Marian Załucki urodził się 5 maja 1920 roku w Kołomyi, zmarł 13 kwietnia 1979 roku w Warszawie. Dzieciństwo i wczesną młodość spędził we Lwowie, po wojnie mieszkał w Krakowie, a od 1963 roku w Warszawie. W okresie studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim debiutował w 1945 roku wierszami satyrycznymi publikowanymi w "Przekroju".
W "Małym słowniku pisarzy polskich. Część II" (Warszawa, 1981) o poecie pisał Włodzimierz Próchnicki: "Satyra Załuckiego, głównie w formie wierszowanej, dotyczy wielu aktualnych spraw politycznych, obyczajowych, stara się omijać ośmieszenie indywidualno-personalne, dąży natomiast do uchwycenia cech charakterystycznych warstw, kręgów, pokoleń współczesnego społeczeństwa".
Ze swoim ironicznym stosunkiem do absurdów rzeczywistości Marian Załucki, posługując się celnym skrótem i błyskotliwą puentą, poruszał w swoich utworach dobrze znane rodakom codzienne bolączki i dokuczliwości losu. Sam autor doświadczył zresztą ludzkiej bezduszności, o czym w "Moim abecadłowie" (Kraków, 2000) wspomniał Ludwik Jerzy Kern:
Wylali go, zanim go przyjęli. Sprawa dotyczy krakowskiego oddziału Związku Literatów. W pierwszych dniach po oswobodzeniu Krakowa paru pisarzy utworzyło komisję i zaczęło krążyć po mieście w poszukiwaniu jakiejś atrakcyjnej kamienicy, nadającej się do zasiedlenia poetami i prozaikami. Kamienic wytwornych i eleganckich było sporo, jednak szczególną uwagę komisji zwróciła kamienica przy Krupniczej 22. Nie była w najlepszym stanie, ale za to jej piwnice wypełniały atrakcyjne butelki. (Od frontu mieściła się tam w czasie okupacji niemiecka bierstuba). Te butelki podobno zadecydowały. Kamienica stała się potem sławna i wielokrotnie opisywana. Gdzieś w jej oficynach miał skromne mieszkanie żonaty i dzieciaty młody człowiek. Jako nieliterata natychmiast go z mieszkania wylano. Był to właśnie Marian Załucki. Czy ten kop był bodźcem? Być może. Dość, że młody człowiek zaczął pisać. I to coraz lepiej, tak że w końcu trzeba go było do tego Związku Literatów przyjąć.
Mieszkania w Kamienicy Literatów jednak nie odzyskał. Tadeusz Kwiatkowski w swoim "Panopticum" [Kraków 1995] samokrytycznie stwierdza: "Moja przyjaźń z Marianem Załuckim zaczęła się nie bardzo przyjaźnie. Kiedy objęliśmy kamienicę przy Krupniczej, mieszkała tam tylko jedna rodzina, pozostałość po niemieckim hotelu dla pracowników Urzędu Naftowego. Była to rodzina Załuckich. Szybko postarałem się ich eksmitować. Kamienicę przydzielono Związkowi Literatów i jakiś tam Załucki nie miał prawa zajmować w niej mieszkania".
Wkrótce "jakiś tam Załucki" na długie lata związał się z "Przekrojem" Mariana Eilego. Współpracował również ze "Szpilkami", ze śląskim "Kocyndrem", z "Echem Krakowa" i "Życiem Literackim". W Krakowie zadebiutował też na scenie, jako wykonawca własnych tekstów w Teatrze Satyryków (1952-1956).
