. 20 młodymi aktorkami, z którymi wspólnie stworzyłam rodzaj dźwiękowego chóru. Źródła transowego ruchu szukałyśmy właśnie w dźwięku, głosie. To z niego rodził się coraz bardziej intensywny ruch. Granice religijnego transu badałyśmy podczas jednej z prób w przestrzeni kościoła na warszawskim Placu Zbawiciela. To było niezwykłe przeżycie - wspomina artystka.
Jako tancerka, Weronika realizuje się m.in. w powołanym niedawno w Warszawie stowarzyszeniu niezależnych twórców i choreografów - "Centrum (w) Ruchu."Na teatralnej scenie można oglądać ją też w spektaklu "Fale" w reżyserii Agnieszki Błońskiej Teatru Ochoty w Warszawie. W 2011 roku w Komunie Warszawa odbyła się premiera jej solowego spektaklu "Yvonne, Yvonne" - remiksu twórczości amerykańskiej choreografki Yvonne Rainer. Tancerka kilkakrotnie okrążą w nim jednostajnym biegiem pustą scenę, potem przecina przestrzeń, zmienia kierunek, po kilkunastu minutach trucht wzbogaca zestawem ćwiczeń, a gdy się zatrzymuje i próbuje złapać równowagę, płynnie przechodzi do serii ćwiczeń wyjętych prosto z baletowej sali treningowej. Ruch staje się coraz bardziej intensywny.
Aktywnie działa także na tanecznych scenach w Niemczech, szczególnie Bonn i Kolonii. Można ją zobaczyć w spektaklach "Replay Swan" w choreografii Rafaela Giovanola-Endrassa z Cocoon Dance Company oraz w "Under Green Ground" w choregrafii Stephanie Thiersch z grupy Movouir.
- Nie umiem do końca zdefiniować nurtu, który mnie interesuje. Wciąż poszukuję nowych form i inspiracji. Ważna dla mnie jest metoda pracy z tancerzem i aktorem, praca nad ciałem. Nie jestem twórcą konceptualnym, ani krytycznym. Uważam, że choreograf powinien być wszechstronnie wykształcony, żeby mógł czerpać inspiracje z różnych katalogów form i ruchu. Kiedyś skonstruuję spektakl, który będzie miał mechanizm reduktora - żartuje Weronika. Artystka, przynajmniej na tym etapie pracy, nie ma potrzeby używania tańca do politycznych czy społecznych wypowiedzi, bo od polityki ważniejsza jest dla niej praca z wyobraźnią. Czysty ruch. Ciało niekontrolowane przez umysł.
Autorka: Anna Legierska; wideo: Katarzyna Łuka, Marek Sokołowski
12.04.2013r.