Jego początkom literacko-scenicznym przyjrzał się bliżej także Ryszard Marek Groński w "Puszce z Pandorą" (Warszawa, 1991):
Lata pięćdziesiąte. Kraków. Skromny referent, zatrudniony jak to mówiło się – "w nafcie", w przemyśle naftowym – rezygnuje z kariery urzędniczej. Pisał już wcześniej, we Lwowie – fraszki, wierszyki, złośliwostki. Teraz postanawia, że będzie żył z pióra. Zostanie satyrykiem. […] Szybko zostaje zauważony i zaaprobowany przez środowisko. W rymowankach, utrzymanych w obowiązującej wówczas stylistyce był ton własny, dowcip niepodrabiany, formalna biegłość. Pamiętajmy bowiem: satyra to unikalna dziedzina, w której kryteria są sprawdzalne, ponieważ tylko tam ocalał warsztat.
Warsztat mistrza satyrycznej frazy, a zarazem estradowego artysty "z własnym tekstem" najpełniej oddał Kern: "Marian straszliwie ten pierwszy występ przeżywał.Napisał sobie kilka utworów icodziennie przy południowej kawie odczytywał nam, to znaczy innym satyrykom, te wiersze, pilnie obserwując nasze reakcje. Czy śmiejemy się tam, gdzie trzeba, to znaczy, gdzie on by chciał, aby słuchacze się śmiali. Jeśli nie było reakcji, przerabiał wiersz i na drugi dzień czytał nową wersję. Nas to trochę bawiło". Z lekka podśmiewający się zeń koledzy musieli w końcu przyznać, że to on miał rację.
Cyzelował swoje pointy aż do zupełnego blasku. Robił to do końca życia, nawet wtedy, gdy był już znany i sławny. Jeśli publiczność nie huknęła śmiechem, na następny spektakl przynosił nowy wariant. I dalej według świadectwa Kerna:
Jego genialnym wynalazkiem była – trema. Przed tymi pierwszymi występami w Teatrze Satyryków rzeczywiście miał piekielną tremę. Żeby ją ukryć, napisał sobie wiersz pt. "Trema":
Ja tutaj tylko na chwilę.
Pięć minut – i tyle.
Powiem – i już mnie nie ma.
Albo... nie powiem.
Trema!...
Mówił to, jakby się zacinając i głosem nieco drżącym. I to było to! Chwyciło! Odtąd już nie odstąpił od tego stylu. Dzięki niemu był natychmiast rozpoznawalny. W radiu nawet bez zapowiedzi spikera, wszyscy wiedzieli, że to Załucki. Wielu próbowało go naśladować i parodiować, ale nie bardzo to wychodziło. Swoje wiersze najlepiej mówił sam, podobnie jak Gałczyński. Sztukę tę udoskonalił, jeżdżąc na przełomie lat czterdziestych z pięćdziesiątymi z mistrzem monologu, Leonem Wyrwiczem, zupełnie dziś zapomnianym. Pilnie go obserwował. A uczniem był niezłym.
Karol Szpalski, starszy i znacznie obrotniejszy od Załuckiego kolega po piórze (to on, według Tadeusza Kwiatkowskiego, "poradził mu, aby zachował ten styl stremowanego autora i Marian go posłuchał"), nakłonił początkującego literata do pisania dochodowych, bo wydawanych w masowych nakładach, książeczek dla dzieci. Jak to w bajkopisarstwie bywa, jedną z nich, autorzy poświęcili przygodom sympatycznego gołąbka. Ryszard Marek Groński przytoczył rozmowę, jaką obaj odbyli w pewnym warszawskim wydawnictwie:
– Ten gołąbek to ma być gołąbek pokoju?
– No nie... To zwykły gołąbek.
– Ale tamten to także gołąbek. Piórka ma, łapki ma, dziobek ma. I w tym dziobku trzyma gałązkę oliwną.
– Nasz nie trzyma.
– A to błąd. To trzeba będzie przerobić.
– Tłumaczymy przecież: to zwykły gołąbek.
– A nie spokrewniony z tamtym? W ogóle nie?
– Zgoda, może być kuzynem tamtego.
– Widzicie – od razu mówiłam: gołąbek pokoju!
– Nie całkiem, ale skoro redakcji na tym zależy…
– Zależy. Pewnie, że zależy. Młodzi czytelnicy powinni dostawać książki z wydźwiękiem. A gdzie tu wydźwięk?
– Gołąb... gołąb grucha. O, jakoś tak: gru gru...
– Grucha... I co dalej?
– No, lata. W naszej książeczce lata.
– Lata, powiadacie. A dlaczego on nie lata nad Moskwą?
Dobre pytanie… To były wczesne lata 50. – dziś, ze zrozumiałych względów, nikt rozsądny z takim pytaniem raczej by nie wyskoczył – jednak nie lepiej wyglądały sprawy wydawnicze w przypadku książek dla dorosłych. Spojrzenie Załuckiego na bliźnich, mimo że krytyczne, jest na ogół dobroduszne, pozbawione dydaktyzmu czy moralizatorskich ciągot: "jak na szydercę / Za tkliwe mam – / Za miękkie serce" ("Litość i trwoga"). Niestety, tematyka obyczajowo-społeczna: miłość, randki, małżeństwo, zdrady, rozwody etc. traktowane były wówczas jako drobnomieszczańskie relikty, dlatego spora część fraszek i wierszy trafiała do kosza.
Stąd też stosowanie uników. I znów zacytujmy Grońskiego: "Satyryk z marginesów tłumaczył srogim redaktorom, że utwory, jakie przynosi to nie są utwory oryginalne, lecz tłumaczenie z rosyjskiego. Radziecki satyryk Suchochwostow czy Kokoszajski pisze o uczuciach i prywatności człowieczej. On to tylko tłumaczy na polski; obcowanie z przodującą radziecką satyrą szalenie go inspiruje i pogłębia".
Na domiar złego znany i już rozrywany młody literat wpadł w oko funkcjonariuszom Urzędu Bezpieczeństwa, nader chętnym do pozyskania nowego źródła informacji. Mało znaną dotąd sprawę w "Puszce z Pandorą" opisał Ryszard Marek Groński:
Młody satyryk odmówił. Dano mu czas do namysłu. Znowu powiedział: nie. Wspomniano mimochodem, że mogą mu załatwić zakaz publikacji, mogą polecić odebranie ryczałtu, mogą wreszcie tak pokierować sprawą, że wyleją go ze Związku Literatów. A wtedy – jako nieuprawniony do wykonywania wolnego zawodu – stanie się pasożytem. […] Jeśli więc pragnie skazać swoją rodzinę na nędzę i poniewierkę, proszę bardzo – niech odtrąci podaną dłoń władzy. […] Satyryk odmawia. Dotknięta i oburzona władza czyni pierwsze kroki, mające na celu unicestwienie niewdzięcznika, który nie chce współpracować. […] Załamanie nerwowe. Podleczony znów musiał pójść na rozmowę. Po niej – podjął próbę samobójstwa. Odratowany, jeszcze w szpitalu doczekał się wizyty. Nie tylko odmówił (któryś już raz), ale krzyczał na funkcjonariusza przyodzianego w biały kitel. Zjawiła się pielęgniarka – ubek musiał wynieść się gdzie pieprz rośnie. […] Zanim [poeta] wydobrzał – wymknął się ze szpitala i pojechał do Warszawy [do szkolnego kolegi] z Kołomyi, bo tak nazywało się ich miasteczko. Teraz ten chłopiec był sekretarzem Rady Państwa. […] Stał się laicki cud: sekretarz Rady Państwa – Henryk Holder przyjął kolegę z młodości. Przyjął i tu następuje cud numer dwa – pomógł. […] Krakowskie UB-e zostało poinstruowane: ma się odczepić, odczepić raz na zawsze...
Ludwik Jerzy Kern przez wiele lat mieszkał na Grzegórzkach, niemal po sąsiedzku z wiecznie stremowanym autorem: "On w przyzwoitym, ale małym mieszkanku. Żona, teściowa, dorastające panny. W końcu tata nie miał już gdzie pisać [i] zaczął się starać o mieszkanie choćby o numer większe. Niestety, nic z tego nie wychodziło. Niby wszyscy byli za, ale Wydział Kultury, który wtedy o wszystkim decydował, jakoś tego nie zaakceptował. Trwało to i trwało, aż wreszcie Marian się wściekł, porozglądał się po Warszawie i okazało się, że tam są skłonni dać mu pięć pokoi z garażem w podziemiu, bo lubią Załuckiego". W ten sposób Kraków stracił (i nadal traci – lista zbyt długa, aby ją tu przytaczać) stanowczo zbyt wielu ludzi kultury i nauki.
Wraz z Antonim Marianowiczem i Januszem Minkiewiczem, Marian Załucki był współautorem szopki politycznej 1956 roku. W latach 1956-1967 występował w kabarecie Wagabunda, a od 1962 roku w teatrach warszawskich Buffo, Syrena oraz w kabaretach: U Lopka, Dudek i w prowadzonych "na żywo" popularnych programach "Podwieczorek przy mikrofonie", "Poznajmy się", "Zgaduj zgadula". Wielokrotnie wyjeżdżał do USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, Francji, Izraela, Czechosłowacji i Rosji, przedstawiając swoją twórczość polonijnej publiczności.
Marian Hemar w swoich "Awanturach w rodzinie" (Londyn, 1994) odnotował londyńskie występy zespołu Wagabunda w 1965 roku:
Wśród dobrych jego punktów, na pierwszym miejscu postawiłbym Mariana Załuckiego. Serce mi rosło, kiedym patrzał na to jeszcze jedno zdolne lwowskie dziecko i słuchał jego zgrabnych, precyzyjnych i jakże zabawnych wierszyków. Takie zjawiska jak Załucki są ozdobą klasycznego kabaretu, który kocha się we wszystkim co młode, twórcze i oryginalne. Widać jak wypracowane są te wierszyki, jak je autor poleruje i szlifuje, ile w nie wkłada talentu, rzemiosła i zabawy, szuka dobrych rymów, nie zadowala się jedną puentą żartu, ale stwarza wierszyki sytuacje, wierszyki skecze, w których dowcip stopniuje się poprzez warianty i konsekwencje surrealistycznej logiki. Groteska jest zawsze logiczna, aż do absurdu. Wydaje mi się, że Załucki jest przede wszystkim humorystą, który widzi świat od strony śmieszności, nie satyrykiem, który patrzy od strony słuszności. Wierszyki jego zyskują w dwójnasób przez to, że autor znalazł swój własny, od nikogo niepożyczony, nikogo nienaśladujący styl wygłaszania. Pod ten styl pisze wierszyki i robi z nich arcyzabawne przeboje, byłby ozdobą każdego kabaretu, z pewnością byłby szlagierem w dawnym Qui Pro Quo.
Z częstych podróży zagranicznych i rozpakowywania się przed celnikami powstała fraszka rozpowszechniona głównie w gronie znajomych. Jej prawidłową wersję przytoczył Bohdan Smoleń w rozmowie rzece z Anną Karoliną Kłys, zatytułowaną "Niestety wszyscy się znamy. Bohdan Smoleń" (Kraków, 2011):
Zaglądali do toreb,
zaglądali do waliz,
do dupy nie zajrzeli –
a tam miałem socjalizm.
["Urząd celny"]
"Wykonał go na żywo w Podwieczorku przy mikrofonie. I na długo przestał pracować" – wspominał Smoleń, dla którego Załucki był niedoścignionym kabaretowym mistrzem: "Od początku był moim idolem. Nawet się z nim zaprzyjaźniłem. Później, już za Teyowskich czasów, byliśmy dwukrotnie w Ameryce. Nosiłem mu walizki, a Zenek Laskowik pani Irence Kwiatkowskiej".
Twórczość Mariana Załuckiego okazała się inspirująca dla uczonych. W klasycznej już monografii "O komizmie" (Warszawa, 1967) profesor Bohdan Dziemidok napisał, że: "Ze względu na konwencję formalną, ze względu na przeważające i najbardziej typowe środki wyrazu można wyróżnić dwie formy satyry: a) Satyrę utrzymaną w formie groteskowej" (m.in. Swift, Rabelais, Ionesco, Chaplin, Linke, Gałczyński) oraz "b) Satyrę utrzymaną w konwencji realistycznej (prawdopodobieństwowej), która najpełniejszy wyraz znalazła w komediach satyrycznych" (m.in. Molier, Zapolska, Shaw), "w opowiadaniach satyrycznych" (m.in. Czechow, Maupassant), "w powieściach" (m.in. Mann, Brecht), "w niektórych wierszach Mariana Załuckiego, w grafice" (m.in. Hogarth, Kobyliński, Zaruba).
Profesor Danuta Buttler w swojej rozprawie doktorskiej "Polski dowcip językowy" (Warszawa, 1974) jako przykłady przytaczała niektóre zwroty zawarte w wierszach Załuckiego. "W wielu pracach można spotkać tezę, że istota dowcipu – porównania polega na odkryciu zaskakującej, ale trafnej, rzeczowej podstawy zestawienia dwu zjawisk". Tu następują przykłady wybrane m.in. z tekstów Załuckiego:
- Szofer skręca jak paraliż
- Garnitur darł się jak dziecko
Ponadto: "Kolejnym typem kolizji homonimicznych, którymi operuje dowcip, jest homonimia frazeologiczna, to znaczy formalna zbieżność dwóch związków wyrazowych – jednostki stałej i luźnego, doraźnego połączenia lub dwu frazeologizmów utworzonych niezależnie od siebie w dziedzinach słownictwa":
Wyczekałem na śnieg chyba z rok się –
Aż poszedłem na deski!
Lecz w boksie.
I dalej: "Raczej wyjątkowe są też dziwaczne naciągnięcia postaci fonetycznej wyrazu – składnika rymu, wywołujące rozbawienie samą swoją niezwykłością":
Jak gdyby aktor
to był zabójca,
co jemu matkę
zabił i ójca.
Profesorowie Henryk Markiewicz i Andrzej Romanowski w swoich "Skrzydlatych słowach. Wielkim słowniku cytatów polskich i obcych" (Kraków, 2007) umieścili m.in. wyimek z jego wiersza "Wyrodny syn" (bo niepijący):
W Polsce dzieci tylko j e d z ą,
dorosły – z a k a n s z a!
Tak się składa, że z dorobku Mariana Załuckiego trudno wybrać najciekawsze wiersze, gdyż takimi są – zdecydowanie! – wszystkie. Można najwyżej poniektóre zasygnalizować, po części fragmentarycznie. Dlatego nasz wybór należy traktować jako zachętę do własnej przygody z twórczością poety, po chaplinowsku – zdaniem Jeremiego Przybory – zagubionego w pułapkach zastawianych przez życie, przez władzę, przez przepisy, przez ludzi – od dzieciństwa do starości.
"Stopa w głowie"
Trudno.
Poczekam.
Odrobinę.
W gazetę nóżki swe owinę.
Najszybciej bowiem
(Jak to wiecie)
Stopa podnosi się
W gazecie!
"Wiersz cybernetyczny"
Nie rozpaczajcie!
Nie ma sensu – skądże!
Ten czas już bliski
i już życiem tętni,
kiedy będziemy jeszcze wszyscy mądrzy
i może – kto wie? –
inteligentni.
Kiedy – innymi mówiąc słowy –
każdy będzie miał już własny
mózg elektronowy.
Najpierw na talony
z pierwszeństwem dla głupich,
a potem szary człowiek
także sobie kupi.
"Arka Przymierza"
Od zarania dziejów
twardo, choć pomału ,
Ludzkość do swojego
zdąża ideału –
lecz ten świat idealny
ciągle nie jest gotów,
bo każde pokolenie
s w o i c h ma idiotów!
"Najwyższy szczebel"
Bracia!
W polityce inny wiatr dziś zawiał!
Do innego wiatru
już nas się wystawia...
"Zwierzenia humorysty"
Tę bowiem myśl wyznając oto
jużem i wzrósł, i podtatusiał:
AUTOR MA MĘCZYĆ SIĘ
TAK DŁUGO,
ŻEBY CZYTELNIK
JUŻ NIE MUSIAŁ.
"Polak w Italii"
Tu nie czas na poezje:
tyle kupi, co nie zje…
I już nie cieszy Veronese,
nie zachwyca Tycjan,
tylko w sercu pretensja gorzka...
do Fenicjan,
którym kiedyś wynaleźć forsę się udało…
Wynaleźli. To dobrze…
Ale czemu tak mało!?
"Pretensja do «Strasznego dworu»"
Wciąż śpiewają dwie postacie
a wraz z nimi śpiewa chór:
"Nie ma niewiast w naszej chacie!"
Tak przez cały "Straszny dwór".
[…]
Dzisiaj inne są dramaty,
które psują życia wdzięk:
są niewiasty – nie ma chaty!
Chaty nie ma – i w tym sęk.
"Ot – życie"
Aż gdy w wiek męski zdołasz zmienić
tę młodość szkolną i mozolną –
wolno ci będzie
się ożenić...
I znów ci nic nie będzie wolno!
"Krasnoludek"
Gdy raz wypiłem parę wódek,
Zjawił się u mnie
Krasnoludek.
Spojrzał na flaszkę na mym stole,
Na pięciogwiezdną aureolę
(Co to pięć gwiazdek – wam izwiestno)
I gorzko westchnął:
"O smutku, coś mą duszę zaległ!…
Piją furmani i poeci –
A gdzież się urżnąć ma krasnalek?…
W bajce dla dzieci?!…"
Siadł więc na stole pełen smutku
I pił – pokorny, skromny, cichy –
Twierdząc, że jest coś w krasnoludku,
Iż czasem musi!…
Bez zagrychy.
Niekiedy mruknął:
"Dobra… Chłodna…"
I mrucząc wypił flaszkę do dna.
Potem – choć wzrostu miał trzy cale –
Rozrabiać zaczął niebywale.
Napisał sosem na serwecie:
"Krasnoludki są na świecie!"
Zademonstrował rock and roll,
Rozbił lustro krzycząc "Gol!"
Spalił dywan papierosem,
Wannę zatkał kabanosem,
Ściągnął obrus,
Szklanki stłukł,
Mnie samego zwalił z nóg
I podniósłszy dziki krzyk,
Zbudził żonę, po czym znikł…
A żona, widząc t a k i e skutki,
Dalej nie wierzy w krasnoludki!…
"Przepis po polsku"
Wziąć tego, czego się nie ma.
Dodać soli i kminku,
potem zmieszać z tym, czego
brak chwilowo na rynku
[…]
Wszyscy u nas to jedzą –
dla każdego wystarczy,
na tym właśnie polega
polski cud gospodarczy!
"Millenium przed lustrem"
Tysiąc lat
tą szablą
cięliśmy dla glorii –
nikt się
tak jak my
nie naciął w historii.
"Wszystko o mężczyźnie"
Moja żona to mądra niewiasta!
Moja córka, proszę państwa, dorasta –
moja żona więc z głębi fotela
nieraz rad mojej córce udziela:
– Nie szukaj, córeczko, mołojca!
Nie trzeba – popatrz na ojca:
nikt się na oko nie wyzna,
a jednak mężczyzna.
Mężczyźnie nie trzeba urody.
Mężczyzna nie musi być młody.
Mężczyzna się nie ma
podobać nikomu –
mężczyzna potrzebny jest w domu!
Z mądrością to także przesądy –
intelekt to – dziecko – nie wszystko.
Mężczyzna nie musi być mądry –
wystarczy, jak ma stanowisko!
Mieć życie wewnętrzne bogate?
A po co mu? Popatrz na tatę!
Mężczyznę nam z nieba zesłali,
córeczko, nie po próżnicy:
mężczyzna i w sercu płomień rozpali,
i węgla przyniesie z piwnicy!
Czasami zaprosi do tańca,
podskoczy w rytmie klawiszy –
i wtedy mężczyzna
ma w sobie coś z samca:
tak dyszy, córeczko, tak dyszy!
Choć czasem,
gdy mówić już szczerze,
napadną go myśli niezdrowe
i wtedy w mężczyźnie
wręcz budzi się zwierzę!
Ale domowe, córeczko, domowe!
Nie szukaj, córeczko, mołojca!
Nie trzeba – popatrz na ojca...
Wówczas posłuszna swej mamie
córeczka spojrzała na mnie
z tkliwością i czcią nienaganną,
i z płaczem:
"Ja chcę być panną!"
"Szukam wspólnika"
Postanowiłem dać anons do dziennika –
odpowiednio duży,
by uwagę skupiał:
CHCĘ ZOSTAĆ PORZĄDNYM CZŁOWIEKIEM –
POSZUKUJĘ WSPÓLNIKA.
S a m się nie będę wygłupiał!
"Co to jest życie"
Głód filozofii w krąg się krzewi,
mnożą się znawcy Straussa…
(Levi.)
Literatura nic niewarta,
gdy nie dosięga Jean Paul Sartre'a.
Powszechna cię spotyka wzgarda,
gdy brak ci głębi Kierkegaarda...
Więc i ja czasem w myślach
pogrążam się skrycie –
odkrywam nieodkryte.
Już wiem, CO TO ŻYCIE!
I nikt definicji mej nie zdoła pobić,
ŻYCIE TO JEST TO,
NA CO TRZEBA ZAROBIĆ!
Twórczość
Satyra i poezja
- "Przejażdżki wierszem", Warszawa 1953
- "Uszczypnij, Muzo", Kraków 1955
- "Oj-czyste kpiny", Warszawa 1957
- "Uśmiech po polsku", Stany Zjednoczone 1960
- "A nie mówiłem?", Warszawa 1961
- "Niespokojna czaszka", Warszawa 1965
- "Czy pani lubi Załuckiego?", Warszawa 1967
- "Komu do śmiechu?", Warszawa 1970
- "Pomysły znad Wisły", Stany Zjednoczone 1970
- "Przepraszam – żartowałem", Warszawa 1974
- "Pieszczoty rodaków. Nowy zbiór wierszy i fraszek", Stany Zjednoczone 1978
- "Kpiny i kpinki", Kraków 1985
Literatura dziecięca (z Karolem Szpalskim)
- "O dwunastu krukach i białym gołąbku", Warszawa 1950
- "O dzięciole, pelikanie, żabie, jeżu i bocianie", Warszawa 1951
- "Raz się z rakiem spotkał rak", Warszawa 1951
- "Nasi chłopcy na boisku", Warszawa 1952
- "Małe bajeczki o wielkich zwierzętach", Warszawa 1952
- "O Antku co wioskę porzucił", Warszawa 1953
- "Dziwne przygody płynącej wody", Kraków 1954
- "Ananasy z naszej klasy", Kraków 1954
- "Uszanowanie, panie bocianie", Kraków 1961
- "Kilka sportowych wierszy pod tytułem «Kto pierwszy»", Kraków 1962
Literatura dziecięca (samodzielnie)
- "Jurek mieszka w Warszawie", Warszawa 1955